Czym właściwie jest dobra farsa?

Do odpowiedzi na to pytanie sprowokowało mnie ostatnie odwiedzenie Teatru Capitol, gdzie już od dobrych kilku lat wystawiana jest, z powodzeniem, farsa znakomitego komediopisarza Philipa Kinga w reżyserii Marcina Sławińskiego. Sztuka nosi tytuł „O co biega?" i została napisana w 1944 roku. Stała się ona swoistym opus magnum tego autora.

Akcja rozgrywa się na angielskiej prowincji, w domu miejscowego pastora Lionela Toopa oraz jego żony, byłej aktorki Penelopy. Zwykły wieczór na plebanii zmienia się w komedię pomyłek, gdy Penelopę odwiedza jej dawny znajomy, Clive. Obydwoje nie stronią tego wieczoru od alkoholu, co powoduje różne komplikacje i nieporozumienia. Dodajmy do tego przybycie do domu dwóch gości – duchownych: biskupa, którym jest wujek Penelopy oraz wielebnego Humphreya.

Sytuacja staje się jeszcze bardziej poplątana, gdy okazuje się, że z obozu jenieckiego nieopodal wsi ucieka uzbrojony żołnierz Wermachtu. Poza tym w domu obecna jest jeszcze upita do nieprzytomności „dobra parafianka", Panna Skillon oraz nieco arogancka służąca Ida. Na podstawie przytoczonego wyżej zarysu fabularnego, można zauważyć, iż na scenie pojawia się dosyć dużo postaci i każda z nich odgrywa ważną rolę w sztuce. Skutkuje to dynamicznie rozwijającą się akcją. Jest to pierwsza „zasada" dobrej farsy. „O co biega?" w interpretacji Sławińskiego stosuje się wzorowo do tej zasady.

Już od pierwszych chwil widzowie zostają wciągnięci w wir wydarzeń, obserwując zabawne i nieco absurdalne interakcje pomiędzy postaciami. Mamy zatem dużo wrzasku i spontaniczności, stopniowo coraz bardziej intrygujących widza, który z minuty na minutę wsiąka w opowiadaną mu historię. Drugą „zasadą" dobrej farsy jest osobliwa charakterystyka postaci. Są one przerysowane i jednowymiarowe. Nie spotkamy tutaj bohaterów rozbudowanych, dynamicznych, z bogatą przeszłością i uzasadnioną motywacją swych poczynań. Można by wysnuć oskarżenie, że tak napisane kreacje skazane są na bycie nieciekawymi, jednak na rozwiązanie tej kwestii przychodzi z pomocą inwencja aktorów oraz ich pomysł, jak krótką charakterystykę swojej postaci umiejętnie przemienić w atut. Obsada w „O co biega?" niewątpliwie wiedziała jak to zrobić. Wszyscy odtwórcy ról umieli balansować pomiędzy śmieszną karykaturą, a nieco nachalnym wzbudzeniem uśmiechu na twarzy widzów.

Na szczególne wyróżnienie zasługują Olga Bończyk w roli Panny Skillon oraz Maciej Damięcki jako Wielebny Humphrey. Potencjał, jaki miały ich postacie został wykorzystany przez nich w pełni. Za każdym razem, gdy któraś z tych postaci pojawiała się na scenie wywoływało to salwy śmiechu wśród publiczności. Tu dochodzimy do ostatniej z „zasad" dobrej farsy. Mianowicie musi być ona... po prostu śmieszna. Śmiech wywoływać ma lekkomyślność, bądź też zwyczajna głupota bohaterów oraz absurdalne sytuacje, w jakich się oni znaleźli. Nie byłbym szczery z czytelnikami, gdybym powiedział, że pod tym względem „O co biega?" zawiodło. Nawet gdybym ja sam był znużony spektaklem (czego nie mogę powiedzieć) to zawsze powinienem wziąć pod uwagę reakcję publiki, a ta przez całe przedstawienie bawiła się znakomicie, by na koniec pożegnać aktorów gromkimi brawami.

„O co biega?" w Teatrze Capitol polecam szczególnie fanom gatunku. Ci, którzy oczekują górnolotności tematu, pointy, czy jakiejś głębszej refleksji będą zawiedzeni. Nie oznacza to jednak, że występujące żarty w spektaklu przekraczają granicę „dobrego smaku" . Jest to czysta, niezobowiązująca rozrywka, spełniająca swoje zadanie i „trzymająca poziom".

Warto zobaczyć to dzieło, gdyż na świecie posiada ono status „klasyka". Jest to również niepowtarzalna okazja do wejścia w świat farsy, do czego gorąco zachęcam.



Wiktor Skórski
Dziennik Teatralny Warszawa
10 marca 2023
Spektakle
O co biega?