Diabeł, którego tworzymy

John Osborne znany jest polskim widzom za sprawą dramatu „Miłość i gniew", który był wielokrotnie wystawiany przez teatry w różnych miastach. Zanim autor przystąpił do pracy nad tym utworem, napisał inne, przez wiele lat niepublikowane i niewystawiane. Jednym z nich jest „The Devil Inside Him", który doczekał się tłumaczenia Małgorzaty Semil i zyskał szansę dotarcia do szerszego grona zainteresowanych. Dramat miał niedawno polską prapremierę i jako „Diabeł, który..." zagościł na deskach Teatru Studyjnego w Łodzi.

Reżyser Mariusz Grzegorzek właśnie ten utwór wybrał na spektakl dyplomowy studentów ostatniego roku Wydziału Aktorskiego łódzkiej Szkoły Filmowej, której jest Rektorem. W przedstawieniu można odnaleźć charakterystyczną dla jego wcześniejszych realizacji estetykę, która niezawodnie uwodzi widzów, jednak powoli staje się przewidywalna.

Głównym bohaterem „Diabła, który..." jest Huw Prosser. Chłopak ma około dwudziestu lat i z powodu swojej ułomności jest pośmiewiskiem całej wsi. Utyka, wydaje się być opóźniony w rozwoju, bądź cierpieć na niezdiagnozowany autyzm. Chłopak często zamyka się w świecie swoich marzeń i fantazji, które spisuje w dzienniku. Jego prymitywne, lecz szczere wiersze oddają całą naturę chłopaka, który nie może liczyć na żaden ciepły gest, nawet ze strony rodziców. Huw darzy sympatią Dilys, pracującą u jego matki. Rówieśniczka wydaje mu się ideałem piękna, które mogłoby złagodzić plugawość otaczającego go świata. Dla dziewczyny Huw jest nieszkodliwym wielbicielem, którego uczuciami może bawić się bezkarnie. Jednak tylko do czasu.

Postać Huwa kontrastuje z sylwetkami jego rodziców, których można uznać za typowych przedstawicieli tamtejszej społeczności. Oboje wstydzą się ułomności syna, zwłaszcza jego kondycji umysłowej. Pan Prosser twierdzi, że pozostaje im tylko modlitwa za jego grzeszną duszę, gdyż nie jest on zdolny pojąć Bożej potęgi swoim spaczonym rozumem, a co za tym idzie-staje się łatwym łupem dla demonów i Diabła, który stara się przejąć kontrolę nad chłopakiem. Mężczyzna nie dopuszcza do siebie argumentów żony, przez którą od czasu do czasu przemawiają matczyne instynkty, zazwyczaj jednak tłamszone przez purytańskie wychowanie i wizje piekła, na jakie skazany jest ich syn. Małżeństwo Prosserów charakteryzuje ślepa wiara i surowy kodeks moralny, który nakazuje im podchodzić do wszystkiego z powagą i skupieniem, w każdej odmienności dopatrywać się przejawów diabelskiego działania. Sympatia do natury i potrzeba czułości nieudolnie wyrażona przez ich syna w jego wierszach zdają się ostatecznie potwierdzać fakt, że jest on opętany, co skłania Pana Prossera do szukania pomocy u miejscowego pastora-Pana Gruffuyda.

Kaznodzieja sprawuje duchową pieczę nad całą wioską, zna grzechy wszystkich jej mieszkańców. W każdym człowieku odstającym od jego wizji świętości doszukuje się zarodka Złego, który należy za wszelką cenę stłamsić. Stawia się w pozycji stróża moralności mieszkańców wsi, ich nieomylnego przewodnika. Jego konserwatywne idee zostają w dramacie zestawione z poglądami Burna, studenta medycyny, który pojawia się w osadzie. Pochodzący z miasta mężczyzna zna ludzkie ułomności, bardziej od fizycznych problemów pacjentów interesuje go ich psychika, procesy w niej zachodzące. Obserwuje lecz stara się nie oceniać, próbuje być obiektywny. Uważa, że umysł i dusza stanowią jedność, ciało zaś jest tylko nośnikiem wielkich idei. Odnajduje to właśnie w Huwie, któremu zazdrości zrozumienia natury i bliskości, jaką chłopak odczuwa ze światem przyrody.
W dramacie pierwotność, naturalność i szczerość cały czas zestawiana jest z surowymi, purytańskimi zasadami dyktującymi sposób bycia części postaci. Zostało to przedstawione przez młodych aktorów pod czujnym przewodnictwem Mariusza Grzegorzka. Na scenie tworzą jedną społeczność-oddaje to barwa kostiumów i materiał, z jakiego zostały wykonane. Każdy z bohaterów nosi szary, z lekka połyskujący strój, który zawiera w sobie szczegóły charakteryzujące daną jednostkę. W przypadku Huwa jest to kaptur przy bluzie oraz poszarpane nogawki spodni (chłopak wymyka się z domu, by chodzić po górach, co widać po śladach znoszenia na ubraniu), Dilys ma krótką sukienkę, którą przyozdabia różowymi dodatkami wyróżniającymi dziewczynę, surowość i skromność ubrań państwa Prosser podkreśla ich konserwatywny i wstrzemięźliwy sposób bycia. W zbiorowości da się odnaleźć elementy pozwalające widzom utwierdzić się w przekonaniu, z jakimi bohaterami mają do czynienia.

We wsi ukazanej na scenie istnieje jednak rozłam, który akcentuje zachowanie Huwa. Chłopak unika kontaktu z pastorem, obawia się go, co widać zwłaszcza w trakcie rozmowy-próby przeprowadzenia egzorcyzmów. Huw nie wierzy ani w Boga, ani w Diabła. Pierwszego nigdy nie widział, nie doświadczył łaski. Diabłem zaś jest dla niego sam pastor, znęcający się nad nim i straszący piekłem. W obronie poglądów chłopaka staje Burn, podchodzący do kondycji ludzkości w sposób naukowy. On również nie charakteryzuje się wiarą w nadprzyrodzone siły i byty, liczą się dla niego wyłącznie decyzje podejmowane przez ludzi i popychające ich do konkretnych działań. Rozumie Huwa, gdy ten wyznaje mu prawdę o zabójstwie Dilys i nie jest przerażony samym aktem, lecz jego następstwami. Zdaje sobie sprawę z tego, że los dziewczyny był przesądzony-gdyby żyła, konserwatywna ludność potępiłaby ją i odrzuciła. Obawia się jednak, że wina spadnie na chłopaka, który nie zdoła się wytłumaczyć i choćby minimalnie złagodzić wymiaru swojej kary. Wie, że zabójstwo dziewczyny podziałało na Huwa w sposób terapeutyczny, wyzwalając go wprawdzie z ciążących na nim pęt psychicznej ułomności, niestety za prawdopodobną cenę pozbawienia wolności, którą właśnie teraz mógłby poznawać i doceniać.

Konflikt dobrze odgrywają młodzi aktorzy. Największą uwagę widzowie skupiają na scenach konfrontacji, do jakich dochodzi pomiędzy Huwem i Dilys. Maciej Musiałowski i Marianna Zydek doskonale oddają zawiłą, pełną fałszu relację między postaciami. Zgodnie z rytmem opisanym w dramacie postacie raz po raz zyskują i tracą nad sobą przewagę, by w kulminacyjnym momencie doprowadzić do rozlewu krwi. Salon w domu państwa Prosserów staje się ringiem oraz miejscem zbrodni, wyznaczonym przez Dilys, która rękami Zuzanny Zydek rozciąga na scenie bezbarwną taśmę, oddzielając go od reszty świata. Ten jednak nie pozwala o sobie zapomnieć i pod postacią pastora Gruffuyda wkracza ze zdwojoną siłą.

Interesujące jest zestawienie pastora z Burnem, w których wcielili się Cezary Kołacz oraz Tomasz Marczyński. Reprezentujący skrajnie odmienne poglądy, w finałowej scenie stają się demonem oraz aniołem czyhającym na Huwa. Jeden żąda od chłopaka prawdy, drugi odwagi i zachowania milczenia. Początkowo ich odmienne zachowanie ujednolica się, stając się tak samo gwałtowne, podszyte brutalnością, z jaką gotowi są bronić swoich opinii.

Ciekawym zabiegiem jest rozciąganie na scenie białej tkaniny, pełniącej rolę ekranu. Wyświetlane są na nim fragmenty filmu, pokazujące aktorów w czasie prób, mówiących o przygotowaniach do zagrania przypisanych im ról. Dzięki temu widzowie mogą przekonać się, jak drogę od rozpoczęcia pracy nad tym spektaklem przeszli występujący w nim artyści. Jednocześnie materiał filmowy staje się pauzą w odgrywanym spektaklu. Rozsuwanie oraz zsuwanie tkaniny, a także dźwięk dzwonka rodem z hotelowej recepcji wyznaczają rytm przedstawienia.

Wspomniałam o tym, że „Diabeł, który..." został przygotowany w estetyce znanej widzom i fanom Mariusza Grzegorzka z jego wcześniejszych realizacji. Zaliczam się do wielbicieli „Dybuka" zrealizowanego przez reżysera w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi i doszukałam się pomiędzy tymi spektaklami kilku podobieństw-począwszy od wykorzystania w „Diable, który..." świec wyznaczających przestrzeń gry (w spektaklu z „Jaracza" taką samą funkcję pełniły liny z obciążnikami), obecności ekranu i wyświetlania na nim pewnych elementów prezentowanych historii. Pojawiają się także podobieństwa w samych opowieściach-zło w każdej z nich nie jest wyborem bohaterów, zostaje im ono narzucone. W „Dybuku" duch Chanana nawiedzał ukochaną, ponieważ byli sobie przeznaczeni i miał do niej prawo nadane przez ludzi i Boga. Nie był zły, choć tak postrzegała go (prawie cała) żydowska społeczność. W przypadku Huwa chłopak decyduje się zabić Dilys w akcie zemsty na ludziach oraz na dziewczynie, która próbuje wykorzystać jego uczucie i wrobić w gwałt. Dilys zaś postawiona pod ścianą, z obawy przed społecznym ostracyzmem próbuje ratować się przed konsekwencjami swojego przelotnego romansu w każdy możliwy sposób. Podobnych analogii można doszukiwać się nie tylko w przypadku „Dybuka", konflikty w konserwatywnej społeczności reżyser poruszył także w spektaklu „Słowo", czy „Lwie na ulicy". Konsekwencja w realizowaniu tekstów poruszających takie zagadnienia jest wspaniała i żadnemu ze spektakli nie można zarzucić płytkości podejścia do problemów zawartych w treści, czy nieprzemyślanego odzwierciedlania ich na scenie. Jednak przy całym moim szacunku i sentymencie do łódzkich przedstawień Mariusza Grzegorzka chciałabym zobaczyć jakąś nowość, świeżość w jego realizacjach. Choć być może problem tkwi w tym, że doszukuję się analogii pomiędzy „Diabłem, który..." a innymi tytułami trochę „na siłę", nie podchodząc do spektaklu dyplomowego z uczuciem „czystej kartki". Nie jestem w stanie na to odpowiedzieć.

„Diabeł, który..." spełnił moje oczekiwania. Nie znałam wcześniej tego dramatu Johna Osborne'a, do tekstu sięgnęłam po obejrzeniu inscenizacji. Reżyser zdecydował się na wprowadzenie niewielkich skrótów, które nie zmieniły przesłania płynącego z tekstu. To zaś nie jest optymistyczne, aczkolwiek prawdziwe. Zło powstaje w każdym człowieku, jednak nie samoistne. Wydaje się być konsekwencją działań na jakie jednostki zostają narażone. W przypadku Huwa zbrodnia jakiej się dopuścił, była odpowiedzią na nienawiść, którą przez całe życie otrzymywał od ludzi. Nie było w nim wrodzonego zła, zostało mu ono przypisane, zaś chłopak zrealizował czyn, którego mieszkańcy wioski spodziewali się po nim. Zabijając Dilys chłopak dokonał samooczyszczenia, otworzył też oczy swoim rodzicom oraz pastorowi na krzywdy, jakie spotykały go przez całe życie. Ofiara złożona z dziewczyny przyniosła mu lepsze zrozumienie siebie, zapewne odbierając wolność. Warto wybrać się do Teatru Studyjnego, zobaczyć młodych, obiecujących aktorów oraz zastanowić się, czy nasze działania nie powodują, że gdzieś obok nas, powoli nie rodzi się zło?



Agata Białecka
Dziennik Teatralny Łódź
16 grudnia 2016
Spektakle
Diabeł, który...