Don Kichot, czyli wielka improwizacja i fuszerka

Najnowsza sztuka Wierszalina nie należy do wybitnych. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w tym szaleństwie jest metoda.

Teatr Wierszalin przyzwyczaił swoich widzów do zaskakujących inscenizacji. Klimat tego teatru tworzyły pomysłowe sztuki z charakterystyczną scenografią, osobliwe połączenie teatru lalkowego z żywym planem aktorskim, ale przede wszystkim tematyka historii przedstawianych na scenie. Mistyczne opowieści zanurzone w historii naszego regionu, bogate w symbolikę, doskonale zagrane i wyreżyserowane zawsze wywoływały spore poruszenie. Doceniane były także przez widzów i krytyków niemal na całym świecie. Czy to już przeszłość? Głęboko wierzę, że jednak nie, choć ostatnie produkcje teatru - którym od wielu lat dowodzi Piotr Tomaszuk - skłaniają do takiej właśnie refleksji.

Zdaje się, że ten reżyser znany ze swojego specyficznego stylu, przyswaja nowatorskie trendy w teatrze, którym hołduje młode pokolenie twórców. Mnóstwo aktorskich improwizacji, (pozornego) chaosu i technicznego niedopracowania. "Don Kichot" - najnowszy spektakl supraskiego teatru - do takiej stylistyki nawiązuje.

Sztuka wymyślona i nieznacznie wyreżyserowana przez Piotra Tomaszuka to ogromny sceniczny eksperyment. Już sama konwencja premierowego przedstawienia może zadziwiać - zamknięte dla zwykłej publiczności, wystawione jedynie dla zaproszonych gości, bardziej przypominało próbę, bynajmniej nie generalną. Nic dziwnego, że wiele osób zdecydowało się opuścić widownię.

Na scenie ponownie (po "Złotym Deszczu") pojawia się Piotr Tomaszuk w roli Miguela Cervantesa, który stworzył Don Kichota z La Manchy walczącego z ludzką niesprawiedliwością i krzywdą. Kto zaś liczy na opowieść o błędnym rycerzu, który na swoim koniu w towarzystwie giermka Sancho Pansy wyrusza na "walkę z wiatrakami", srodze się zawiedzie. Supraski "Don Kichot" to raczej przewrotna opowieść o współczesności, sprytnie ukryta pod historią o Cervantesie. Żenujące, ale także momentami przedziwnie zabawne szyderstwo z teatru, aktorów, widzów, polityki, wartości można odczytać jako swoisty rozrachunek Tomaszuka ze wszystkim i wszystkimi.

To przedziwne widowisko naszpikowane autoironicznymi komentarzami, groteskową muzyką, ciekawą scenografią może wywołać u widzów konsternację, zmęczyć, rozzłościć, znudzić, ale także paradoksalnie rozbawić. "Don Kichot" niemal w całości składa się z improwizacji. To rzecz zdecydowanie niedopracowana i chwilami pozbawiona sensu. Aż trudno uwierzyć, że twórcy zdecydowali się pokazać ją publiczności, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym szaleństwie jest metoda.



Anna Kopeć
Kureir Poranny
17 kwietnia 2015