Dorośli, Wy też witajcie w tej bajce!

Zaadaptowana na zielonogórską scenę „Akademia Pana Kleksa" Jana Brzechwy z 1946 r. bawi i uczy. Dzieci, ale też dorosłych.

Dlaczego? Oczywiście, że współcześni dorośli wrócą dzięki najnowszej sztuce w Lubuskim Teatrze do lektury dzieciństwa czy oglądanego wtedy (premiera w 1984 r.) filmu Krzysztofa Gradowskiego. Zanucą „Na Wyspach Bergamutach" czy „Witajcie w naszej bajce", ubawią się choreograficznymi pomysłami na przedstawienie nieśmiertelnej „Kaczki Dziwaczki" czy „Dzik jest dziki...".

Ale autor adaptacji i reżyser Jerzy Jan Połoński obiecał, że przygotowuje spektakl międzypokoleniowy.

I to mu się udało. Wraz z Adasiem Niezgódką (ujmująco chłopięca Alicja Stasiewicz) wychodzimy z szafy pełnej dziecięcych problemów i frustracji. Trafiamy do tytułowej Akademii Pana Kleksa (przekonujący Aleksander Podolak) - kolorowego dziwaka (w pozytywnym znaczeniu), który uczy ferajnę swoich podopiecznych różnych dziwnych rzeczy, ale przede wszystkim radości i otwartości.

Są w przedstawieniu chwile smutku i grozy. Gdy Adaś spotyka Andersenowską „Dziewczynkę z zapałkami" (wzruszająca Joanna Koc, także asystentka reżysera) czy gdy szpak Mateusz (Joanna Wąż - kreacja bez fałszywej nuty) wraca do swojej mrocznej przeszłości naznaczonej przez wilki. Ale zło wcielone to Golarz (Janusz Młyński, że strach się bać!) w czarnym, faszystowskim ubraniu. Już on tu wszystko zmieni! Zabierze kolory. Narzuci jedną, właściwą bajkę... To on posyła do Akademii swój twór - sztucznego Alojzego (odpowiednio „mechaniczny" Wojciech Romańczyk) i rozpoczyna dzieło zniszczenia.

Czego? Świata wyobraźni i nieposkromionej fantazji, które dają człowiekowi - małemu i dużemu - wolność. Wolność do wołania, że „ta bajka jest prawdziwa", ale też wykrzyczenia światu po prostu siebie. Jak to przejmująco robi w finale Adaś Niezgódka.

Reżyser Jerzy Jan Połoński zadbał, żeby przez całe przestawienie działo się dużo. Na scenie (dynamiczne układy, nad którymi czuwał choreograf Jarosław Staniek), ale też na widowni, którą kolorowi (scenografia i kostiumy są dziełem Mariki Wojciechowskiej), rozedrgani mali akademicy od Pana Kleksa także wesoło atakują. Skracając dystans i może też wytrącając czasem smartfona z dziecięcej dłoni. Bo to, co „siedzi" w telefonie, nie zawsze może pomóc dorastającej istocie. Teatr - cały czas ma tu pole do popisu.

Chodząc przed południem deptakiem, codziennie mijam grupy dzieciaków, szturmujące Lubuski Teatr. Wiem, że to „spektakle zorganizowane", ale myślę, że i bez tego szkolnego wyjścia zielonogórska „Akademia Pana Kleksa" może zapełniać widownię. Tym bardziej że to po prostu mądra sztuka.



Zdzisław Haczek
Gazeta Lubuska
16 października 2017