Dramat rozdartej spódnicy

"Hrabina" jest trzecią (po "Halce" i "Flisie") operą napisaną dla warszawskiej sceny i drugą, która powstała we współpracy Stanisława Moniuszki z Włodzimierzem Wolskim. Jej prawykonanie odbyło się 7 lutego 1860 roku. Triumf kompozytora był niepodważalny, ale prasa i publiczność nie mogły przejść obojętnie wobec treści dzieła. Odbiorców ekscytował tekst naszpikowany niedomówieniami, ironią, podtekstami i aluzjami będącymi nieraz żartobliwymi komentarzami zarówno do historii i postaci historycznych, jak i do czasów i osób współczesnych Moniuszce i Wolskiemu.

Krytyka nadała jednak "Hrabinie" przydomek "dramatu rozdartej spódnicy", ponieważ kulminacja akcji następuje w momencie, gdy na balu wyprawionym dla śmietanki towarzyskiej Warszawy adorator Hrabiny, skromny oficer ułanów Kazimierz przydeptuje kreację Hrabiny i niszczy suknię na oczach gości. To prześmiewcze stwierdzenie używane jest dziś jako argument potwierdzający, że pod względem fabularnym i dramaturgicznym opera nie jest, delikatnie mówiąc, dziełem wybitnym. Warto zacytować jednak słowa Agnieszki Topolskiej, która w programie do gdańskiej "Hrabiny" zauważa, że podczas prapremiery siedząca na widowni publiczność dostała "prztyczka". Kluczem do zrozumienia dzieła "był kosmopolityzm polskich elit XVIII wieku" przez co, jak czytamy dalej, "hasła oświeceniowe nie były w stanie się przedostać przez zasłonę oportunizmu i w klimacie niekończącej się zabawy Polska nieoczekiwanie straciła niepodległość".

Partytura opery składa się z uwertury oraz dwudziestu pięciu numerów. W przeciwieństwie do powstałych wcześniej dla sceny warszawskiej dwóch tytułów, Moniuszko nie opracował muzycznie całego tekstu. Nawiązał w ten sposób do tradycji śpiewogry, gdzie ustępy muzyczne przeplatane są tekstami mówionymi. Dzieło jest również najbardziej baletowym i roztańczonym w dorobku Moniuszki. Rytmy walca, poloneza, galopu, polki, kotyliona wybrzmiewają od pierwszych taktów uwertury. Kompozytor wykazuje się niezwykłą swobodą melodyczną, inwencją instrumentacyjną oraz doskonałą znajomością stylów; bawi się muzycznymi konwencjami, co świadczy o jego znajomości europejskiego repertuaru operowego.

"Hrabina" była obecna w repertuarze niemal przez cały XIX wiek. W okresie przedwojennym wystawiono ją m.in. w 1916, 1919,1926,1927 i ostatni raz w 1938 roku. Po wojnie zawitała na scenę po raz pierwszy już w 1945 roku (Kraków). Szerokim echem odbiła się realizacja Leona Schillera, który wystawił ją w Warszawie w 1951 roku. Poddał przy tym libretto licznym przeróbkom i modyfikacjom - zarówno poprzez dodanie nowych tekstów, jak i wprowadzenie postaci nieobecnych w pierwotnym zamyśle twórców. Obecnym zaś w dziele scenom baletowym nadał diametralnie inne znaczenie. Podobnego typu rozwiązania zastosowano również przy okazji produkcji w Teatrze Wielkim w Warszawie w 1982 roku. Autorami tamtej inscenizacji byli Maria Fołtyn - niestrudzona popularyzatorka twórczości ojca polskiej opery - oraz najwybitniejszy polski moniuszkolog Witold Rudziński. Ich zabiegi odbiły się szerokim echem i zaowocowały polemiką pomiędzy Rudzińskim a Tadeuszem Kaczyńskim, którą można było śledzić na łamach "Ruchu Muzycznego". Niezwykle cenne wydaje się stwierdzenie Tadeusza Kaczyńskiego, który słusznie zauważył, że "Hrabina" jak żadne inne dzieło operowe nie kryje w sobie tylko niedomówień, aluzji i symboli słownych i muzycznych, ale stawia przed realizatorami wiele problemów, których rozwiązań nie zawsze się oni podejmują ("Ruch Muzyczny" 1982 nr 5).

Tym bardziej czekałem więc na gdańską "Hrabinę" z zaciekawieniem, choć i pewną obawą, jaki pomysł na realizację mają twórcy w Operze Bałtyckiej. Udało mi się zobaczyć dopiero piąte, ostatnie w tym sezonie przedstawienie (12 maja). Reżyserię powierzono Krystynie Jandzie - wybitnej polskiej aktorce, reżyserce, dyrektorce Teatru Polonia, która w 2014 roku przygotowała dla Teatru Wielkiego w Łodzi "Straszny dwór". W przeciwieństwie do łódzkiego spektaklu fabułę "Hrabiny" przeniosła do czasów współczesnych. Akcja pierwszych dwóch aktów rozgrywa się w galerii handlowej, aktu trzeciego - na wsi, wśród setek kwitnących czerwonych maków.

Największymi zarzutami wobec gdańskiej inscenizacji jest pozbawienie dzieła naturalnej lekkości oraz zabicie elementów humorystycznych. Męczyła mnie rażąca kiczem scenografia i stroje, które w żaden sposób nie przypominają ubiorów spotykanych w galeriach handlowych. Suknia Hrabiny, będąca elementem kluczowym dla fabuły, raziła bezguściem. Śmiech budziło jedynie poroże, które główna bohaterka ma na głowie w drugim akcie. Spektakl przypomina rewię kolorów z wszechobecnymi cekinami. Jedynym przyjemnym obrazkiem stają się wstawki baletowe w znakomitej choreografii Emila Wesołowskiego (drugi akt). Zastanawia bezsensowność bieganiny niektórych bohaterów, przez nadmiar nieuzasadnionych ruchów Dzidzi ledwo wyśpiewał popisową ariettę w trzecim akcie. A przecież obsadzony w tej roli Przemysław Baiński dysponuje nie tylko świetną prezencją sceniczną, lecz także dobrym do tego typu partii głosem.

Największym wyzwaniem dla wokalistów okazał się język polski, z którym zmagali się zarówno w partiach wokalnych, jak i mówionych. Niechlujność i niedbałość dziwiła mnie szczególnie w tych drugich, miałem nadzieję, że tak wytrawna reżyserka teatralna jak Krystyna Janda położy na nie szczególny nacisk. Sytuację ratowały wyświetlane nad sceną napisy, bez których teksty byłyby niemal całkowicie niezrozumiałe. Chlubny wyjątek stanowił tenor Łukasz Załęski (Kazimierz) - z nienaganną dykcją udowodnił, że da się śpiewać w sposób zrozumiały w rodzimym języku. Miło było również posłuchać Hanny Sosnowskiej (Bronia) - z każdym dźwiękiem pokazywała ona, że jest artystką, która nie tylko panuje nad głosem, lecz także rozumie, o czym śpiewa. Niestety zarówno Anna Patrys (Hrabina), jak i Julia Iwaszkiewicz (Ewa) zdawały się nie odnajdywać w swoich rolach.

Usłyszeć czy zobaczyć Hrabinę nie jest rzeczą łatwą, niezwykle rzadko gości ona na polskich scenach. Nigdy też nie została nagrana i wydana w całości. Tym większe uznanie dla dyrekcji gdańskiej sceny, że sięgnęła właśnie po ten tytuł. Być może uda się również w końcu zarejestrować Hrabinę na CD albo DVD. Na pewno jest tego warta.



Jakub Lis
Ruch Muzyczny
25 czerwca 2019
Spektakle
Hrabina
Portrety
Krystyna Janda