Dramat wojny, miłość delfina i marzenie maszynisty

To, co z pewnością można zauważyć po obejrzeniu kilku spektakli Festiwalu Prapremier, to ich ogromna - zarówno od strony tematu, jak i scenicznej formy - różnorodność. Ale o to przecież chodzi, tym bardziej gdy festiwal nie jest formą konkursu, a raczej teatralnej propozycji, także zaskakującej, (co nie znaczy złej), zabawnej - jak na przykład "Kwestia techniki".

Festiwal wystartował znakomitym, o czym już pisaliśmy, spektaklem bydgoskiego Teatru Polskiego "Wojny, których nie przeżyłam". Ale już druga propozycja z pewnością pozwoliła festiwalowej publiczności "odskoczyć" od wojennej tematyki.

"Collective Jumps" to teatr ruchu, można nawet stwierdzić - w postaci klasycznej. Może trochę trącał lekcjami wychowania fizycznego, ale na swój sposób fascynował. Dwudziestu tancerzy tworzyło w rytm delikatnie szemrzących dźwięków, odtwarzających pracę doskonale naoliwionych maszyn, bardzo precyzyjnie zgrane układy. A każdy był tak dopracowany, że nawet z pewną niecierpliwością czekało się na następny. Synchronizacja, czy raczej zsynchronizowanie wszystkich elementów, spotykających się jako fenomen jednej energii, jak twierdzą autorzy choreografii - Isabelle Schad we współpracy z Laurentem Goldringiem - robiło wrażenie. Widać było, że tancerze rzeczywiście bawią się układami, ciałem, ruchem.

W sobotę festiwalowej publiczności zaprezentował się chorwacki International Small Scene Theatre Festiwal Rijeka ze spektaklem "Aleksandra Zec". Ma on upamiętnić 12-letnią Aleksandrę Zec, zamordowaną wraz z rodziną podczas wojny domowej w Chorwacji w 1991 roku. Przedstawienie jest dedykowane wszystkim dzieciom - ofiarom wojny. Co porusza w tym spektaklu? Z pewnością ostatnia scena, kiedy dziewczynka rozmawia ze swoimi rówieśniczkami - Chorwatkami i Serbką. Opowiadają o swoich zwykłych, szkolnych problemach, o rodzicach, czy mają chłopaka, co lubią... I pośród tych prozaicznych spraw pojawiają się pytania, jak zbrodniarze winni śmierci jej i rodziców powinni zostać ukarani.

Poruszają także odczytywane fragmenty zeznań w śledztwie ludzi - Chorwatów, którzy zamordowali serbską rodzinę Zeców. Wymowę wzmacniają fotogramy pokazujące ciała rodziny po ekshumacji.

Jak twierdzą autorzy spektaklu, miał on spróbować ocenić, jak bardzo gotowe jest społeczeństwo chorwackie na poradzenie sobie z tym dramatem, co oznacza dla niego los rodziny Zeców - osiemnaście lat po wojnie i z pominięciem długiego wykorzystywania tematu przez media.

Waga tematu i przesłania spektaklu sprawiła jednak, że jego autorom nie udało się uniknąć pewnego patosu. Przestawienie momentami przypominało raczej szkolną akademię, aczkolwiek bardzo tragiczną w swym wyrazie. Z pewnością jednak "Aleksandra Zec" wpisuje się w ideę tegorocznego Festiwalu Prapremier, którego jednym z głównych nurtów są dramaturgie wojen i konfliktów.

Niedzielne spektakle miały już zgoła odmienny charakter. Inspiracją dla powstania performance'u "Delfin, który mnie kochał" była w latach 60. minionego wieku realizacja w Stanach Zjednoczonych projektu finansowanego przez NASA. Eksperyment miał na celu naukę delfinów języka angielskiego. I przy okazji nauki delfin o imieniu Peter obdarzył uczuciem nauczycielkę Margaret. Troje młodych aktorów z Poznania i Bydgoszczy - Jaśmina Polak (Margaret), Angelika Kurowska i Jan Sobolewski (delfin Peter) - na tle filmu z oceanem i dźwięków wydawanych przez delfiny poprzez ruch pokazało rodzącą się emocjonalną więź pomiędzy kobietą i delfinem.

Spektakl kończy się wspólną mantrą - aktorów i widzów - do braci delfinów, które są zabijane na mięso lub odławiane do delfinariów. Aby przekazać im naszą pozytywną energię i wsparcie, trzeba było sobie wyobrazić, że przenosimy się na wybrzeże Japonii. Tam z naszych piersi przesłaliśmy im światełko... Było miło, aż się nie chciało wracać z tej Japonii. Nie wiadomo dokładnie, na ile powiódł się sam eksperyment, ale spektakl na pewno zaskoczył... raczej na tak.

Jeszcze bardziej zaskoczyła propozycja Narodowego Teatru Starego z Krakowa. W spektaklu "Kwestia techniki" w role aktorów wcielili się trzej przesympatyczni maszyniści teatralni. Panowie Janusz, Jarek i Mirek już na wstępie lojalnie uprzedzili widzów, że jeżeli przyszli do teatru, aby zobaczyć sztukę i prawdziwych aktorów, to na nic takiego liczyć nie mogą. Z humorem, niezwykle dowcipnie opowiedzieli i z detalami pokazali (łącznie ze strojem - od bluzy, poprzez bieliznę, po buty), na czym praca maszynisty sceny polega. Przy okazji wykazali się całkiem niezłą sprawnością fizyczną. Nie zabrakło wątków dramatycznych - nieszczęśliwych wypadków na scenie w rodzaju spadającej kraty, obcinającej palce czy siekiery wbitej w plecy aktora. Było też o marzeniach maszynisty - przejściu na "ty" z aktorami i reżyserami...

"Kwestię techniki" wyreżyserował młody reżyser Michał Buszkiewicz. Wywołany na scenę nieśmiało się ukłonił i szybko zniknął. Publiczność w każdym razie rozbawiona była do łez...



Tomasz Welcz
www.bydgoszczinaczej.pl
14 października 2015