Drogą przez Indie

"Wiedziałem, co chcę robić w życiu. Całe moje dążenia były skierowane w stronę Teatru Współczesnego, dokąd po ponad 20 latach na różnych scenach i po pobycie w USA udało mi się dotrzeć" - o debiutach, aktorstwie i synu opowiada aktor Piotr Garlicki

Ostatnio w naszym regionie był Pan przy okazji nowego toruńskiego festiwalu teatralnego "Pierwszy KONTAKT", promującego debiutantów. Obserwuje Pan teatralne debiuty?

Nie, od tego są reżyserzy. W spektaklu Teatru Współczesnego z Warszawy "Sztuka bez tytułu" według Czechowa w reżyserii Agnieszki Glińskiej, w którym występuję, a który przywieźliśmy na wspomniany festiwal, gra debiutant, Grzegorz Daukszewicz. Jest rewelacyjny. To facet, który daje widzom nadzieję na to, że aktorstwo w Polsce będzie podążało w nowym kierunku.

Pamięta Pan swój debiut teatralny?

To było dawno temu w Teatrze STS. Przedstawienie cieszyło się powodzeniem publiczności, ale w historii się go nie odnotowuje, bo nie dość, że było dawno, to w teatrze, którego już nie ma.

A pamięta Pan tamte emocje?

Pierwszy kontakt z publicznością odbywa się na przedstawieniu dyplomowym. Ten egzamin przed publicznością niczym się nie różni od pierwszych zawodowych doświadczeń. Wiedziałem, co chcę robić w życiu. Całe moje dążenia były skierowane w stronę Teatru Współczesnego, dokąd ponad 20 latach na różnych scenach i po pobycie w USA udało mi się dotrzeć.

Chyba jednak nie zawsze myślał Pan o aktorstwie. Po maturze wybrał Pan filologię orientalną...

Faktycznie. Od razu po maturze, co było skutkiem perswazji ojczyma, poszedłem na orientalistykę, na której byłem trzy lata. Uczyłem się języków Indii. Stwierdziłem jednak, że to dla mnie ślepa uliczka i przerwałem te studia. W związku z tym władze uczelni podały moje dane wojskowej komendzie uzupełnień i zostałem wcielony do armii na dwa lata, które uważam za stracone. Potem zaczęło się aktorstwo.

Aktorem jest też Pana syn, Łukasz. Miał Pan wpływ na jego wybór?

Tak, ale z odległości 4 tysięcy mil. Kiedy Łukasz robił maturę i podejmował decyzję co do dalszego kształcenia, ja byłem w Stanach Zjednoczonych. Miałem bardzo ograniczony wpływ na to, co moje dziecko tutaj robi. On miał w planach historię sztuki, historię, służbę dyplomatyczną albo, niestety, również... aktorstwo. Uprzedzałem go, mówiłem: "Słuchaj, chłopie, to zawód, który niesie z sobą dwie możliwości: sukces lub wręcz przeciwnie. Jeżeli ktoś jest wrażliwy, a przy tym nie ma szczęścia do propozycji, to ten zawód może spowodować wiele szkód w jego życiu osobistym".

Wspomniał Pan o pobycie w Stanach. Tam imał się Pan różnych zajęć...

Nawet kilkunastu, wymieniać ich nie będę, ale były to zajęcia od segregatora swetrów do pełnomocnika właściciela firmy, która handlowała owocami morza.

Ostatnio jednak od wielu lat związany jest Pan z serialem "Na dobre i na złe".

Od jedenastu lat. Jestem wdzięczny producentom i scenarzystom za to, że ciągle widzą mnie w serialu. Myślę, że ten serial ma się dobrze. Z serialem "Na dobre i na złe" wiążą się dwie moje nagrody w kolejnych latach za prawdopodobieństwo wykonywania czynności medycznych. Cieszy mnie, że jestem doceniany za... "profesjonalizm medyczny".



Karolina Owsiannikow
Express Bydgoski
2 listopada 2011