"Ducha doga przez Polskę idzie..."

Juliusz Słowacki wielkim poetą był, dlatego go kochamy - ironizował Gombrowicz, ponieważ już w dwudziestoleciu międzywojennym wieszcz wydawał się nierozumiany. Dziś tak samo go "kochamy", czytamy rzadko. Wielu uważa, że biedny Julo na koniec życia zwariował, skoro pisał mętnie i o duchach. Fraza jego wiersza mniej już zachwyca, nie tylko dlatego, że do karykatury doprowadzili ją młodopolscy epigoni. Coraz rzadsi są widzowie mający klasyczne wykształcenie, czyli porządną lekturę starożytnych i romantycznych pisarzy, bez czego odwołania do świata kultury wielu epok, obecne w tej poezji co krok, są mało czytelne. Reakcje kolegów recenzentów i widzów na premierze Sprawy (scenariusz Jerzego Jarockiego oprócz "Samuela Zborowskiego" zawiera fragmenty "Dziadów", "Króla Ducha", "Raptularza" Słowackiego) dowodzą niemałej konsternacji

Skoro teatr jest figurą świata, należy zapytać, jakim go poeta stworzył. Skoro dramat "od dziwnych wypadków ziemskich idący w najdalszą przeszłość wspomnienia, w najdalszą przyszłość marzenia" - pisał Kleiner - zaczyna się w śnie dziecka, a kończy sądem bożym pośród duchów. Oto młodziutki Eolion, podobnie jak Orcio z Nie-Boskiej "nie skacze na kijku", "much nie łapie", porusza się, jakby badał grunt pod nogami, śni bowiem. Kostium grającej tę rolę Dominiki Kluźniak - biała koszula z szerokim kołnierzykiem i aksamitne spodnie do kolan - nie pozostawia wątpliwości, że romantyczny poeta to alter ego Słowackiego.

Już pierwsze kwestie ("Na skałach Oceanowych postawiłeś mię Boże...") odsyłają do słynnego Pornic nad Atlantykiem, gdzie pośród zniewalającego grozą i surowym pięknem pejzażu poeta doznał olśnienia i zaczął tworzyć mistyczne wizje. Natura stanowiła dla niego medium między historią a człowiekiem, także między Bogiem a człowiekiem. Poznanie natury i historii uznał za najwłaściwszą drogę odkrycia przejawiającego się w ich formach ducha, który wykuwa dzieje świata. Dlatego następne kwestie Eoliona ("Albowiem (Juch mój przed początkiem stworzenia był w Słowie, a Słowo było w Tobie - a jam był w Słowie") nie są somnambulicznym bredzeniem chorego dziecka, jak sądzą Ojciec i Doktor, którzy postrzegają świat zmysłami. Dowodzą samoświadomości poety, który mówi o kreacyjnej mocy słowa zdolnego tworzyć wzór dziejów albo tenże szyfr świata odczytać. "Formy istnienia są pismem ducha - pisała Marta Piwińska - który pisze Księgę - i może jeszcze list pisze, bo istnienie jest adresowane. [...] Przez materialną kopertę faktów historycznych prześwitują litery ducha, a natchnieni poeci rozumieją jego fragmenty: odczytują mesjanizm". W śnie Eoliona o męce i bólu tworzenia świata z materii skał, wód i piorunów, ognia i powietrza mówi duch dziejów, duch globowy. Analogicznej męki i bólu tworzenia bytów ze słów doświadcza sam poeta, gdy staje się "stwórcą widzialności", istotą obdarzoną darem widzenia kształtów ducha i rozszyfrowania ich sensu.

Romantyczny Eolion we śnie z łatwością pokonuje czas liczony w setkach lat i przestrzeń tysięcy kilometrów. Przymierza się do wielkich zadań, bo duch podpowiada: "Gdy wyrośniesz na człowieka, / Staną ci sny... jak liczny wróg, / i stworzysz świat... jak tworzy Bóg... / Ale nie świat realnych scen, / Lecz nikły świat -jak ze snu - sen". Prawa sennych marzeń i wspomnień zawieszają reguły życiowego prawdopodobieństwa; Eolion spotyka w swych wędrówkach egipską księżniczkę Atessę, swą dawną żonę, którą chwilę później rozpoznaje w Córce rybaka. Razem wspominają czas, gdy byli świadkami narodzin i zmartwychwstania Chrystusa. Snem rządzi nieprzewidywalność, więc kończy się on w sposób niespodziewany: Eolion ze swą siostro-żoną wędrują nad przepaścią po kładce, która się łamie i pogrąża oboje w nicości. Co nie przeszkadza, by chwilę później powstali jako Heliada i Helion - "Syn Apollina... z córką Amfitrydy...", w zgodzie z logiką snu i romantyzmu, który pozwalał bohaterom wędrować w przestrzeni, zmieniać tożsamość i budzić się jako ktoś inny.

Książę (Jerzy Radziwiłowicz), ojciec Eoliona, próbując ratować syna, też wpada w przepaść, ale wydostaje się z niej, utraciwszy "tylko" zmysły, więc już w Helionie syna nie poznaje. Dręczy go natomiast ni to wspomnienie, ni to wizja o wydarzeniu na rzeźniczej ulicy w Krakowie: zajechał mu drogę człowiek, a on go ściął szablą. Duch Samuela Zborowskiego, przywołany przez Bukarego/Lucyfera (Mariusz Bonaszewski), przerazi srogo dwóch bonifratrów, sprowadzonych, by obłąkanego Księcia opatrzyć sakramentami. Zamiast namaszczenia zajmą się pogrzebem jego czerwonego trupa, duch Zborowskiego zaś zapowie rozdział dziejów Polski wpisany w dzieje wszechświata. Powie później Lucyfer: "Droga ducha przez Polskę idzie...".

Przypadek egzekucji potomka sławnego rodu, obrosły przez stulecia białą i czarną legendą, na temat mistycznej wizji nadawał się wyjątkowo. Unaoczniał odwieczną walkę dobra ze złem, która towarzyszyła dziejom kraju, ale przesądziła o utracie jego suwerenności. Dla Słowackiego Samuel jest szlacheckim zbrodniarzem i wielkim duchem, który walczy ze skostniałym i obcym prawem reprezentowanym przez Kanclerza, Jana Zamoyskiego. Stefan Batory, węgierski król na polskim tronie, wydając w 1584 roku rozkaz ścięcia banity, który przyczynił się skądinąd do jego intronizacji, pokazał siłę władzy królewskiej. Niemniej akt egzekucji stał się aktem narodzin męczennika wolności, kogoś, kto swym

losem wskazał następnym pokoleniom drogę niepodległości i buntu. Czym być może zatamował ukonstytuowanie się absolutyzmu, ale przyczynił się do rozkwitu anarchii i samowładztwa. Dla Słowackiego rewolucyjny bunt i mistycyzm to dwie strony tego samego procesu - dodawała Piwińska.

Ostatni aktu dramatu ma formę rozprawy sądowej. Sąd Boży toczy się "w sprawie polskiej" między skazanym na banicję szlachcicem a respektującym prawomocne wyroki Kanclerzem. Samuel Zborowski, Oskarżyciel (Waldemar Kownacki), który trzyma własną głowę pod pachą, pyta: "Bo jeśli ja z jego ręki / Poniosłem śmierć sprawiedliwą, / To niech mi ojczyznę żywą / Pokaże...!". Oskarżony, Kanclerz Jan Zamoyski (Jerzy Radziwiłowicz), ojczyzny wolnej pokazać nie może, ale przecież działał zgodnie z prawem. Zborowski został skazany na banicję rozkazem Henryka Walezjusza w 1573 roku za zabójstwo. W czasie turnieju pod Wawelem zabił kasztelana przemyskiego Andrzeja Wapowskiego. Niechcący, celował czekanem w kasztelana Jana Tęczyńskiego, który go obraził i odmówił pojedynku. Zborowski, po kilku latach wygnania spędzonych w Siedmiogrodzie, pojawił się w kraju, czym złamał rozkaz króla. Mało tego, wielokrotnie "zajeżdżał drogę", "skakał w oczy" Zamoyskiemu, słowem, prowokował. Kanclerz pojmał samowolnego szlachcica pod krakowską Lubranką i doprowadził do kata. Ten, jak mówi legenda, odmówił wykonania wyroku, więc sam ściął głowę skazańca. Przed drastycznym aktem prosił Samuela o odpuszczenie grzechu, Zborowski dopiero za trzecim razem odpuścił, ale wezwał na sąd w niebieskich zaświatach.

W wizji poety odczytywano starcie dwóch fundamentalnych racji: konieczności i wolności indywidualnej. Niemal jak w "Antygonie" konflikt prawa ludzkiego z prawem reprezentowanym przez władcę. Tradycja teatralna przekazała nam interpretacje w duchu bardziej i mniej romantycznym. Prapremiera Leona Schillera z czerwca 1927 roku miała ścisły związek z uroczystym pochówkiem prochów Juliusza Słowackiego na Wawelu. Reżyser pokazał "Samuela Zborowskiego" "jako monumentalne misterium narodowe, którego istotę stanowi dramat ducha polskiego ukrzyżowanego między prawem a wolnością" - pisze w ciekawym eseju Jerzy Axer, także o innych scenicznych wcieleniach dramatu. "Piłsudczykowska idea ponownych narodzin Króla-Ducha patronowała też Horzycy mającemu decydujący wpływ na kształt teatralny wystawienia "Samuela Zborowskiego" we Lwowie w 1932 roku. [...] Przedstawienie lwowskie było misteryjne a nawet mistyczne [...] Z walki między harmonią a lucyferyzmem idea Polski wychodziła oczyszczona, a widowisko kończył monolog Chrystusa". Z tradycją misteryjną zerwał zdecydowanie Jerzy Kreczmar (Teatr Klasyczny w Warszawie - 1962 i Teatr im. Słowackiego w Krakowie - 1965), przenosząc ciężar spektaklu na sam proces. "Wyrok miał zapaść w sprawie, mówiąc w uproszczeniu, o rehabilitację rzeczpospolitej szlacheckiej. [...] Teza Kreczmara brzmiała: wolność stoi przed prawem".

W spektaklu Jerzego Jarockiego sprawa wolności jednostki jest oczywiście obecna. Ale przed sądem Chrystusa, który powiada: "Nie jestem Bogiem zmarłych - ale żywych", występują nie tylko Samuel i Kanclerz. Adwokatem jest Lucyfer, a jego sekundantem czy też drugim wcieleniem Ja/Helion. Obaj zaś wyrażają alter ego poety, co podkreśla kostium romantycznego dandysa, dorosłego Słowackiego, noszony przez Dominikę Kluźniak, i równie dandysowski krój ubioru szatana.

Sprawa, główny temat, o którym obydwaj mówią, to los Polski oglądany tymi samymi oczyma, ściślej: świadomością poety. Rozbicie jego rozumowania na dialog jest zabiegiem teatralnym, kwestie Lucyfera i Ja/Heliona stanowią bowiem monolog. Monolog romantycznego poety, który, jak Konrad w Wielkiej Improwizacji, staje do walki z Bogiem, świadom swej heroicznej przeszłości i kreacyjnych mocy swego talentu, daru widzenia więcej i dalej niż zwykli śmiertelnicy.

Lucyfer:

To mi ty powiedz. Boże, skąd ja jestem I skąd mi w słowach tyle serc i krzyków, Jeśli nie z ludu - i nie z męczenników. [...] Co? Ja w milion serc rosnąc, nie powtórzę...

Twojego życia i twojego cudu?...

Ja...

Helion:

Ja! [...]

Bo u nas, gdy duch przyjdzie, to już stary.

Przez wszystkie wieki... i przez wszystkie

wiary... Więc kiedy przyjdzie, dla nowego losu Przybrawszy ciało... miej klucz, co odmyka, A w jednym ciele znajdziesz męczennika. Drugi ci powie... że ma wszelkie prawo, I zaprzeczenie ci położy z ducha, Trzeci - poznasz go po łzach i po jęku Z jakiej nieszczęsnej ojczyzny przychodzi, Gdzie się nie krzewi nic - i nic nie rodzi, Wszystko trzymane pod cielesną ryzą, A wielkie duchy same siebie gryzą. Lucyfer:

Sami winniście formy... Tu konkluduję... przy niebieskich świadkach, Żem stawał wolny... tu, przy sądu kratkach, Pierwszy za ducha wolnością i... władzą.

Obaj, zgodnie, wadzą się z Bogiem o prawo panowania nad światem, lecz nie idzie tu o wyrok dla któregoś z antagonistów sądowej sprawy, lecz o wyrok dla ducha wolnego. Słowackiego nie interesuje wyważenie racji historycznych, opowiedzenie, jak było naprawdę, ani zwycięstwo którejś z racji fundamentalnych. Dla niego istotna pozostaje sprawa szlachcica, który "zakwestionował święte prawo króla", z jednego podstawowego powodu. Wedle niego duch wieczny rewolucjonista "błyska" tam, gdzie natchniony człowiek mówi swoje veto "gotowemu światu". Tylko duch, znający swe powinności i ograniczenia, może doprowadzić Polskę do Niebieskiej Jeruzalem. Dlatego Samuel, w zakończeniu spektaklu, przyzna Kanclerzowi wielkość ducha i go wskrzesi. W równomiernej obecności, harmonijnym oddziaływaniu dobra i zła, może się bowiem spełnić rola ducha, wznoszącego się w wiecznej równowadze przeciwieństw na wyższy poziom rozumienia, odczytywania praw świata.

Brzmi to nieco teologicznie, ale Słowacki był człowiekiem religijnym. Nadto jako emigrant naznaczony klęską powstania szukał wsparcia w kościele. Bezskutecznie. W sprawach walki o wolność i niepodległość papież stał po stronie tyranów. Poeta pozbył się złudzeń, że ta konserwatywna instytucja może się zmienić. Jego niepodległa myśl przekraczała obowiązujące dogmaty religijne, nic więc dziwnego, że "bezkres swej duszy" zobaczył zanurzony we wszechświecie nieskończoności. "Zamknął swoje ja w więzieniu nieskończonego myślenia - pisze Ryszard Przybylski - ponieważ wyzwolił je ze skończoności, z irytujących ograniczeń przedmiotami wirującymi w materialnym świecie. Skazał na szaleństwo wolności. Na zatracenie się w sobie. W swoich fantazmatach".

Mistyczny okres twórczości Juliusza Słowackiego został naznaczony szaleństwem wolnej myśli, świadomością geniusza próbującego wymyśleć własny sposób objaśnienia sensu dziejów przez odczytanie z kształtów natury i kształtów historii zaszyfrowanych dziejów ducha-wiecznego rewolucjonisty, choćby miał on tylko trwać w słowie. Bo też słowo jest dla poety materią formotwórczą, budulcem rzeczywistości powołanej do istnienia siłą wyobraźni. Samuel Zborowski jest zapisem sytemu - stale będącego w fazie tworzenia, doskonalenia - w którym Słowacki "streszcza algebraicznie" dzieje ludzkości, a ich znaczenia szuka, przez analogię, w dziejach polskiego szlachcica z szesnastego wieku, który wrócił do kraju, choć był skazany na wygnanie. Historia ta przypomina bowiem inne o ofierze z życia i o zmartwychwstaniu, lecz nie jest ilustracją, tylko częścią systemu, łączącego porządek przyrody i historii z polskim mesjanizmem, a w planie twórczości Genesis z Ducha z Królem-Duchem.

Kluczem do takiej interpretacji staje się akt drugi "Sprawy" Jerzego Jarockiego, który dzieje się w XX i XXI wieku. W pierwszej części, W klubie u Amfitrydy, podwładne królowej mórz i oceanów - oceanidy zostały ubrane w piankowe kombinezony, płetwy i maski do nurkowania - tańczą do muzyki Lucifer zespołu Behemoth. Amfitryda, pani sił głębinowych, kłóci się z duchem życia, Lucyferem, który "wiecznie zła pragnąc, wieczne dobro czyni". Ona opowiada iliadę płazów, on kreacje ducha pokonującego podniebne przestrzenie, bo "cała ziemia jest powieścią jego żywota", bo "spokojność wężową" oddał "Bogu w ofierze, za głos... za tę pieśń". Co można rozumieć jako poezji siłę szatańską, a także usłyszeć bluźniercze wyzwanie autora świadomego swej władzy i potęgi swej poezji.

Drugą część tego aktu, Na cmentarzu, otwiera Lucyfer. Rozstawia na pustej podłodze znicze i jak w obrzędzie Dziadów wywołuje sprawę sprowadzenia zwłok Juliusza Słowackiego w 1927 roku z Paryża do kraju. Nagle świat przedstawiony dramatu przestaje istnieć, na ścianie ukazuje się film z ceremonii na Zamku Królewskim w Warszawie i wniesienia trumny do krypty na Wawelu. Głos Sprawozdawcy przypomina, że dla generacji legionistów sprowadzenie szczątków wieszcza było okazją uczczenia autora Króla-Ducha, w którym przepowiedział on odrodzenie Polski. Piłsudski wychowany w kulcie wieszcza (potrafił deklamować całe oktawy Króla-Ducha z pamięci) domagał się od wszystkich gremiów, wszystkich stanów uznania wielkości wieszcza. Marszałek pokonał opory gospodarzy Wawelu: kardynałów Jana Puzyny i Adama Sapiehy. Słowacki spoczął w miejscu narodowej chwały, "bo królom był równy", co Lucyfer komentuje: "by królom był równy". (Manieryczne, nadekspresyjne aktorstwo Mariusza Bonaszewskiego przeszkadzało mi w odczytaniu sensów całego spektaklu).

Łatwo zrozumieć ten zabieg teatralny jako aktualizację polityczną, skojarzenia z ostatnim pochówkiem na Wawelu zjawiają się automatycznie. Łatwo nie usłyszeć dysonansu między obrazem a słowem Sprawozdawcy, dezawuującym widoczny na dokumentalnych zdjęciach ceremoniał, w którym brał udział prezydent Mościcki, rząd, generalicja, a na czele muzycznej sekcji obchodów stał Karol Szymanowski, stąd słyszymy fragmenty "Stabat Mater". Ceremonia pasowania Słowackiego na wieszcza zamknęła jego myślenie w martwych formułach, w owym kochaniu za to, że wieszczem był, bez wysiłku odczytania jego rewolucyjnego przesłania: nieustannej pracy duchowej - zdaje się mówić reżyser. Wbrew tym, którzy oczekują od sztuki tępych, publicystycznych diagnoz.

Dla wielu Samuel Zborowski Jarosława Marka Rymkiewicza stanowi dla tego spektaklu ważny kontekst. To trzecia po "Wieszaniu" i "Kinderszenen" część trylogii, w której poeta z Milanówka zastanawia się nad tożsamością Polaków, nad jej mitami założycielskimi. "To książka zemsta za odciętą głowę Samuela" - pisze. Uważa bowiem, że dzięki tej egzekucji w szesnastym wieku "narodziła się polska wolność, rozumiana jako życie w sporze z losem". Słynne liberum veto Rymkiewicz określa "przyznanym każdej jednostce prawem buntu". I pisze dalej: "Ważniejszego zdania w polityce polskiej dotychczas nie wypowiedziano". Także, jak dodaje, dziś. Jerzy Jarocki wyraźnie owo przesłanie koryguje, by odsunąć polityczną aktualizację dramatu. Nie tylko nie cytuje Rymkiewicza, lecz także klamrą spektaklu czyni cytaty z książki Giles\'a Sparrowa "Kosmos", wypowiadane przez młodego chłopca w dżinsach i swetrze, jakby jednego z widzów. Mówią one o potędze nieskończoności i tajemnicach wszechświata językiem współczesnej nauki.

"Sprawa" Jerzego Jarockiego wydaje się próbą dotarcia do filozofii Słowackiego, do systemu myślenia zakładającego gruntowną przemianę narodu, jego głębokie uduchowienie przez pracę nad sobą, przez kwestionowanie zastanych kształtów świata, czyli stałą rewolucję ducha. Przez widzenie jedności bytu w całej złożoności składających się nań przeciwieństw. A to zupełnie inna perspektywa myślowa od konfliktu wolności jednostki i konieczności. O nieszczęsnej aktualizacji politycznej już nie wspomnę...



Elżbieta Baniewicz
Twórczość
22 grudnia 2011