Dwa teatry

Teatr Powszechny był pierwszym teatrem, jaki odwiedziłem w swoim życiu. Były lata 60-te i właśnie grali "Kolumbów" według Bratnego. Poszliśmy całą rodziną na spektakl, bo mama była sanitariuszką w batalionie "Zośka" AK w Powstaniu Warszawskim. Mama wzruszyła się na przedstawieniu. Miała łzy w oczach. Odżyły jej wspomnienia - pisze Robert Gliński na blogu tu-jest-teatr.pl.

Stoją obok siebie na warszawskiej Pradze. Przedziela je ulica Zieleniecka. Jeden nazywa się Powszechny. Drugi - Narodowy. Pierwszy jest zwyczajnym teatrem. Drugi stadionem, który przypomina UFO. Pierwszy ma trzy sceny: dużą, małą i eksperymentalną. Drugi ma jedną scenę, ale olbrzymią i z bajerami: podgrzewaną, z wielkimi lampami, hawajską murawą i dachem, który zamyka się na klaśnięcie.

Powszechny przy Narodowym niczym Kopciuszek lub sierotka Marysia - dziecko niby chciane, ale zapomniane. Może niezaplanowane? Za to Narodowy istne cudo, ulubieniec władz, spełnienie marzeń i duma biało-czerwonych. Zaplanowany! O tak! Zaplanowany na bliskie spotkania trzeciego stopnia!

Trochę cynicznie? To spójrzmy realistycznie. Powszechny gra 50 spektakli w miesiącu, przychodzą do niego widzowie. Tętni życiem, energią, spotykają się w nim ludzie z pasją.

Narodowy nie gra w ogóle. Zamknięty, niedostępny - przypomina więzienie. I choć wysyła w kosmos ogrom świetlnej energii stoi pusty. Kosmici jakoś nie chcą przylecieć, a zwykłych ludzi nie wolno tam wpuszczać, bo i po co, skoro nic się tu nie dzieje.

Kiedyś Narodowy nazywał się X-lecia. Na jego głównej scenie odbywały się mecze lekkoatletyczne Wunderteamu, na które zabierał mnie ojciec. Mieszkaliśmy obok na Saskiej Kępie. Na błoniach wokół stadionu graliśmy z chłopakami w piłkę, latem chodziliśmy na wagary, a zimą na stromych zboczach uczyliśmy się jeździć na nartach. Na bieżni głównego boiska po raz pierwszy w życiu przebiegłem 400m na zawodach międzyszkolnych. Wtedy doszedłem do wniosku, że jednak nie zostanę sportowcem. Kiedyś Stadion był dla ludzi. Komu to przeszkadzało?

Teatr Powszechny był pierwszym teatrem, jaki odwiedziłem w swoim życiu. Były lata 60-te i właśnie grali "Kolumbów" według Bratnego. Poszliśmy całą rodziną na spektakl, bo mama była sanitariuszką w batalionie "Zośka" AK w Powstaniu Warszawskim. Mama wzruszyła się na przedstawieniu. Miała łzy w oczach. Odżyły jej wspomnienia. Zobaczyła swoją młodość i tych, których straciła. Ojciec coś krytykował w tekście sztuki, za komunistyczną wymowę. Pokłócili się. Wtedy zrozumiałem, że teatr ma siłę. Niebywałą moc dyskursu i emocji. Może być miejscem spotkania myśli i uczuć, miejscem spotkania ludzi.

X-lecia i Powszechny przez dziesiątki lat funkcjonowały zgodnie, były otwarte dla każdego. Teraz ten pierwszy przemianowany na Narodowy stał się martwym mauzoleum głupoty i marnotrawstwa. A Powszechny walczy o przetrwanie, bo musimy zamykać pracownie i zwalniać ludzi. Nie mamy za co robić spektakli, a twórcy czekają na niewypłacone honoraria.

Narodowy miał swoje pięć minut. W czerwcu, w ubiegłym roku, w czasie Euro 2012. Chciałem wtedy stworzyć wokół Powszechnego Strefę Kultury - zbratać oba teatry, pokazać, że mogą się uzupełniać. Z racji swojego położenia Teatr Powszechny był idealnym miejscem na taki program. Obok nas przechodziły tysiące kibiców. Na scenach plenerowych wokół budynku miały pojawić się kabarety, koncerty, fragmenty spektakli, coś do obejrzenia dla całej rodziny w przyjaznej atmosferze. Swoista alternatywa dla pijackiej Strefy Kibica. Działania te miały po Euro przekształcić się w stałą Strefę Kultury dla mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy. Nie udało się zdobyć złotówki na ten projekt, co przy milionach wydanych na Euro zakrawa na absurd. Nie będzie Strefy Kultury dla Pragi wokół Powszechnego.

Wychodzę z Teatru. Jest po 22-giej. Graliśmy "Zbrodnie i karę" Dostojewskiego. Mimo, że spektakl traktował o poważnych sprawach na widowni nie było wolnych miejsc. Mozolnie gaszę światła na korytarzu i na schodach. Każdą żarówkę, bo musimy oszczędzać.

Stoję na parkingu przed Teatrem. Po drugiej stronie ulicy bogato oświetlone Ufo z wszelkimi możliwymi iluminacjami. Spodek Stadionu Narodowego śmieje mi się prosto w twarz. Wczoraj podszedłem bliżej. Betonowy plac. Pusto. Ogrodzenia. Zasieki. Jedna furtka była otwarta. Usiłowałem wejść. Zatrzymał mnie wartownik: "Czego tu?". Co mogłem odpowiedzieć? Miał rację. Po co miałem tam wchodzić

Nie ma pogody dla kultury. Jest pogoda dla piłki nożnej. Teatr klepie biedę, Stadion szasta forsą na prawo i lewo. Może na tym polega wolny rynek? Bo wszystko wolno, jak mawiał Dostojewski.

Robert Gliński

Dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie



Robert Gliński
tu-jest-teatr.pl
21 lutego 2013