Dyscyplina i pasja pomogą nam przetrwać trudny czas

Kiedy wchodzi do jakiegokolwiek pomieszczenia, niesie ze sobą humor, wiedzę, elokwencję i spokój. Prawdziwy dżentelmen, wielki artysta. Mimo że skończył jakiś czas temu 80 lat, porusza się lekko i z gracją. Dają o sobie znać lata bycia tancerzem, ale też lata codziennej dyscypliny w dbaniu o siebie. Która, dodajmy, trwa niezmiennie. Tancerze go kochają. Nie krzyczy, bo nie musi. Po prostu go słuchają. Kiedy trzeba – sam zatańczy, aby pokazać, jak powinno to wyglądać. Ma swoje rytuały – jak obdarzanie artystek kwiatem – co istotne - przed premierą. To jego prywatny zwyczaj. Jest doskonałym obserwatorem, a jego wyczucie estetyki nie ma sobie równych. Lubi ludzi i swojego psa.

Z Henrykiem Konwińskim - reżyserem operowym, choreografem i tancerzem - rozmawia Magdalena Nowacka-Goik.

Magdalena Nowacka-Goik: Kiedy zastanawiałam się, czy nie będzie nietaktem zadzwonić do Pana przed godziną dziewiątą, usłyszałam od osoby, która Pana dobrze zna, że Henryk Konwiński na nogach jest już od szóstej rano. Takiej energii mogliby pozazdrościć dwudziestolatkowie ! A dzień obowiązkowo rozpoczyna Pan od ćwiczeń z hantlami. Tak było od zawsze?

Henryk Konwiński - Ćwiczę od dość dawna...w sumie chyba faktycznie można zaryzykować określenie „od zawsze". No może tylko nie zawsze były to hantle, a na przykład butelki z wodą, jeśli chcemy być precyzyjni. Bez rytuałów związanych z pracą nad kondycją fizyczną, bez tej tzw. reanimacji, trudno byłoby mi wejść w codzienny rytm. To moje podejście, nie tylko do ćwiczeń, ale i do wszystkiego innego w życiu, z pewnością ma swoje korzenie w dzieciństwie. Razem z siostrą, typowi Poznaniacy, byliśmy wychowani w dyscyplinie, jak to się dawniej mówiło, trzymani krótko. Ten rodzaj wychowania jest zresztą bliski zarówno Poznaniakom, jak i Ślązakom. Dyscyplina dotyczyła globalnego podejścia do życia: wymagania od siebie, systematyczności czy „kindersztuby". I to w człowieku pozostaje, naturalnie trwa. Bo z natury, to ja aż taki porządny nie jestem, muszę sobie pomóc. Czasami mam w sobie lenistwo, ale wiem, że jeśli rano wykonam to, co zaplanowałem, cały dzień będzie prostszy, a ja zyskam energię do działania. Po tej porcji ćwiczeń czuję się cudownie i wiem, że bez tego mój organizm zwyczajnie by się nie ogarnął, ja bym nie był „zebrany w sobie". Miałem kiedyś problemy z kręgosłupem, zdarzały się, jak to u tancerza, kontuzje. Trzeba więc zadbać o ciało. I jak rano tak poćwiczę, poleżę na tej podłodze, to nabieram ochoty do życia. Pokonuję wrodzone lenistwo ...bo jednak, powtarzam - jestem leniwy.

Lenistwo w pana przypadku brzmi jak oksymoron, albo... kokieteria. Osoby w wieku emerytalnym wprawdzie często nie porzucają aktywności, ale na pewno w większości ją ograniczają. A pan rok temu pracował w Operze Śląskiej nad „Don Kichotem" – w kwietniu, we wrześniu przy premierze „Wesołej wdówki" w Mazowieckim Teatrze Muzycznym, w listopadzie ponownie Opera Śląska i „Verbum nobile", a w styczniu tego roku oklaskiwaliśmy realizowaną na tych deskach przez pana „Zemstę nietoperza". Ładne mi lenistwo...

- W zasadzie...to tak naprawdę nigdy to do mnie nie dotarło...Matko Boska, ja jestem na emeryturze! Dlaczego tyle pracuję? Być może dlatego, że zawsze byłem i wciąż jestem „człowiekiem do wynajęcia". I jak mnie „wynajmują" to idę i pracuję, bo to lubię. Co ciekawe, zawsze tak się w moim życiu układało, że nawet kiedy myślałem, iż mogę z czymś nie zdążyć, to nagle... termin zostawał przesunięty. I mogłem działać. Pamiętam czasy, kiedy pracowałem jednocześnie w trzech miastach, w trzech teatrach. Rano byłem na próbie w Sosnowcu, popołudniem w Gliwicach, a wieczorem w Bytomiu, przygotowując balet do muzyki Wojciecha Kilara. Biorąc pod uwagę, że ma się samochód, a dodatkowo te miasta są blisko siebie, jak korale na nitce, wszystko dało się połączyć. Nie miałem problemu ze skupieniem się, przeskoczeniem mentalnym z jednej realizacji w drugą. Podstawą było jednak dobre przygotowanie. Muzykę musiałem mieć w małym palcu. Robiłem też notatki, taką swoją partyturę , którą potem zadziwiałem tancerzy. Wszystko polega na wewnętrznej organizacji, wynikającej z samodyscypliny, o czym mówiliśmy na początku. Gdybym nie był dobrze przygotowany, miał wszystko wcześniej przemyślane, chyba umarłbym z nerwów. Aczkolwiek...przyznam się, że była raz taka sytuacja, kiedy blisko było tej paniki. To był koncert sylwestrowy w Teatrze Roma, za czasów dyrektorowania Bogusława Kaczyńskiego. Na muzykę czekaliśmy do ostatniej chwili. Nie mogłem jednak okazać zdenerwowania przed tancerzami, od razu by to wyczuli. Udało się.

Tancerze podkreślają, że podziwiają Pana za spokój, opanowanie, nerwy na wodzy. Ja widziałam Pana tylko raz może nie tyle zdenerwowanego, co lekko zirytowanego. Ale trwało to bardzo krótko. Czy pracując z tancerzami, pod presją czasu przed terminem premiery, nie ma się czasem pokusy pozwolenia sobie na wybuch emocji?

Pracowałem ze wspaniałym artystami. Z szalonym Conradem Drzewieckim na przykład, który był w pracy niczym wulkan...byli i inni, którzy w trakcie prób łamali laski. Zresztą, wspaniali ludzie. Taki mieli charakter i taki system pracy. Obserwując jednak, uznałem, czułem, że...to wcale nie jest konieczne. Oczywiście to były też inne czasy, dużo się działo. Ja jednak pracując, nie chciałem, aby te nerwy były okazywane. Może to jednak dar, ta umiejętność znalezienia spokoju w sobie, kamuflażu tych nadmiernych emocji? Wychodzę z założenia, że tancerzom trzeba dać... spokój i im wierzyć. A mój spokój wynika z mojego patrzenia na nich, obserwacji, chęci zrozumienia, sympatii. Ja ich naprawdę lubię. Czasem oczywiście trzeba pokonać pewien dystans. Ale ja w ogóle lubię ludzi. Rozmawiamy w trudnym okresie, pandemia wymusiła izolację, artyści zostali w domach. Brakuje im kontaktu ze sceną, tancerze nie mogą przyjść na salę ćwiczeń. Panie Henryku, jak żyć? Zawodowy tancerz musi być zdyscyplinowany, to nieodłączna cecha tej profesji. Wyrażałem już kiedyś podziw dla młodych ludzi, którzy mimo niesprzyjających czasów dla tego zawodu, dalej wybierają tę ścieżkę kariery. Podziwiam ich, bo nie gubią entuzjazmu. I kiedy dzwonią do mnie, właśnie teraz, słyszę w ich głosie, w słowach, ogromną tęsknotę za pracą. Trzeba jednak pamiętać, że tancerz jest w stanie utrzymać kondycję nawet w najskromniejszych warunkach. I oni to robią – ćwicząc w swoich domach. Podkreślę z całą mocą, że wierzę w ich wewnętrzną dyscyplinę. Natomiast ważne jest też to, że odkrywają przy tym, iż istotą tej profesji, tym, za czym najbardziej tęsknią, jest wspólna praca. Jestem pełen dobrych myśli, że ten niekorzystny czas, może przynieść właśnie takie refleksje. I to będzie pozytywne.

Artyści nie istnieją bez swojej pasji, bez innych artystów, ale – przede wszystkim – bez widowni. I teraz pytanie najważniejsza – czy ona będzie przy nich trwała, czy kiedy wrócą artyści, wróci też publiczność?

Nie będzie tak, że nagle gremialnie ludzie ruszą do teatru, opery. Nie będzie też tak, że nie pójdzie nikt. Na pewno pojawią się obawy, wahanie, które być może powstrzyma ten natychmiastowy pęd. A kontakt między artystami a widzami ciągle jest, chociaż w innej formie i przestrzeni. Podobają mi się działania w Internecie, prezentacje filmów, które pokazują pracę tancerzy, ich ćwiczenia , często w domowych pieleszach, z przymrużeniem oka, humorystycznie. Pokazując, jak żyjemy, jak pracujemy, tak od kuchni – dosłownie i metaforycznie, kiedy to Gisella przenoszona przez Alberta, podaje „ajntopf". To wszystko ku uciesze i pokrzepieniu. Natomiast oczywiście nic nie zastąpi wrażenia odczuwanego na widowni, symbiozy z artystą. Widzimy jego pot, czujemy jego oddech, energię. Myślę, że kiedy w końcu przyjdziemy do teatru, pojawi się dodatkowy odcień towarzyszący sztuce. Refleksja, że mogę patrzeć na artystę, że to moment wyjątkowy. Intymność bycia razem i wspólnego przeżywania. To odczujemy mocniej, niż do tej pory. I tego nie da się zastąpić.

___

Henryk Konwiński - Zaliczany do grona najbardziej znanych i cenionych tancerzy, choreografów i reżyserów. Bogaty dorobek choreograficzny Henryka Konwińskiego obejmuje niemal wszystkie pozycje baletu klasycznego m. in. Jezioro łabędzie, Coppelia, Don Kichot, Dziadek do orzechów, Córka źle strzeżona, Harnasie, Romeo i Julia (Prokofiewa i Berlioza) oraz wiele opracowań do muzyki współczesnej (Kilara, Miliana, Pendereckiego) realizowanych na krajowych scenach muzycznych. Jako tancerz debiutował na scenie Teatru Wielkiego w Poznaniu, jako choreograf - w studenckim Teatrze Nurt, gdzie wraz z reżyserem Januszem Nyczakiem zrealizował światową prapremierę Operetki Gombrowicza. W 1971 r. Henryk Konwiński rozpoczął Nocą Walpurgii w Fauście owocną współpracę z ówczesnym dyrektorem Opery Śląskiej - Napoleonem Siessem. Na scenie bytomskiego teatru zrealizował swój pierwszy pełnospektaklowy balet Stworzenie świata, wyreżyserował także wiele spektakli operowych, operetkowych i baletowych, m.in. Traviata, Salome, Straszny dwór, Ernani, Madama Butterfly, Cosi fan tutte, Gioconda, Don Kichot, Aida, Wesoła Wdówka oraz Orfeusz i Eurydyka. Był wielokrotnie nominowany i nagradzany Złotą Maską, jest także laureatem Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury w kategorii Najlepszy choreograf (2010 i 2016), Srebrnego Medalu Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2011), Statuetki Terpsychory – nagrody specjalnej Sekcji Tańca i Baletu ZASP (2014), Medalu Miasta Bytomia, MUZY (2007), nagrody Marszałka Województwa Śląskiego w dziedzinie choreografii i tańca (2016), Złotego Krzyża Zasługi oraz Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski.



Magdalena Nowacka-Goik
Opera Śląska
13 maja 2020