Edyp - wdowiec - nałogowiec

Lubię kiedy w teatrze mówi się o niezwyczajnych sprawach w zwykły, codzienny, a nawet potoczny sposób. Uwielbiam kiedy w trakcie rozwoju akcji zaprasza się widzów, by wolnym krokiem weszli na kobierzec wyściełający scenę, a potem jednym zręcznym, wprawnym ruchem im się ten dywan spod stóp wysuwa i zostawia rozchwianych w dotychczasowej błogiej równowadze, na gołej i dość śliskiej posadzce.

Lubię wreszcie, kiedy ze sceny mówi się o wrażliwości mężczyzn w sposób prawdziwy, nieobarczony stereotypami i schematami, szczególnie jeśli oznacza to odsłonięcie wszelkich słabości tak zwanej silnej płci. Dlatego właśnie tak bardzo podoba mi się inscenizacja "Wraków" Neila LaBute'a, w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej, w Teatrze WARSawy.

"Wraki" to szczere i otwarte wyznanie mężczyzny, który po śmierci żony nie tylko cierpi z powodu straty najbardziej ukochanej osoby, ale jednocześnie ma jakiś - początkowo trudny do zrozumienia - syndrom osierocenia w niespotykanym wprost natężeniu. Z pozoru twardy i nawet momentami szalenie pewny siebie dojrzały facet, o sporym bagażu przeżyć i konkluzji życiowych, skuteczny biznesman, głowa rodziny, wydaje się nagle w swoim wdowieństwie jakby potwornie bezradny i zagubiony. Stając nad grobem ukochanej kobiety poddaje się natłokowi wspomnień o tym, co zbudowało przepiękny i niemalże baśniowy świat ich związku. Widz słucha tych wyznań i wciąż pyta sam siebie: czy można aż tak kochać? Jak wytłumaczyć stan emocji Edwarda Carra (w tej roli Jacek Poniedziałek) wykraczający o wiele dalej poza żałobę, smutek i żal; szczególnie, że śmierć żony chorej na raka była nieunikniona i był czas na przygotowanie się na ten moment? Może ten otwarcie przyznający się do swoich nałogów mężczyzna popadł również w uzależnienie od kochanej kobiety, a to co teraz obserwujemy to zwykły "zespół odstawienia"? Przecież sama historia, choćby i największej miłości, dzisiaj nie jest niczym zaskakującym, tu musi być jakiś "haczyk". I w oczekiwaniu na owo wyjawienie tajemnicy wędrujemy z naszym narratorem - przewodnikiem po własnym życiu wewnętrznym, zaczynając monologującego bohatera już nie tylko żałować, ale wręcz lubić - choć normalnie mógłby nam się wydać wyszczekanym cwaniakiem (on sam zauważa, że wdowcowi, na chwilę przed ceremonią pogrzebową własnej żony, wybacza się więcej, bo w końcu sytuacja, w której się znalazł daje mu fory i dodatkowe punkty w pozyskiwaniu przychylności innych). W szeregu przemyśleń, utkanych dygresjami, wciąż wyczuwa się ukryty cel - potrzebę podzielenia się wiedzą, która ciąży i zmusza do poszukiwania zrozumienia, wybaczenia, empatii. Niesamowite jest to, że kiedy Edward odsłania ostatnie karty, oczekiwany szok, który funduje nam wyjawiona prawda, wcale nie jest mniejszy od jego bólu po spodziewanej stracie żony. Na widowni słychać niemalże odgłosy opadających z zaskoczenia szczęk, a ludzie zastygają niemi, jakby zawstydzeni wiedzą, do której nagle uzyskali dostęp.

Nic nie jest takim, jakie może się wydawać - to stwierdzenie jest jedną z najważniejszych konkluzji tej uwspółcześnionej wersji mitu o Edypie. Jednak obu bohaterów różni świadomość i ciążąca tylko na barkach Edwarda tajemnica wobec bezgranicznie kochanej kobiety.

Bezsprzecznym walorem tej inscenizacji jest znakomity tekst i gra na strunach emocji, której sprzyja ascetyczna oprawa sceniczna, jakże typowa dla Teatru Konsekwentnego. W tym spektaklu całym teatrem jest gra aktorska, subtelna gra świateł i do pewnego stopnia muzyka. A jeśli dawać się złapać w pułapkę sterowania własnymi schematami skojarzeń i ulegać teatralnym fortelom, to w takim wydaniu warto, nawet za cenę lekkiego zawstydzenia; że mimo wszystko łatwiej nam coś założyć z góry, niż poczekać cierpliwie na informację z samego źródła. Niezła lekcja pokory - polecam każdemu.

 



Marek Kubiak
Teatr dla Was
14 września 2013
Spektakle
Wraki