Elektryzujący, przerażający i piękny

Ten teatr nie przypomina niczego, co widziałam dotychczas.

Mieszkają na wsi, na odosobnionym obszarze. Odbywają nocne treningi w lesie i tworzą teatralne wydarzenia i spektakle, o których nie sposób zapomnieć. Jak grupa teatralna „Gardzienice", stała się centrum pielgrzymek dla aktorów z całego świata.

Droga z Lublina do miejscowości Gardzienice zajmuje tylko 40 minut, jest jednak podróżą w czasie.
Wsie wyglądają dokładnie tak, jak zostały opisane w pracach żydowskich pisarzy z Europy Wschodniej przed II Wojną Światową. Przed wejściem do kompleksu pałacowego, w którym znajduje się teatr, stoją spore ruiny - pozostałości budynku, które niegdyś służyły do prac związanych z destylacją alkoholu.

Wraz z przekroczeniem głównej bramy wjazdowej rozpoczyna się wydarzenie. Aktorzy zapraszają gości do wejścia do pierwszego, głównego budynku, gdzie dyrektor i reżyser teatru – Włodzimierz Staniewski, wraz z całym zespołem aktorów i muzyków – wita wszystkich przybyłych gości, zawierając w tym również indywidualne odniesienia do widzów, którzy przybywają tam z całej Europy.

Gdy zapada wieczór i rozpoczyna się pierwszy spektakl podczas tych dwudniowych Maratonów Teatralnych, wehikuł czasu przyspiesza. Naraz rozpoczyna się nowy świat – wyczerpująca i zmysłowa grecka uczta, odprawiana w języku polskim, lecz zaczerpnięta bezpośrednio z kultury, która istniała 2500 lat temu.
Pierwszy z czterech spektakli, „Ifigenia w Aulidzie", tragedia Eurypidesa z V wieku p.n.e., przeszła jak huragan pozostawiając widzów bez tchu. Przez prawie godzinę aktorzy „Gardzienic" nie przestawali tańczyć, poruszać się, śpiewać, krzyczeć, mówić, grać, porywać i wibrować. Wszystko w doskonałej koordynacji, jak jedno ciało z kilkudziesięcioma ramionami i kilkudziesięcioma tańczącymi stopami. Nie było miejsca na chwilę obojętności czy nudy, ani na podążanie za myślami gdzie indziej. Było to głębokie i elektryzujące doświadczenie, przerażające i piękne, które w żaden sposób nie przypominało ani lepszych przedstawień, które oglądałam, ani do czego byłam przyzwyczajona doświadczać w teatrze.

Gdy oglądałam to artystyczne wydarzenie, w moich myślach zaczęło pojawiać się ważne i nieuniknione pytanie: jak możliwe jest to, że wszystkie występy, które dotychczas widziałam, które nie są w żaden sposób podobne do tych o tak energetycznym i estetycznym charakterze, nazywane są również teatrem? To uczucie umocniło się wraz z drugim, trzecim i czwartym spektaklem „Gardzienic", które zostały wykonane w ten weekend. Unikalność z innego świata. Po drugiej sztuce przypomniałam sobie, że kiedyś chciałam zostać aktorką i zastanawiałam się czy może nadszedł już ten czas, by uciec... Teatr na polskiej wsi – może nie byłby to taki zły pomysł.

Rozwój dźwięku i bieganie po śniegu
Grupa teatralna „Gardzienice" jest jedną z najbardziej znanych i tajemniczych zespołów teatralnych na świecie. W środowisku artystycznym znana jest z unikalnego stylu pracy, który bada i zachowuje tradycje teatralne z różnych okresów historii - od starożytnego dramatu greckiego po awangardowe metody pracy opracowane w Polsce w XX wieku. Niezwykłe położenie teatru i jego teatralnej akademii w sercu wiejskiej, biednej i odległej części wschodniej Polski oraz kompleks pałacowy - wspólne pomieszczenia mieszkalne dla ludzi teatru i ich gości, uczyniły z niego intrygujące zjawisko i centrum pielgrzymek dla aktorów i ludzi teatru z całego świata. Przyjeżdżają na Maratony Teatralne, które odbywają się kilka razy w miesiącu i trwają cały weekend, bądź na warsztaty, które zespół prowadzi głównie w lecie.

W rozmowie przeprowadzonej następnego dnia po pierwszym spektaklowym wieczorze, reżyser Włodzimierz Staniewski, uprzejmie odpowiedział na zadane przeze mnie pytanie – czy potrzebują nowej aktorki. Delikatnie zapytał czy pytam poważnie i wydawało się, że nie był to pierwszy raz, kiedy spotkał ludzi, którzy po obejrzeniu jego spektakli zapragnęli zostawić wszystko, poświęcając swoje życie treningom i bieganiu po śniegu.
Kiedy sztuka współpracowała z cenzurą.
Polski teatr robi to, co może i powinien robić teatr
On sam był kiedyś takim aktorem, który podążał za własnym mistrzem. Był to Jerzy Grotowski, jeden
z twórców i założycieli polskiego teatru i teatru zachodniego w ogóle. Grotowski, który urodził się w 1933 r., sprzeciwił się idei produkcji teatralnej, podającej publiczności gotowe produkty rozrywkowe. Chciał przywrócić go [teatr] jako dogłębne spotkanie widza z aktorem. Dążył do stworzenia totalnego teatru, w którym aktor całkowicie się mu poddaje i oddaje duszę na ołtarzu stworzenia. Pod wpływem samo-ekspozycji aktora publiczność miała przeżyć duchowe doświadczenie.
Grotowski skupił się na bardzo intensywnym treningu aktorów, w tym również na ciężkim treningu fizycznym i wokalnym. W 1962 r. założył Teatr Laboratorium „13 Rzędów", gdzie realizował swoje zasady do roku 1984 r. Wówczas opuścił Polskę i założył grupy teatralne we Włoszech i Stanach Zjednoczonych.
Staniewski dołączył do teatru laboratoryjnego Grotowskiego jako młody aktor na początku lat 70-tych. Historia o Grotowskim zaczyna się dramatycznym stwierdzeniem: „W mojej biografii jest nazwisko, które sprawia, że jestem dumny, a także sprawia, że jestem nieszczęśliwy, brzmi ono Jerzy Grotowski".

Staniewski urodził się w 1950 roku w komunistycznej Polsce, w rustykalnym miasteczku niedaleko Wrocławia. Kiedy dorósł, poszedł na studia w Krakowie i rozpoczął pracę w miejscowym teatrze. „W 1972 r. Grotowski zobaczył mnie w spektaklu w Krakowie i wysłał kogoś, żeby mnie upolował, on sam chciał mnie poznać i potem uczynił ze mnie pracownika w swoim teatrze."

Co on widział w tobie?

„Nie wiedziałem, byliśmy bardzo blisko. Chciał, żebym zajął się zarządzaniem jego teatrem po nim. A ja całkowicie sprzeciwiłem się jego ideologii i metodologii".

Jakie są różnice w waszym postrzeganiu?
„Jestem bardzo społeczny, nie wierzę w laboratoria, nie lubię robić pseudo-psychoanalizy z aktorami. Myślę, że praca z aktorami powinna przebiegać przez ich ciało, a nie przez ich psychologię. W tamtym czasie nie miałem ideologii – zamiast izolować ludzi, idź do mieszkańców, do społeczeństwa i sprawdź, czy chcą cię przyjąć, czy możesz tam być liderem. W końcu udałem się więc do najbardziej prymitywnych obszarów Polski".
Staniewski wybiera wsie w pobliżu granicy z Ukrainą. To był wówczas bardzo tradycyjny i biedny obszar, z domami ze słomianymi dachami, bez bieżącej wody, bez telefonu, a czasem nawet bez elektryczności. „Było to bardzo niebezpieczne miejsce, nawet w latach siedemdziesiątych" - mówi - „ostatni partyzant tutaj zginął w 1965 roku, kiedy próbował walczyć z reżimem komunistycznym za pomocą karabinu... Ludzie tutaj byli bardzo agresywni, mogli wyjąć broń z piwnicy i wyjść na walkę. Zakochałem się w tym rejonie i próbowałem nakłonić mieszkańców, by mi zaufali."
Staniewski ożenił się wtedy ze swoją pierwszą żoną, z zawodu pielęgniarką i stał się ojcem. Wynajmował mieszkanie dla swojej rodziny w Lublinie i rozpoczął w tym czasie – z grupą aktorów, którzy zgromadzili się wokół niego – wyprawy eksploracyjne w odległych wioskach przy granicy ukraińskiej. Dwa lata później znalazł opuszczoną posiadłość, która została skonfiskowana przez reżim komunistyczny od miejscowej rodziny szlacheckiej, w pobliżu wsi Gardzienice. Wtedy nikt nie był zainteresowany tym miejscem, a lokalna rada pozwoliła mu odnowić jeden z budynków i założyć tam swoją instytucję teatralną. W ten sposób w 1977 r. powstało Centrum Praktyk Teatralnych „Gardzienice".

Młoda grupa teatralna dążyła do połączenia z miejscową ludnością. „Pomysł polegał na przenoszeniu się z wioski do wioski i pracy z lokalnymi mieszkańcami, a ja chciałem połączyć tradycyjne formy tańca, teatru i muzyki z awangardowymi formami teatru." Staniewski stara się trzymać jak najdalej od słowa „folklor", które według niego było sposobem reżimu komunistycznego na iluzję wyrażania siebie i zachowania tradycji; na rzecz potrzeb socjopolitycznych. „Nie chcieliśmy, aby było to muzeum i zamrożona rekonstrukcja lokalnej kultury, ale chcieliśmy wejść głębiej, do warstw, które są w indywidualnej pamięci ludzi kultury. Szukaliśmy osób, a nie społeczności. Szukaliśmy czystych artystów, którzy nie należą do żadnego zespołu ani ruchu. Raj Utracony mógł istnieć tylko u osób, które wciąż pamiętają i robią rzeczy, które były częścią prawdziwej tradycji."

Wraz z grupą młodych aktorów, bez grosza przy duszy, ale z dużą ilością ideologii i ambicji stworzenia całej nowej formy teatru, Staniewski zaczął robić to, co nazywał „wyprawami". Grupa zajmowała się badaniami antropologicznymi i etnologicznymi, próbowała zlokalizować starożytne wiejskie tradycje kulturowe, które były zagrożone wyginięciem. Chcieli usłyszeć pieśni i opowieści i przekształcić je w kolejnym kroku w przedstawienia teatralne. Pierwszą rzeczą, którą odkrył Staniewski i jego przyjaciele, była silna obecność tradycji żydowskiej w regionie. W przededniu II Wojny Światowej 70% mieszkańców Piask, miasta położonego niedaleko Gardzienic, było Żydami. W książce Isaaca Bashevisa Singera „Sztukmistrz z Lublina", bohater Yasha odwiedza jednego ze swoich kochanków w mieście Piaski. Były one znane w całej Polsce ze swojego dużego rynku koni, o którym pamiętają weterani z zespołu. W jednym z budynków na terenie teatru, znajduje się stała wystawa starych fotografii społeczności żydowskiej z okolicy, zebrana przez lokalnego nauczyciela, który przez lata zarządzał prywatnym archiwum. Jedno ze zdjęć przedstawia żydowską trupę teatralną z Chełma.

Kultura żydowska była obecna w każdych otwieranych przed teatrem drzwiach i każdej pieśni, którą śpiewali mieszkańcy odwiedzanych wsi, ale niekoniecznie była określana jako żydowska. Czy może być tak, by kultura żydowska była obecna we wszystkich...?
Grupa teatralna zebrała fragmenty melodii i fragmenty opowiadanych przez siebie i mieszkańców opowieści. Weryfikowali obecne wątki żydowskie przy pomocy przyjaciół żydowskich i izraelskich ludzi teatru, z którymi nawiązali kontakt. Następnie przekształciła zebrane materiały w spektakle teatralne wystawiane na zorganizowanych przez nich wydarzeniach teatralnych w wioskach. „Próbowaliśmy zbadać, jak mieszkańcy zareagowali na żydowskie dziedzictwo, reakcje były mieszane, powiedzieli: pamiętamy. Niektórzy z nich byli bardzo szczęśliwi i przynieśli nam zdjęcia ze wspólnych grup muzycznych, które grały na żydowskich i chrześcijańskich weselach. „Włączyliśmy do dzieła aspekty żydowskiego dziedzictwa" - mówi Staniewski - „Ale byli mieszkańcy, którzy obawiali się, że reprezentujemy Żydów, którzy chcieli odzyskać swoje domy."

Staniewski mówi, że w pierwszym okresie pracy nad kulturami lokalnymi, on i jego koledzy, nie byli nawet świadomi roli Polaków w eksterminacji Żydów podczas II Wojny Światowej. Próbowałem stworzyć związek, chciałem przywrócić wspólną egzystencję, przynajmniej poprzez pamięć o złotym wieku, kiedy kultura żydowska i polska żyły obok siebie. "

Nie mógł zaprzeczyć, że wśród miejscowej ludności panowało pewne napięcie, gdy tylko wymieniano Żydów. On i jego teatr byli często ofiarami antysemityzmu wywodzącego się z różnych interesów - nawet jeśli sami nie byli w ogóle Żydami. „Były chwile, kiedy nas nękali, namalowali wiszącą liną żółtą łatę na ścianach i napisali „Oy Vey Theatre". „Były dwa możliwe sposoby odpowiedzi - pójść na policję i spróbować zlokalizować tych, którzy to zrobili lub potraktować to jako część ciemnej i niewykształconej strony lokalnych mieszkańców. Aby kontynuować ich edukację, wybrałem drugą opcję i jeśli będziemy kontynuować dialog, prędzej czy później zmiękną ".

W połowie lat 90., po 20 latach zajmowania się kulturowymi materiałami regionu, Staniewski i jego zespół postanowili pójść dalej w czasie i dokonać niemożliwego - odtworzenia starożytnej muzyki greckiej, która została wzbogacona podczas ceremonii dionizyjskich. „Muzyka była źródłem żywej i wpływowej kultury starożytnej Grecji, ale była ściśle związana z kultem Dionizosa." Po przybyciu Chrystusa i założeniu monoteistycznego chrześcijaństwa, Dionizos został uznany za anatemę i ten kult został zniszczony" - wyjaśnia Staniewski. „Muzyka oczywiście nie przetrwała do dziś, pozostało jedynie kilka krótkich fragmentów na papirusie, ale postanowiliśmy ją odtworzyć".

Apulejusz z Madury, tworzący w II wieku n.e. „Była to jedna z najważniejszych historii, jakie kiedykolwiek napisano w kulturze światowej. Zainspirowała Szekspira i wszystkie dzieła, które przedstawiały wędrownego człowieka, jak Don Kichota. Stworzyliśmy sztukę, która jest koncertem muzyki starożytnej Grecji z tekstem Apulejusza i tak zwanymi żywymi obrazami: gestami i tańcami zaczerpniętymi ze starożytności.

Język ruchu [cheironomia – sztuka gestu] Staniewskiego z aktorami, którego grupa używa do dziś, tworzony był w trakcie licznych badań skupiających się na ikonografii. Malowidła obecne na antycznych wazach, które przetrwały klasyczny okres grecki zostały przekształcone w autorski język gestów, posiadający własny alfabet gestów. „Dawne czasy są bardzo przydatne dla współczesności i naszych problemów dzisiaj. Wyzwaniem nie jest przekształcenie greckiego dramatu w muzeum, a znalezienie nowej, dynamicznej formy, które zmienią dzisiejszą publiczność".
Charakterystyka sekty
Zespół teatralny „Gardzienice" przybędzie do Izraela w drugiej połowie czerwca w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego w Jaffie, zainicjowanego przez Teatr Gesher. „Gardzienice" przedstawią cztery spektakle podczas dwóch dni festiwalu – dokładnie jak w trakcie Maratonów Teatralnych, które prowadzą w Polsce. Trzy z czterech sztuk to klasyczne greckie tragedie - „Ifigenia w Aulidzie", „Ifigenia w Taurydzie" i „Elektra" - napisane w V wieku p.n.e. przez Eurypidesa. We wszystkich trzech historiach bohaterkami są kobiety, których obecność w samym teatrze „Gardzienicach", jest znacznie bardziej wyrazista, niż mężczyzn.

Jedną z nich jest niezwykle doświadczona aktorka Joanna Holcgreber (l. 49), która dołączyła do zespołu w 1995 roku. Urodziła się w Łodzi i studiowała fizjoterapię. Nie miała zamiaru zostać aktorką, dopóki koleżanka nie zabrała jej na prezentację artystyczną odbywającą się w „Gardzienicach", jako część pedagogiki teatru. Od zawsze fascynowała ją technika wykorzystywania ciała jako narzędzia komunikacji i postanowiła wziąć udział w warsztatach w samej wiosce.
„Brałam udział w kilku warsztatach, a następnie zespół „Gardzienic" testował mnie, aby sprawdzić czy mogę wziąć udział we wspólnej pracy. Po tych próbach doszliśmy do wniosku, że tak. To był czas, w którym Staniewski zbierał to, co nazywa konstelacją aktorów – jak konstelacja gwiazd na niebie, aby pracować nad „Metamorfozami". Skończyłam studia, opuściłam Wrocław i przyjechałem tutaj.

Dziś Holcgreber współzarządza zespołem, odpowiada za archiwum teatru. Ożeniła się z najstarszym aktorem „Gardzienic" - Mariuszem Gołajem, który jest w zespole od 1978 r.. Mieszkają w jednej z dwóch części wioski Gardzienice, która graniczy z posiadłością teatru, mają 17-letnią córkę. „To wspaniała okazja, aby mieszkać i pracować w tak pięknym i odprężającym miejscu, a z drugiej strony to pozwala mi podróżować po świecie, więc nie czuję się zamknięta".

Magdalena Pamuła (l. 24), jest jedną z najmłodszych aktorek w zespole, ale niewątpliwie należy do najbardziej znanych. Dołączyła do „Gardzienic" pięć lat temu. Jej rola Ifiigenii w spektaklu „Ifigenia w Aulidzie" niesie ze sobą energię magnetyczną. Porusza się gorączkowo, przechodząc od dziecinnej niewinności do niezrozumiałej rozpaczy. Trudno oderwać od niej wzrok. Pamuła była wokalistką śpiewającą w grupie artystycznej w swoim rodzinnym mieście, gdy na jednym z koncertów we Wrocławiu poznała aktorkę Dorotę Kołodziej, która opowiedziała jej o „Gardzienicach". Później Pamuła zaczęła studiować teatr w Krakowie. „Uczyłam się na wykładach o dziedzictwie Grotowskiego i „Gardzienic" w teatrze polskim" – wspomina.
Powiedziano mi w trakcie rozmowy, że nie należy wymieniać ich [Grotowskiego i „Gardzienic"] w tym samym zdaniu. Aktorzy śmieją się, a Pamuła kontynuuje. „Zadzwoniłam do Doroty, by powiedzieć jej, że uczę się o niej na studiach. Zaprosiła mnie do „Gardzienic", bym zobaczyła ich spektakle...i byłam pod wielkim wrażeniem, bo to było zupełnie inne niż to, co dotychczas w teatrze widziałam i czułam. Rozpoczęła naukę w gardzienickiej Akademii Praktyk Teatralnych i dołączyła równocześnie do zespołu „Gardzienic". Partner Pamuły, Kacper Lech, 26-letni, student aktorstwa z Krakowa, dołączył do zespołu po niej. Podczas prób i Maratonów Teatralnych mieszkają w Gardzienicach, a przez resztę czasu mieszkają w Krakowie i Warszawie.

Występy zespołu są zadziwiające. Między innymi wynika to z ogromnej ilości energii wymaganej od aktorów, którzy nieustannie poruszają się na scenie, śpiewają i tańczą. Chociaż występy nie są długie, wydaje się, że ich uczestnicy muszą mieć bardzo wysoki poziom sprawności fizycznej. System pracy podczas prób przygotowuje ich do tego, wyjaśnia Holcgreber. „Rano robimy trening fizyczny i trening z partnerami, potem praca muzyczna i wokalna. Następnie pracujemy nad językiem greckiego dramatu, a po południu mamy pracę z reżyserem, tekstem i przedstawieniami. W nocy odbywa się nocny bieg - wszyscy wbiegają do lasu, trwa to co najmniej pół godziny. Latem to czysta przyjemność, ale bieg wieczorny odbywa się również zimą."
To brzmi dla mnie wyczerpująco.

„Nie wszyscy robimy wszystko codziennie, na przykład nie mogę wykonywać całodniowych treningów przez dwa tygodnie, jest to zbyt wymagające. Najważniejsze jest, by 20 osób pracowało razem na scenie trochę jak drużyna sportowa. Nasza energia musi być nastawiona na wspieranie pozostałych graczy w danym momencie."

Intensywna praca, mieszkanie razem [w czasie wspólnych prób, treningów, pracy] w odizolowanym obszarze wiejskim, pod kierunkiem charyzmatycznego i niekwestionowanego reżysera, nieuchronnie wywołuje myśl o bardzo dużym poświęceniu członków grupy teatralnej. Pojawia się pytanie, czy wokół tej działalności nie ma śladów kultu. Choć jedyną osobą, która płaci cenę całości, jest sam Staniewski, który mieszka głównie na terenie teatru, a jego trzecia żona – Yana Zarifi-Sistovari w Londynie, a długa walka o utrzymanie zespołu finansowo i radzenie sobie z różnego rodzaju wrogami sprawy szkodziła jego zdrowiu. Reszta aktorów prowadzi życie osobiste, niektórzy osobne ścieżki artystyczne. Mają dużo szacunku dla swojego Mistrza, ale ich związek nie wydaje się być oparty na strachu lub na bezgranicznym zachwycie. „Wszyscy tu jesteśmy, ponieważ mamy wspólny cel, którym jest teatr" - mówi Holcgreber. „Opracowaliśmy inną i unikalną metodę nauczania, nieobecnej w innych szkołach. Kładziemy większy nacisk na pracę wokalną i pracę fizyczną, staramy się wzajemnie wspierać i unikać napięć".

Staniewski wyjaśnia, że nie wymaga od aktorów, by mieszkali na terenie teatru, ani nawet w okolicy, ale muszą stawiać się w okresach prób, wspólnej pracy i spektakli – Maratonów Teatralnych. „Przez pierwsze 20 lat miałem kontrolę, chciałem wiedzieć, gdzie mieszkają ludzie i gdzie mogę ich znaleźć w środku nocy, teraz już nie kontroluję. Mamy za to dobrze zorganizowany system organizacji z najlepszymi dostępnymi aktorami.

Czy potrzebujesz całkowitego zaangażowania w teatr?

„Domagam się absolutnej lojalności, ale jestem wystarczająco stary, by zrozumieć, że lojalność powinna mieć szeroki margines, aby równoległe życie mogło być prowadzone z równoległymi działaniami, równoległymi projektami i równoległymi marzeniami. Jeśli któryś z nich ma inny projekt, istnieje profesjonalny i uczciwy związek między ludźmi, a ja mogę umrzeć w pokoju."

W ciągu pierwszych 20 lat „Gardzienice" nie otrzymywały stałego wsparcia finansowego od instytucji państwowych, a bieda przeważała. We wczesnych latach 2000-tych Staniewski zdołał przekonać polskie Ministerstwo Kultury i władze lokalne w regionie do udzielenia teatrowi niewielkich, ale stałych dotacji, aby można było zapewnić wynagrodzenia dla aktorów i grupy jako aktywnej grupy teatralnej. Niestety kilka lat później pojawili się nieoczekiwani wrogowie miejsca. „W okolicy było kilku złych ludzi, którzy chcieli nas zniszczyć, a politycy również byli w to zamieszani. Niestety wierzę, że kręgi Grotowskiego były również przeciwko mnie, a niektórzy naukowcy pisali, że nie mamy prawa tu być, ponieważ miejscowi nas nie akceptują. W 2007 roku zdecydowałem się zlikwidować nasze działania tutaj w okolicy i natychmiast otrzymałem ofertę przeniesienia grupy do Warszawy. "
Gdy władze lokalne odkryły, że „Gardzienice" chcą odejść, wiatry się nagle zmieniły. Władze przekazały teatrowi całą posiadłość wraz ze zniszczonymi budynkami, a nawet pomogły im otrzymać hojny budżet na ich renowację z Unii Europejskiej. Staniewski zachorował na serce i doprowadziło go to do szpitala.

Co mieli przeciwko tworzonemu teatrowi miejscowi, którzy cię tu nie chcieli?

„Przez 25 lat badaliśmy ścieżki kultury słowiańskiej i polskiej w ramach kosmopolitycznej i wielokulturowej perspektywy, a lokalnym politykom, w przeciwieństwie do samych mieszkańców, to się nie podobało."

A jak się dogadujesz pod nowym rządem w Polsce?

„Mamy tak wielu bardzo inteligentnych ludzi, którzy mają dobre serce i mają wpływ na ten rząd, a oni nas kochają. Mamy aniołów stróżów, nie jesteśmy zbytnio dostosowani do tego, co dzieje się dzisiaj w polskim społeczeństwie, ale ten rząd nie może całkowicie nas zniszczyć. Nie da się spalić wszystkiego, co niekoniecznie jest patriotyczne w wąskim znaczeniu tego słowa."

Rzeczy wzlatywały w kosmos
W zeszłym roku ośmiu aktorów pojechało do Ramallah, aby poprowadzić sześciotygodniowy kurs autorskiego treningu dla młodych palestyńskich aktorów. Warsztaty odbyły się we współpracy z palestyńskim ruchem młodzieżowym, zorganizowanym i zainicjowanym przez jedną z absolwentek Akademii Praktyk Teatralnych „Gardzienice" - działaczkę, podróżującą po świecie w ramach misji humanitarnych. W warsztatach wzięło udział ok. szesnastu uczestników, w wieku 20 lat, głównie absolwenci szkoły teatralnej w Ramallah. „Byli bardzo spragnieni sztuki i pracy teatralnej" - mówi Holcgreber. „Pracowaliśmy przez pięć tygodni we wiosce organizacji Sharek Youth Forum, a potem przez tydzień podróżowaliśmy do różnych palestyńskich miast i zaprezentowaliśmy pełny materiał warsztatu, nad którymi pracowaliśmy".
Staniewski również prowadził warsztat. „Lokalizacja była biblijna, historyczna. Stamtąd pojechałem do Tel Awiwu i przejechałem przez punkty kontrolne. To było bardzo przygnębiające. Są upakowani jak króliki, a my mijamy się lekko, wolni ludzie. Zrozumiałem problemy, wysłuchałem skarg Palestyńczyków. Nie mogłem tego znieść, ponieważ ten ból...co możesz z tym zrobić? Jak możesz im pomóc? A kiedy nie masz sposobu, aby pomóc, zostajesz spowiednikiem, a ja nie lubię tej pracy ".

Dla ciebie warsztaty były aktem z politycznym oświadczeniem?

„Nie, nie chciałem, żeby był to akt polityczny. Przyznaję, że osobiście, w pewnym momencie, straciłem orientację, kto jest defensywny i kto atakuje. Studentka, organizująca i prowadząca ten projekt, bardzo utożsamiała się z kwestią palestyńską i spodziewałem się, że dołączę do propagandy. Moje zaangażowanie w kulturę żydowską, Holokaust, Biblię i moje korzenie filozoficzne i historyczne... Kultura polska to w połowie kultura żydowska. To także nasza historia i nie mogę temu zaprzeczyć."

Podczas pobytu w Palestynie, odwiedzili również reżysera i dramaturga Shmuela Hasfari. Poznał ich [„Gardzienice"] po raz pierwszy na początku lat 80., kiedy został zaproszony do udziału w delegacji izraelskich artystów, którzy podróżowali do Polski.
„Droga była całkowicie ciemna", mówi o wizycie. „Przybyliśmy do chaty w lesie w środku nocy, nie miałem pojęcia, co zobaczę, zaczęło się przedstawienie i straciłem poczucie czasu, wszystko wzlatywało w powietrze, w kosmos. To była energia, której nigdy nie doświadczyłem. Wspólne artystyczne spotkanie było ekscytujące, fascynujące i nieprzewidywalne. Czułem, że to nawet niebezpieczne. To była kolekcja demonów pochodzących z Szaul.

Hasfari natychmiast poczuł silne żydowskie powiązanie z tym miejscem. „Kiedy zobaczyłem, że moi rodzice urodzili się i wychowali kilka kilometrów dalej, zobaczyłem, że Marc Chagall niczego nie wymyślił, kiedy namalował kozę na dachu, ponieważ na dachach były kozy. A kiedy siedzieliśmy tam po występie, wyjęli instrumenty muzyczne i nagle pojawił się strumień muzyki żydowskiej i piosenek, które gromadzili od ludzi mieszkających w pobliskim mieście, które bardzo dużo zajmowało się mistycyzmem i chasydyzmem. Ja uzupełniłem ich historie i zaśpiewałem również dla nich piosenki. "

Kiedy wróciłem do Izraela, kontynuuje Hasfari, było dla mnie jasne, że jako osoba teatralna i lider grupy musiałem zacząć pracować inaczej. „W Polsce widziałem platońską ideę grupy teatralnej, a my, Izraelczycy, nie mamy tak całkowitego oddania".

Status teatru - biednego zespołu odrzuconego przez władze w pierwszej dekadzie jego istnienia - został zmieniony po upadku komunizmu i wyzwoleniu Polski. To był niebezpieczny moment dla „Gardzienic", mówi Hasfari, ale Staniewski i jego towarzysze z powodzeniem przetrwali. „Nagle zostali zaakceptowani, bałem się, jak będą funkcjonować w rzeczywistości takiej jak ta. Obserwowałem tę przemianę z obawą, ale oni się tylko się wzmocnili i rozwinęli. Udało im się zachować jakość pierwszych występów, po to, by być bardziej zróżnicowanymi, unikatowymi. To jedyny taki teatr na świecie, któremu mogę oddać ukłon.



(-) (-)
Materiał Teatru
1 lipca 2019