Enjoy your li(f)e

„Eddie Carbone nie przypuszczał, że jest mu pisany jakiś los" - te słowa wypowiedziane przez Alfierego - prawnika, granego przez Annę Moskal - stanowią punkt wyjścia historii, którą oglądać możemy na deskach Teatru Dramatycznego.


 

Fabuła z pozoru wydaje się prosta – Eddie i Beatrice wychowują siostrzenicę – Catherine, zwaną Katie. Eddie pracuje w porcie, Bea jest panią domu, a Katie wkracza powoli do świata dorosłych – kończy szkołę i pragnie podjąć pracę. W ich spokojnym i na pozór poukładanym życiu pojawiają się wkrótce dwaj kuzyni Bei – Marco i Rodolpho, którzy dzięki nielegalnemu pobytowi i pracy w Stanach Zjednoczonych, chcą polepszyć byt rodziny, którą zostawili na Sycylii. Między Katie i Rodolpho rodzi się uczucie, co w sposób bezpośredni zmieni losy całej piątki bohaterów...

Wydawać by się mogło, że to historia stara jak świat, lecz im dalej wchodzimy w świat rodziny włoskich emigrantów, tym więcej widać napięcia między poszczególnymi postaciami, skrywanych uraz, niewypowiedzianych żalów, toksycznej troski i niszczącej siły zakazanych myśli. W pewnym momencie my, widzowie – wydawać się może, że wcześniej niż sami bohaterowie - wiemy już, że wszystko zmierza do tragedii. Cała piątka bohaterów "uwikłana jest w ciąg wypadków, z którego nie ma wyjścia" – jak podsumowała reżyserka spektaklu, Agnieszka Glińska. Towarzyszymy im do końca historii, ta jednak tak naprawdę nie kończy się wraz z opadnięciem kurtyny, lecz zostawia nas z wieloma pytaniami, na które odpowiedź znaleźć możemy szukać w wyobraźni oraz we własnym sumieniu.

Prócz dramatu rozgrywającego się między bohaterami, mamy również do czynienia ze zjawiskiem, które aktualne było zarówno sześćdziesiąt lat temu, jak i teraz. Chodzi mianowicie o temat nielegalnych emigrantów, ich rozłąki z rodziną, nieustającego lęku przed zdemaskowaniem. Dla postaci dramatu nie istnieje „amerykański sen". Liczy się tylko możliwość wsparcia pozostałej we Włoszech rodziny oraz tęsknota za nimi, co pogłębia wyobcowanie bohaterów. Sprawia to, że w czasach, kiedy w dalszym ciągu emigracja zarobkowa jest dla wielu ludzi przepustką do lepszego życia, tekst Millera w dalszym ciągu pozostaje aktualny.

Dramat Arthura Millera miał premierę w 1956 roku i należy do najczęściej wystawianych sztuk laureata Nagrody Pulitzera. „Widok z mostu" wystawiany był na Broadwayu, doczekał się wersji kinowej oraz dwóch adaptacji operowych. W Polsce można było go oglądać między innymi jako spektakl telewizyjny, w którym rolę Katie zagrała Anna Dymna. Agnieszka Glińska reżyserując spektakl pozostała wierna oryginalnemu tekstowi, lecz dzięki przemyślanej i dopracowanej strukturze swego przedstawienia prowadzi widzów przez wydarzenia tak, że nie ma znaczenia czy akcja rozgrywa się w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, czy współcześnie. Ogromna w tym również zasługa aktorów. Doskonały jest Łukasz Lewandowski jako Eddie, do bólu wiarygodnie prowadzący nas drogą od troskliwego wujaszka w średnim wieku do mężczyzny szarpanego pożądaniem i zazdrością. Partnerująca mu Agnieszka Roszkowska w roli Beatrice tworzy znakomitą kreację na pozór cichej żony, która jednak jest doskonałym obserwatorem i poprzez swe rozmowy z Katie stara się na swój sposób uratować siostrzenicę, ale również dać wyraz swoim pragnieniom, na których realizację jest już zbyt późno. Martyna Byczkowska jako Katie jest znakomita – nadaje swej postaci cechy zarówno młodej kobiety, chcącej kochać i być kochaną, głodną nowych doświadczeń, jak i grzecznej dziewczynki, nieświadomej swego oddziaływania na wuja. Świetny jest też Marcin Sztabiński w roli Marco – milczący, nieco wycofany, lecz w chwili próby i konfrontacji z Eddiem - bezlitosny i zdeterminowany. Również Anna Moskal jako adwokat Alfieri, wszechwiedzący narrator oraz Marcin Wojciechowski jako Rodolpho tworzą pełnokrwiste postacie.

Bardzo istotną rolę odgrywa również scenografia, a raczej jej brak. Przestrzeń stworzona przez Monikę Nyckowską (odpowiedzialną również za kostiumy) to okrągła scena otoczona przez dwa rzędy krzeseł. Zabieg ten sprytnie skraca dystans, co pozwala publiczności być blisko aktorów – zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Jedyne rekwizyty, jakie pojawiają się na scenie to krzesła i taborety, wykorzystywane na wiele sposobów, na przykład do stworzenia z nich bożonarodzeniowej choinki. Przez to, że przestrzeń, w której przebywają aktorzy jest w dużej mierze pusta, łatwiej skupić się na relacjach między nimi, na tym co naprawdę ważne. Ta surowość scenografii jest również w pewien sposób kontynuacją i wzmocnieniem, tego co dzieje się na scenie. „Ostatnio u nas w domu mało się mówi" - pada w pewnym momencie z ust Eddiego. Ubogo jest w słowa, ubogo jest w sprzęty, a wszystko rozgrywa się tam, gdzie nic nie widać – głęboko pod powierzchnią.
Doskonałym podsumowaniem spektaklu jest jedno z haseł wyświetlanych na ścianach w trakcie kulminacyjnej sceny - „Enjoy your li(f)e". Przekaz z jakim pozostawia nas sztuka Agnieszki Glińskiej to faktycznie w skrócie „ciesz się swym życiem póki możesz, bo w każdej chwili może się ono okazać kłamstwem".



Izabela Wolska
Dziennik Teatralny Warszawa
30 września 2019
Spektakle
Widok z mostu