Et in Arcadia ego

Nie lubię na widowni miejsc w pierwszym rzędzie. To zawsze największe prawdopodobieństwo, że w jakimś spektaklu przez „czwartą ścianę" przedrze się jakiś impuls wciągający widownię do akcji i akurat padnie na mnie. Pozostałe rzędy są zawsze kwestią przypadku lub wręcz przeciwnie: starannie przemyślanej wizji artystycznej.

Et in Arcadia ego

Nie lubię na widowni miejsc w pierwszym rzędzie. To zawsze największe prawdopodobieństwo, że w jakimś spektaklu przez „czwartą ścianę" przedrze się jakiś impuls wciągający widownię do akcji i akurat padnie na mnie. Pozostałe rzędy są zawsze kwestią przypadku lub wręcz przeciwnie: starannie przemyślanej wizji artystycznej.

Człowieczy los nie jest bajką ani snem

Wizja artystyczna, jaka na mnie trafiła na początku spektaklu, a w zasadzie pośrednio przez jednego z aktorów stojących na scenie, pozbawiła mnie ławki, na której siedziałam wraz z innymi „towarzyszami niedoli", potem wcisnęła na krzesło, a ponieważ stało ono w złym miejscu, wizja artystyczna – rękami dyrektora Zonia – przesunęła mnie bliżej kolejnego rzędu widzów: najpierw drugiego, potem chwilowo pierwszego i potem znów drugiego. Już nie-lekko zdezorientowana – siedziałam w swoim pierwszorzędzie i z niepokojem czekałam na kolejny impuls, przypadek lub wizję artystyczną.
Ale po kolei.

Człowieczy los jest zwyczajnym, szarym dniem.

Witają nas, zgromadzonych na widowni, płynące z głośników dźwięki ulicy: przejeżdżające – może w deszczu – auta, głosy przechodniów. W końcu pojawiają się na scenie i postaci: ubrani monochromatycznie mężczyźni i kobiety, utyskujący na zajęte miejsca. Kolorystyka ubrań nie jest przypadkowa: opłakują kogoś, żałobny kondukt odprowadza na miejsce spoczynku kogoś im bliskiego, kogo symbolizuje ławka.

Człowieczy los niesie trudy, żal i łzy.

Ławka staje się nieodłącznym rekwizytem, symbolizującym los, człowieka, własny mikrokosmos, który towarzyszy nam od... śmierci do śmierci. Jest trumną mieszczącą ludzkie zwłoki, becikiem otulającym małe ciałko narodzonego dziecka, plecakiem dzierżącym dobytek życia, jedynym towarzyszem człowieka odbywającego podróż życia. Wyznacza drogę poślubionym nowożeńcom, jest tarczą broniącą żołnierzy od kul...

Podczas spektaklu wydaje mi się, że patrzę na mechanizm dobrze nakręconego zegara. Zresztą spektakl trwa jeden pełny obrót wskazówek na jego tarczy (aż się prosi o porównanie do zegara ludzkiego losu!). Nie ma przypadkowych gestów, spojrzeń, kroków. Zdumiewa na każdym kroku choreografia, za którą w przedstawieniu odpowiada Eryk Makohon: jest punktualna, kolejne wydarzenia „zachodzą" na siebie. To za jej pomocą everymani snują opowieści: tak mało słów pada na scenie, a tak wiele historii płynie... Występujący w spektaklu Karolina Daniec-Franczyk, Paulina Lasyk, Grażyna Srebrny-Rosa, Marta Zoń, Sławomir Bendykowski, Bartek Cieniawa, Krzysztof Cybulski, Tomasz Łukawski, Franciszek Muła, Mieszko Syc utrzymują rytm w spektaklu, prowadząc płynnie choreografię, której poszczególne sekwencje wcale nie należą do najprostszych. Dzięki bogatej mimice, gestom, wcale nie czujemy braku słów. Wręcz przeciwnie – miałam wrażenie, że obrazy transponowane są na historie w mojej głowie.

Przeważająca w spektaklu plastyka to także (nie jest to „także" w znaczeniu elementu towarzyszącego, ale najzupełniej równorzędnego do poprzednio omawianych) rekwizyty, reżyseria światła, kostiumy. Na tle monochromatycznej szarości, czerni, bieli, linearnej narracji, wyróżniają się przedmioty, które widzowie mogę kojarzyć się z bardziej szczególnymi momentami z życia: gumowa kaczuszka czy czerwone elementy garderoby, które przewijają się w sensualnych i wręcz erotyzujących fragmentach. Marek Braun, Jerzy Zoń, Jolanta Łagowska-Braun i Elżbieta Kwasek „odpowiadają" za stworzenie i wypełnienie pięknej przestrzeni, w której z ławek, kartonów, strojów, światła powstaje Arcadia. Nie ma jednak Arkadii bez muzyki. Scuoti Quella Fronda di Ciliegio z Madama Butterfly i Satin birds Abla Korzeniowskiego – to tylko wycinek pięknej muzycznej opowieści, w którą wprowadził nas Jerzy Zoń. Ach, co to za opowieść...

Pomimo to można los zmienić w dobry, lub zły.

Dziesięcioro aktorów. Dziesięć ławek. Dziesięć opowiedzianych historii, sprzęgniętych ze sobą lub płynących obok siebie, przecinających się, jak przecinają się ludzkie losy... Jerzy Zoń stawia przed nami nie jednego Everymana, ale aż dziesięciu. Są to historie radosne, beztroskie, jak czasy szkolne, nowe dziecko w rodzinie, zaloty i miłostki; trudne jak nowe życie u boku świeżo poślubionego małżonka; tragiczne jak wojna i śmierć. Ich uniwersalność jest dotykająca niczym opowieści ciotki albo dziadka; jak kartki z rodzinnego albumu i nucona pod nosem piosenka Anny German. Jak zapomniana, rodzinna Arkadia. Bo i my żyliśmy w Arkadii.



Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
15 marca 2023
Portrety
Jerzy Zoń