Eurydyki i Orfeusze

23 kwietnia bieżącego roku Jadwiga Romańska, pierwsza dama krakowskiej sceny operowej, ukochana przez krakowian Maestra, skończyła 85 lat (rozmowę z Jubilatką zamieściliśmy w poprzednim numerze "K" - przyp. red.). Trudno w te lata uwierzyć, gdy widzi się jej drobną postać wciąż niemal w biegu i w ustawicznym działaniu. Podobno wybrańcy bogów umierają młodo nawet w późnej starości, bo nigdy nie tracą młodzieńczego zapału oraz przynależnej młodości ciekawości świata i innych ludzi. Co więcej, młodzież, która przecież najchętniej obraca się we własnym, rówieśniczym świecie, lgnie do nich, być może chcąc podpatrzeć i zrozumieć fenomen ich trwania poza czasem, ich intensywności doznawania radości i smutków oraz umiejętności korzystania z nich w budowaniu własnego wielowątkowego świata, którym z chęcią dzielą się z innymi. Powiedzieć też trzeba na marginesie, że bogowie swoich wybrańców nie prowadzą przez życie łatwą i prostą drogą. Jadwiga Romańska jest tego najlepszym przykładem. Czy więc trzeba cierpieć, by nauczyć się tak kochać świat i tą miłością zarażać otoczenie?

Te i podobne myśli towarzyszyły mi 22 kwietnia w Operze Krakowskiej, która zaprosiła melomanów na spotkanie z Jubilatką. Ten wieczór zatytułowany Viva Opera! z pozoru przebiegał podobnie jak dziesiątki jubileuszy. Przypomniano więc curriculum vitae Jadwigi Romańskiej i jej najważniejsze role, którymi wryła się w pamięć i serca nie tylko krakowian, było mnóstwo kwiatów, Złoty Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis od ministra kultury i dziedzictwa narodowego, klucz do miasta od prezydenta Krakowa, batuta od dyrekcji Opery Krakowskiej, okolicznościowe adresy, listy gratulacyjne i wielki urodzinowy tort. Wyjątkowa była atmosfera ciepła i serdeczności, jaką obecni otaczali Jadwigę Romańską, oraz hołd, jaki niezrównanej Gildzie, Mimi, Łucji, Rozynie, Butterfly, Norinie (lista bohaterek operowych kreowanych przez Jubilatkę jest długa) złożyli jej znacznie młodsi koledzy - obecni soliści krakowskiej sceny operowej. Dla Jadwigi Romańskiej śpiewali Monika Korybalska, Katarzyna Oleś-Blacha, Iwona Socha, Bożena Zawiślak-Dolny, Andrzej Biegun, Krzysztof Kozarek i Tomasz Kuk. Stworzyli oryginalny muzyczny bukiet mieniący się emocjami, będący prawdziwym hołdem dla Wielkiej Artystki. Ona zrewanżowała się krótkim podziękowaniem, ale też niecodziennym darem dla obecnych. Był nim krótki występ jej uczennicy, młodziutkiej Aleksandry Szmyd, obdarzonej pięknym sopranem i wielką wrażliwością muzyczną. Radzę zapamiętać to nazwisko. Wprawdzie przed młodą adeptką sztuki wokalnej długa jeszcze droga do artystycznej kariery, ale ma wszelkie dane, by nią kroczyć, a może w przyszłości wiele osiągnąć.

Wśród licznych heroin kreowanych przez Jadwigę Romańską na krakowskiej scenie była też nieszczęsna Eurydyka, po którą Orfeusz wędrował do Hadesu. Po raz pierwszy wcieliła się w bohaterkę opery Christopha Willibalda Glucka w styczniu 1970, po raz drugi czternaście lat później w lutym roku 1984. W obu urzekała mistrzostwem wokalnym i prawdą emocji, w jaką wyposażyła swą bohaterkę. Jednak dziś przywołuję pierwszy z wymienionych spektakli nie tylko ze względu na kreację wielkiej artystki, ale i na zaproponowaną przez realizatorów wizję opery Glucka. Oto Krystyna Sznerr, której dziełem była inscenizacja i reżyseria "Orfeusza i Eurydyki", oraz choreograf Janina Jarzynówna-Sobczak, zdublowały postaci dramatu, tworząc spektakl wokalno-baletowy. Orfeusza śpiewał wówczas Kazimierz Myrlak, a tańczył Jerzy Kozak. Alter ego Jadwigi Romańskiej jako Eurydyki była Barbara Kałużna.

Przypominam ten spektakl, bo oto po przeszło czterdziestu latach znów oglądaliśmy na operowej scenie operę Glucka w wersji wokalno-baletowej. Tym razem inscenizacja była dziełem jednego artysty. Giorgio Madia, absolwent szkoły baletowej mediolańskiej La Scali, na której scenie debiutował jako tancerz, solista min. baletu Maurice'a Bejarta, partner sceniczny Rudolfa Nuriejewa, po zakończeniu kariery tancerza zajął się dydaktyką, reżyserią i choreografią. Współpracuje z prestiżowymi europejskimi teatrami muzycznymi. W Krakowie do dziś wielkim powodzeniem cieszy się jego inscenizacja Kopciuszka do muzyki Rossiniego. Przygotowując "Orfeusza i Eurydykę" Glucka (premiera odbyła się 27 marca, w Międzynarodowy Dzień Tańca), sięgnął po francuską wersję opery, w której balet odgrywa znaczniejszą niż w wiedeńskiej wersji rolę. Jak mówił w wywiadzie zamieszczonym w drukowanym programie spektaklu, a przeprowadzonym przez M. Miśkę-Jackowską, taką wizją opery chciał wrócić do tradycji teatru jako syntezy sztuk, wykorzystując jednocześnie fakt, że teatr tańca jest dziś częściej teatrem niż tańcem. Będąc twórcą inscenizacji, reżyserii choreografii i gry świateł, zbudował spektakl bardzo spójny, w czym pomogli mu znacznie Bruno Schwengl, Austriak, autor scenografii i kostiumów, oraz kierownik muzyczny spektaklu Marek Toporowski, wirtuoz klawesynista i dyrygent specjalizujący się w wykonawstwie historycznym, a także Zygmunt Magiera, kierownik operowego chóru komentującego akcję sceniczną. Kapitalnym pomysłem okazało się usytuowanie chórzystów poza sceną, z boków kanału orkiestrowego. Sama scena oddana została tylko trójce śpiewaków i trójce tancerzy oraz baletowi, który zachwycał i w roli żałobników, i jako duchy ciemności, i mieszkańcy Elizjum, i wreszcie w wieńczącej operę obszernej sekwencji tanecznej.

Mnogość i trafność pomysłów choreograficznych Georgia Madii nadawały spektaklowi właściwe tempo i potęgowały ekspresję. Główne jednak zadanie spoczywało na sześciorgu solistach. Szczególnie śpiewacy nie mieli łatwego zadania, musieli bowiem pamiętać przez cały czas o swoich baletowych wcieleniach i ograniczać własną ekspresję jedynie do działań wokalnych. Wszyscy protagoniści (widziałam dwa spektakle z różniącą się obsadą) byli wyśmienici w swych poczynaniach. Agnieszka Cząstka i Agnieszka Rehlis jako Orfeusz stanowiły jedność z wyrażającym ich emocje tańcem Dzmitry Prokharauem, Katarzyna Oleś-Blacha i Iwona Socha w partii Eurydyki pięknie współgrały z Gabrielą Kubacką, odpowiednikiem Karoliny Wieczorek wcielającej się w Amora była zwiewna jak duch Mizuki Kurosawa. W sumie otrzymaliśmy wizję Orfeusza i Eurydyki wzruszającą, piękną wizualnie, interesującą muzycznie i wokalnie. To kolejna udana inscenizacja w repertuarze Opery Krakowskiej. Mimo wielu kłopotów poziom naszej muzycznej sceny regularnie zwyżkuje. Oby tak dalej!



Anna Woźniakowska
Gazeta Kraków
27 czerwca 2013
Spektakle
Orfeusz i Eurydyka