Festiwal Jednego Scenografa, czyli rzecz o gustach

W dniach od 17-25 listopada 2012 roku odbył się pierwszy w naszym kraju Festiwal Scenografów i Kostiumografów VizuArt zorganizowany przez Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Dyrektor teatru Remigiusz Caban postanowił przekształcić coroczne Rzeszowskie Spotkania Teatralne w święto scenografów i kostiumografów. Z zapowiadanych wcześniej rewelacji udział wzięło tylko sześć konkursowych spektakli i aż cztery towarzyszące. Do konkursowych wybrane zostały: "Wesele Hrabiego Orgaza" (reżyseria: Jan Klata, scenografia: Justyna Łagowska), "Galgenberg" (reżyseria i scenografia: Agata Duda-Gracz), "Bruno Schulz - historia występnej wyobraźni" (reż.: Konrad Dworakowski, scen.: Andrzej Dworakowski), "Białe Małżeństwo" (reż.: Weronika Szczawińska, scen.: Izabela Wądołowska), "Ja im jeszcze pokażę. Hommage Różewicz" (reżyseria i aranżacja video przestrzeni: Lothe Lachman) i "Jajo węża" (reż.: Małgorzata Bogajewska, scen.: Justyna Łagowska).

Informacja o w/w "festiwalu" była nader skąpa i mało kto o tym wiedział, oprócz oczywiście osób wtajemniczonych. Dyrektor Caban, pomysłodawca festiwalu zapowiedział zwrócenie uwagi na scenografię i kostiumy często pozostające w cieniu kreacji aktorskich i może przede wszystkim - jak powiedział - w "cieniu" reżyserów. Słusznie, tym bardziej, że to miał być festiwal scenografów i kostiumografów. Festiwal nie grzeszył skromnością środków, zwłaszcza na nagrody (wrócę do tego później), może dlatego karnet na festiwal kosztować miał 600 złotych, a bilety na wybrane spektakle po 100 złotych. Z informacji wynikało, że dotowany będzie przez MKiDN kwotą 100 tysięcy złotych, kolejne 150 tysięcy przeznaczyć miał Urząd Marszałkowski, resztę dyrektor Remigiusz Caban zamierzał pozyskać od sponsorów. Jaką resztę nie wiadomo. Pieniądze są to niemałe, ale wydawałoby się, że idea festiwalu - w końcu pierwsza jego edycja - uświęca tutaj środki.

Przyjrzyjmy się jednak bliżej festiwalowi. Dyrektorem artystycznym, przewodniczącym jury oraz powołującym jego członków (m.in. Zofię de Ines) został Leszek Mądzik.

Pomysł zorganizowania pierwszego w naszym kraju festiwalu dla scenografów i kostiumografów jest wspaniały. Ale czy dobrze jest, że tak ważne wydarzenie nie daje szansy wszystkim, tylko opiera się na gustach małej grupy, a właściwie jednej osoby, podczas gdy ogromna większość jest niepoinformowana/niedoinformowana i nie ma żadnej szansy uczciwie stanąć w szranki i zdobywać laury na oczach wszystkich, tak jak to drzewiej bywało na olimpiadach w starożytnej Grecji? Nieobecni oczywiście nie mają głosu. Pozostaje im przyglądać się z boku.

Tymczasem, dyrektor Caban zamierzał, jak się zwierzył, Festiwalem VizuArt wypromować Rzeszów. Na pewno wypromował osobę profesora Mądzika (myślałem, że już tego nie potrzebuje), którego spektakle otwierały ("Osąd", reżyseria: Jerzy Kalina, Paweł Passini, Leszek Mądzik, scenografia: Jerzy Kalina, Leszek Mądzik) i zamykały ("Makbet", reżyseria i scenografia: Leszek Mądzik, kostium: Zofia de Ines) festiwal. Ponadto promował własny teatr w Rzeszowie aż dwoma towarzyszącemu spektaklami ("Déballage", reżyseria i scenografia: Józef Szajna, "Sprzedawcy gumek", reżyseria i scenografia: Joanna Zdrada, kostiumy: Zofia Mazurczak). Podczas pierwszej edycji festiwalu obecna była również wystawa plakatu i fotografii autorstwa Profesora.

Wydaje się też, że regulamin festiwalu powstał już post factum dokonanych autorytatywnie wyborów, głównie z klucza: "nasi znani, lubiani i zdolni koledzy". Świadczyć o tym może chociażby tajemnicze zaginięcie punktu 7 regulaminu, w wersji pierwszej: "do konkursu będą kwalifikowane tylko te spektakle, których premiera odbyła się nie wcześniej niż dwa lata przed aktualną edycją Festiwalu". W wersji ostatecznej regulaminu festiwalu, tego punktu już nie ma, żeby, jak rozumiem, wszyscy wybrani (np.: Agata Duda-Gracz, "Galgenberg" - data premiery, 26-05-2007) mogli wziąć w nim udział.

W wywiadzie w radio prof. Mądzik już zapowiada (sic!) swój akces w następnej edycji, jeśli takowa się odbędzie. Oczywiście, jak rozumiem, jako dyrektor artystyczny, juror i osoba promująca swoją twórczość. Protestuję na taki obrót sprawy. Nadajmy szeroki, publiczny rozgłos festiwalowi tak, ażeby wszyscy byli zawczasu poinformowani i mieli równą szansę. Zwłaszcza ludzie nie tak znani i celebrowani jak wybrańcy pana Mądzika, ale równie zdolni. Najważniejszym jednak postulatem i punktem tej wypowiedzi, jest prośba o zwrot bezprawnie (czy może dla własnej prywaty) zawłaszczonej nazwy festiwalu - "Festiwal Scenografów i Kostiumografów". Jeśli ma to być właśnie święto (jakże wspaniały pomysł!) często pomijanych scenografów i kostiumografów, jak się wyraził dyrektor Caban, to niech to będzie szansa dla wszystkich, którzy chcieliby zgłosić się do konkursu. Uważam, że słuszna idea festiwalu, musi zostać zwrócona całemu środowisku scenografów i kostiumografów. Nikt nie ma prawa mieć monopolu (oprócz prywatnych festiwali) na wybór, dobór, nagradzanie, ocenianie i czerpanie innych korzyści płynących z tego rodzaju imprez oraz na jeszcze jedną auto-promocję "starych wyżeraczy", którym nie jest ona potrzebna. I żywię także wielką nadzieję, iż ten pierwszy festiwal dla polskich scenografów i kostiumografów nie stanie się jeszcze jednym sposobem na wspieranie zagranicznych twórców, którzy przecież takie "święta" już mają.

Przeczytawszy, że: "teatr, który szczyci się Szajna Galerią, miasto, które wydało znanego na świecie mistrza inscenizacji, wirtuoza teatralnej plastyki - Józefa Szajnę, ma zaszczyt i obowiązek stać się raz w roku stolicą teatralnej wizji", zadaję sobie pytanie: dlaczego więc za tak duże pieniądze, tak mało teatralnych wizji? Wszak można było, jestem pewien, zaprosić do udziału znacznie więcej spektakli, chociażby kosztem skromniejszych nagród (pierwsza nagroda - 15 tysięcy złotych!), mniej nadętego programu oraz skromniejszych, mniej znanych, acz również świetnych scenografów, jakich na pewno w naszym kraju nie brakuje.

"Obowiązek" bycia "stolicą teatralnych wizji" przekładać się powinien, jak rozumiem, na jej wspieranie chociażby przez MKiDN. W wywiadzie udzielonym przez przedstawicielkę MKiDN-u, panią Bożenę Sawicką ("obracającą się w środowisku teatralnym"), słyszymy, że: "najłatwiej jest zaoszczędzić w teatrze na scenografii i obserwuję, że jakość scenografii i kostiumów jest wypadkową budżetu, jaką scenograf ma na dane przedstawienie, gdzie nie wpływa to może na artystyczną wizję, tym niemniej jednak jest to pochodna pieniędzy. Teatry na tym oszczędzają, ale może niesłusznie, i dobrze że się tutaj (na festiwalu przyp. autora) wydobywa ten ważny element spektaklu na plan pierwszy". Nic dodać, nic ująć z ekspertyzy pani Bożeny Sawickiej. Teraz rozumiem skąd w teatrach tyle golizny, a myślałem, że to tylko, po prostu, moda i wabik, które mają przyciągnąć widza (bo niezwykle rzadko nagość na scenie znajduje swoje uzasadnienie), a teraz już wiem, to jest efekt wypadkowej budżetu. A można przecież przy pomocy skromniejszych środków zrobić świetną scenografię. Moim zdaniem, to raczej ilość osób "towarzyszących" i niekoniecznie niezbędnych na różnego rodzaju festiwalach, wpływa znacznie bardziej na wypadkową budżetu przeznaczonego dla twórców.

Wróćmy do samego festiwalu. Pierwszą i niebagatelną w wysokości nagrodę (przypomnę 15 tysięcy złotych!) Jury pod przewodnictwem Leszka Mądzika, jednogłośnie przyznało "młodemu" Andrzejowi Dworakowskiemu (przypomnę wypowiedź prof. Mądzika: "Nie chodzi nam o stworzenie naśladowców Szajny. Ważne będzie pokazanie tego, że tak, jak dawniej ten wybitny artysta otwierał nowe kierunki w formie teatru plastycznego, tak dziś, kiedy młodsi twórcy dalej ten pojazd pchają ()") za scenografię do spektaklu w reżyserii Konrada Dworakowskiego: "Bruno Schulz - historia występnej wyobraźni". Dworakowscy byli chwaleni już wcześniej przez pana Mądzika za ten sam spektakl na XXV Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Lalek w Opolu. Nihil Novi sub sole.

Drugą nagrodę (10 tysięcy złotych!) otrzymała Justyna Łagowska za kostiumy do spektaklu "Wesele hrabiego Orgaza" w reżyserii Jana Klaty, uzasadnienie: "z podkreśleniem ich zróżnicowania, bogatego opracowania i jakości artystycznych". Można to było zobaczyć i porównać, bo w "aż" sześciu konkursowych spektaklach była jeszcze jedna scenografia Justyny Łagowskiej ("Jajo węża" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej - przyp. autora).

Ogólnie nic się na festiwalu wielkiego nie wydarzyło: nie odkryto żadnego talentu, bo wszystkie zostały już dawno odkryte, nic nie wywołało skandalu, bo to stało się już dawno nudne. Zachwytom nie było końca, bo jak stwierdził inteligentny Kordian Lewandowski (odsyłam do Internetu): "największym artystą dla artysty jest On Sam". Baumanowska płynna ponowoczesność potwierdziła zjadanie własnego ogona w inscenizacji i przewidywalność ogranych i ciągle tych samych środków na scenie, jak i poklepywanie się w zachwycie nad własnymi dziełami. Zmierzch obecnej, ponowoczesnej inscenizacji widać już w teatrach, ale może najbardziej w inscenizacjach operowych. Te obecne starzeją się bardzo szybko, znacznie szybciej niż starzały się inscenizacje tradycyjno-klasyczne. Ale to już inna historia. Wszyscy zadowoleni po odebraniu nagród i honorariów cicho rozjechali się do swoich domów. Profesor Mądzik zapowiedział (o zgrozo!) że już rozgląda się, co dzieje się w teatrach w naszym kraju i myśli jak "podnieść poprzeczkę" w następnej edycji, czyli wznieść się na festiwalowe wyżyny. Ta edycja nie różniła się niczym od innych - była tak samo przewidywalna w swoich werdyktach i kluczu doboru jego uczestników jak i inne, i niewiele miała wspólnego z nazwą, jaką sobie obrała. Miejmy nadzieję, że nie żyjemy w kraju, gdzie można sobie ot tak, nie przejmując się niczym i nikim, dobrać sobie "odpowiednie" towarzystwo, najlepiej znane i wpływowe, znaleźć środki i zorganizować sobie festiwal.

Zróbmy raczej otwarty konkurs dla scenografów i kostiumografów (a nie festiwalowy przegląd gustów małej promującej siebie grupy), dostępny w niezmienianym regulaminie i nagłośniony w całej Polsce i nazwijmy go wtedy Festiwalem Scenografów i Kostiumografów. A jeśli ktoś chce, może zawsze przecież zorganizować sobie prywatny, za własne środki, Festiwal Jednego Scenografa, czemu nie. Jestem za, a nie przeciw.



Michał Bergman
Teatr dla Was
19 stycznia 2013