Festiwal Lalkarzy tuż tuż

Staram się tak układać program festiwalu, żeby stanowił przegląd przez kraje, a także rodzaje sztuki korzystające z rozmaitych środków artystycznych - mówi Waldemar Wolański, dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Arlekin i szef VI Międzynarodowego Festiwalu Solistów Lalkarzy.

Krzysztof Kowalewicz: Czuje się Pan dużym dzieckiem?

Waldemar Wolański:
To zależy, z której strony na to spojrzeć. Jeżeli zdefiniować dziecko jako osobę szczęśliwą, to się nim czuję. Uważam się za mężczyznę spełnionego. Pracuję w zawodzie, który lubię, odnoszę sukcesy. Otacza mnie grono ludzi, którym ufam i którzy mi bardzo pomagają. Mogę zatem o sobie powiedzieć: dziecko szczęścia. Z drugiej strony czuję na sobie olbrzymią odpowiedzialność. Prowadzenie takiego teatru i organizowanie imprez w mieście wymaga tytanicznej pracy i ustawicznej czujności, a ta cecha już nie przynależy do kategorii dziecięcej. Pytam dlatego, bo zastanawiam się, czy aktor-lalkarz to poważne zajęcie... - Jestem lekko wkurzony słysząc takie pytanie. Aktor-lalkarz w moim rozumieniu jest kimś więcej niż artysta dramatyczny, ponieważ obok tych samych umiejętności, potrafi jeszcze ożywiać lalki - przenosić swoje emocje na coś zewnętrznego np. marionetki niciowe znajdujące się trzy metry od niego. To unikalne umiejętności. Pragnę przypomnieć, że w swojej historii teatry lalek były głównie scenami dla dorosłych, chociażby grecki teatr masek, teatry obrzędowe czy średniowieczne. Po 1945 roku teatr ten został adresowany niemal wyłącznie do dzieci. 

Dlaczego tak się stało? 

- Teatr jako zjawisko kulturowe rozwinął się na tyle szeroko, że nastąpiła potrzeba specjalizacji. Potencjalny widz miał do wyboru: teatr pantomimy, tańca, przedmiotu, animacji. W tej chwili nawet nazwy teatru określają obszar działania. W 1931 roku Siergiej Obrazcow założył w Moskwie znakomity teatr lalek, który stał się wzorcem dla tamtejszych władz. Dlatego na jego wzór stworzono podobne sceny w całym bloku wschodnim. Najwięcej powstało w naszym kraju. Może to kogoś zdziwi, ale przy wszystkich bezdyskusyjnych wadach minionego systemu akurat dosyć pozytywnie odcisnął się on na teatrach lalkowych, pozwolił stworzyć solidną bazę. Wszystkie polskie teatry mają się dobrze. Jesteśmy potentatem lalkowym na świecie. Ludzie przyjeżdżają do nas na spektakle i siedzą zadziwieni. Na świecie teatry lalkowe to głównie prywatne, kilkuosobowe przedsięwzięcia grające programy edukacyjne. Natomiast u nas sztuka lalkowa, mogę śmiało powiedzieć, jest z wysokiej półki. Nawet jeżeli gramy dla dzieci, to proponujemy inscenizacje przygotowane przez sztab zawodowych artystów. Nasz Międzynarodowy Festiwal Solistów Lalkarzy jest najlepszym przykładem, że przedstawienia lalkowe mogą być adresowane również dla dorosłych. Jak zawsze ponad połowę programu wypełniają sztuki dla widza pełnoletniego. To, że postrzega się nas jako teatr głównie dla dzieci, działa wielokrotnie na naszą korzyść. Osoba dorosła przychodząca do nas na spektakl wychodzi zachwycona, ponieważ kompletnie nie spodziewa się takiej formy teatralnej. Idąc do teatru dramatycznego z grubsza wiemy, co nas czeka: aktor na scenie w jakiejś scenografii deklamuje tekst. Teatr lalek jest bardziej plastyczny. Tu się buduje obrazy czasami środkami tak zaskakującymi, że człowiek otwiera oczy ze zdumienia, jak to było możliwe. Ten festiwal lalkowy jest świetną okazją do poznania tego, co się dzieje we współczesnej sztuce lalkowej. Gdyby mi ktoś powiedział, że można zrobić przedstawienie grając nogami, to bym go obśmiał. Tymczasem i taką inscenizację zobaczymy. 

Solista-lalkarz to wielki indywidualista czy samotnik? 

- I jedno, i drugie. Ten rodzaj sztuki lalkowej jest bardzo trudny. Wymaga wielopłaszczyznowego działania. Ci ludzie sami sobie wymyślają przedstawienie, sami je przygotowują i wykonują. Do tego potrzeba specyficznych talentów. Dlatego nasz festiwal ma miejsce co dwa lata, trudno byłoby co roku zebrać tyle ciekawych propozycji. Ku mojemu zadowolenie stwierdzam, że w Polsce pojawia się coraz więcej interesujących solowych produkcji. Jest ich tyle, że niektórym muszę odmawiać, żebyśmy nie prezentowali wyłącznie krajowych artystów. Trzeba zostawić miejsce dla propozycji zagranicznych, bo jest to festiwal międzynarodowy. 

Przez ten tydzień festiwalu teatr pracuje 24 godziny na dobę. Jesteśmy jednym z nielicznych festiwali, który posiada w regulaminie punkt nie pozwalający konkursowym uczestnikom przyjechać, zagrać i natychmiast wyjechać. Mają obowiązek zostać przez cały festiwal. To buduje wyjątkową atmosferę. Wszyscy zaprzyjaźniają się między sobą i z nami. Mamy non stop otwartą kawiarnię teatralną, gdzie schodzimy się po przedstawieniach i rozmawiamy o tym wszystkim, co się zdarzyło na scenie. Tworzy się wyjątkowy tygiel artystyczny. Na innych festiwalach, gdzie bywam, tego brakuje. Większość zespołów przyjeżdża, gra i wyjeżdża. Nie ma szansy obejrzenia spektakli innych, porównania swoich dokonań. 

Który ze spektakli szczególnie Pan poleca? 

- Kilka propozycji może budzić kontrowersje, prowokować. Staram się tak układać program, żeby stanowił przegląd nie tylko przez kraje, ale i rodzaje sztuki korzystające z rozmaitych środków. Różnorodność tematów i konwencji sprawia, że te kilkanaście propozycji, chociaż opierających się tylko na jednym aktorze, różni się od siebie zasadniczo. Każda sztuka zaskakuje w zupełnie inny sposób. Bardzo ciekawie zapowiadają się pokazy mistrzowskie. Spektakle, które wybrałem na festiwal już znam, a zatem nie będą stanowić dla mnie zaskoczenia. Bardziej ciekaw jestem tego, jak będzie wyglądał festiwal od strony publiczności. 

Nagrody finansowe to dodatek czy wyczuwa się współzawodnictwo? 

- Każdy przyjeżdża, żeby wygrać. Ten festiwal ma już swoją rangę. W związku z tym i nagród jest coraz więcej. Od tego roku swoje wyróżnienie będzie przyznawał Związek Artystów Scen Polskich. Myślę, że dla artystów mniejszy wymiar ma konkretny pieniądz, który dostają. Bardziej liczy się, jak dla sportowca, rodzaj kruszcu zawieszonego na szyi. 

Czy kameralna sztuka solisty-lalkarza mogłaby tracić na stałe do repertuaru np. Arlekina? 

- Pewnie tak. Jako dyrektor artystyczny tego teatru muszę jednak być pragmatykiem. Nasz repertuar jest wypadkową mojego widzenia teatru i tego, czego oczekują widzowie. A w zasadzie, czego oczekują nauczycielki i przedszkolanki. Niestety, utarło się, że kiedy jest jeden aktor na scenie, to mamy do czynienia z teatrem ubogim. Jeśli przyjeżdżamy na spektakl, spodziewamy się sztuki wieloobsadowej w okazałej scenografii, czyli tzw. prawdziwego teatru. Bardzo ciężko jest nam przekonać ludzi, że jeden aktor na scenie jest w stanie zapełnić przestrzeń równie bogato i atrakcyjnie co kilkuosobowy zespół.



Krzysztof Kowalewicz
Gazeta Wyborcza Łódź
16 kwietnia 2009