Festiwal poniżej oczekiwań
Za nami 49. edycja Festiwalu Warszawska Jesień. Rok przed wielkim jubileuszem impreza zawiodła melomanów i wywołuje raczej smutne refleksje.Ostatnie dni Warszawskiej Jesieni miały obfitować w wielkie wydarzenia, jednak zarówno premiera opery Zygmunta Krauzego \'Iwona księżniczka Burgunda\', jak i koncert finałowy festiwalu mocno rozczarowały. \'Iwona...\' Witolda Gombrowicza jest arcydziełem scenicznym - przy całej umowności, sztuczności form i zachowań, bezlitośnie obnaża i wyśmiewa najniższe instynkty. Gdy w piątkowe popołudnie, tuż przed wysłuchaniem opery Krauzego, kolejny raz czytałem ten dramat, uświadomiłem sobie, jak trudno go umuzycznić. Ale zarazem - jak wspaniałe i fascynujące może to być wyzwanie dla kompozytora. Niestety, forma operowa sparaliżowała wyobraźnię muzyczną Krauzego. Byłem ogromnie ciekaw, jak twórca poradzi sobie z przeniesieniem swojego wyrafinowanego języka muzycznego na grunt opery. Z tego jednak kompozytor całkowicie zrezygnował, serwując nam muzykę banalnie ilustracyjną, nieoryginalną, plastikową. Trudno w niej w ogóle rozpoznać autora chociażby świetnego koncertu skrzypcowego. Partie wokalne są nieatrakcyjne, akcent często występuje na słabej części słowa, co - według słów Krauzego - ma \'wzmocnić dramatyzm sytuacji, emocjonalny stan danej postaci\', a brzmi po prostu śmiesznie. Sytuację sceniczną poprawia wysmakowana estetycznie i dowcipna inscenizacja Marka Weissa-Grzesińskiego oraz piękne, pełne subtelnych popkulturowych aluzji kostiumy Gosi Baczyńskiej i Wojciecha Dziedzica. Kinga Preis jako Iwona wyraźnie nie może znaleźć wspólnego języka ze śpiewakami, których popisy wokalno-aktorskie wypadają dość niemrawo. Najbardziej szkoda ogromu sił włożonych w realizację tak przeciętnego spektaklu. Publiczność w Teatrze Narodowym podzieliła się na dwa obozy, z których jeden głośno oklaskiwał, a drugi wybuczał operę Krauzego. Wybuczano też \'Introduction to Mystery\' Eugeniusza Knapika - ostatni utwór festiwalu, który zabrzmiał w drugiej części sobotniego koncertu finałowego w Filharmonii Narodowej. Choć utworowi trudno odmówić poprawności warsztatowej, jednak nieznośny patos i operowanie językiem sprzed ponad stu lat uczyniły go wyjątkowo niestrawnym. Niekończący się ciąg kulminacji i afektacja solisty (Tomas Cerny - tenor) tylko spotęgowały ten efekt. III koncert fortepianowy Juraja Benesa, który zabrzmiał w pierwszej części wieczoru, również był dużym rozczarowaniem. Utrzymany w stylistyce kolażu muzycznego dryfował pośród aluzji do muzyki Beethovena, Chopina czy Liszta w mało atrakcyjny sposób. Najbardziej współczesną kompozycją finałowego koncertu okazała się Symphonie \'K\' Romana Haubenstocka-Ramatiego z 1976 r. Mimo że estetyka tamtego okresu od dawna należy już do historii muzyki, symfonia zabrzmiała świeżo, szczególnie w kontekście dwóch pozostałych utworówkoncertu finałowego. Wielkie brawa należą się Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia pod batutą Gabriela Chmury. Rewelacyjnie wypadł sobotni południowy występ zespołu perkusyjnego Schlagquartett Köln. Muzycy emanowali energią, grali z pasją i ogromną precyzją. Szczególnie pięknie zabrzmiała \'Parade\' chińskiego kompozytora Guo Wenjinga na sześć pekińskich gongów operowych. Ten efektowny, wirtuozowski utwór perkusiści zagrali perfekcyjnie. Ciekawie też wypadło połączenie instrumentów z dźwiękami elektronicznymi w kompozycji Younghi Pagh-Paan \'Tsi-Shin-Kut\' (rytuał ziemi i ducha). Faktycznie, odczuwało się magię i fascynującą rytualność. Niewątpliwie był to jeden z najlepszych koncertów festiwalu.
Tomasz Praszczałek
Rzeczpospolita
2 października 2006