Freudowskie sprzeczności
"Hans, Dora i Wilk", marcowa premiera Teatru Polskiego we Wrocławiu, to spektakl zbudowany na niewspółmiernych jakościach artystycznych. Doskonałość łączy się z niedopracowaniem, a widz waha się między zachwytem a znużeniem. W ten sposób powstaje niepowtarzalna (i trudna do opisania) całośćZacznijmy od tego, co mniej przyjemne, czyli od gorszych stron. Można odnieść wrażenie, że przedstawienie nie zostało do końca przemyślane, ponieważ zabrakło w nim spójnej koncepcji autorskiej. Co więcej, reżyser wydaje się, mówiąc metaforycznie, niedostatecznie obecny, a owa nieobecność przejawia się na wielu płaszczyznach spektaklu. Wystarczy zwrócić uwagę na nieco chaotyczny i niefunkcjonalny układ dekoracji, bardziej przytłaczającej niż usprawniającej ruch na scenie.
Podobnie jest z wykorzystanym tekstem. Niełatwo określić kierunek, w jakim podążać miała lektura niemal klasycznych narracji zaczerpniętych z psychoanalizy. Efektem tej niekonsekwencji jest poczucie, że przywołane narracje nie zostały poddane żadnej reinterpretacji, co dziwi, zważywszy bogatą recepcję pism (i legendy) Freuda w naszej kulturze.
Na szczęście, zgodnie z przewidywaniami odpowiadającej za dramaturgię Aśki Grochulskiej, sytuacja psychoanalitycznej sesji okazała się źródłem aktorskiej inspiracji. Aktorstwo to bowiem zdecydowanie najjaśniejszy punkt spektaklu. Trzeba koniecznie wspomnieć o wspaniałych, perfekcyjnie i oryginalnie odegranych rolach, Ewy Skibińskiej (Dora), Marty Zięby (Anna) i Adama Szczyszczaja (Wilk). W scenach z ich udziałem tekst był pretekstem do teatralnego ożywienia postaci i dręczących ich obsesji. Teatralnego, ponieważ artyści, zamiast kierować się zasadą mimetyzmu, postanowili (z ogromną korzyścią dla sztuki) skoncentrować się na scenicznym potencjale tekstu. I to właśnie oni wprawiają widzów w stan napięcia, a zarazem fascynacji.
Pozytywnym wrażeniom publiczności sprzyjają również dwa inne elementy artystyczne, a mianowicie reżyseria świateł i dobór muzyki. Oba aspekty wkomponowują się w całość przedstawienia. Są doskonale zbilansowane i dobrane z dużym wyczuciem.
Czy zamiarem twórców było pozostawienia odbiorcy w stanie konfuzji, wynikającej nie tyle ze złożoności ukazanych problemów, co z artystyczną niejednorodnością widowiska? Wątpię. Do Freuda nie sięga się w teatrze bez powodu. Nie mogąc wdawać siebie w dywagacje na temat motywacji reżysera i pani dramaturg, pozwolę sobie jednak powiedzieć, że jeśli efektem teatralnego powrotu do psychoanalizy miały być trzy wspomniane kreacje, to warto zapomnieć o wszystkich innych niedociągnięciach i zachwycić się samą grą aktorską.
Katarzyna Lisowska
Dziennik Teatralny Wrocław
27 kwietnia 2012