Garnitur raz, proszę

Naszym oczom ukazuje się metalowa konstrukcja, na której przymocowana jest czerwona kurtyna i zwiewna, biała zasłona. Przed nią widzimy cztery krzesła, na których chwilę później zasiadają postaci. Kurtyna rozsuwa się - ujawniona zostaje wąska, prostokątna scena oraz zasłonięte dotychczas kolejne cztery postaci - także zasiadające na krzesłach. Niczym w zwierciadle spoglądamy na odsłoniętą drugą połowę widowni. Czyżby reżyser chciał, niczym w zwierciadle, pokazać nam nas samych?

Na scenę przebojem wskakuje dynamiczna, piękna i ponętna prowadząca - narratorka Iwona (Anna Jarota), która przedstawia bohaterów i opowiadając swoją historię poprowadzi nas przez kolejne części spektaklu. Od razu uwagę przykuwają awangardowe stroje - połączenie obcisłych skór z futrami, kabaretki, kapelusze, muchy, szelki na gołym ciele, a na nich smoking, glany, czernie, czerwienie, drapieżna panterka, imponujące peruki, a wszystko to okraszone nonszalanckim zachowaniem. Po zaprezentowaniu kreacji bohaterowie chwytają lalki, które rosną ze sceny na scenę stając się przy tym coraz bardziej groteskowe i odrażające. Są one alegorią tego, co się dzieje na deskach teatralnych, ukazują prawdziwe oblicze jakże zakłamanych i nieszczęśliwych ludzi. 

Księcia Filipa (Łukasz Schmidt) i Cyryla (Krzysztof Jarota) spotykamy w parku, gdzie czytają horoskop, zastanawiając się, kogo dziś zwieść. Pojawia się Iwona - brzydka i odpychająca, kozioł ofiarny, z którego można kpić. Ale zaraz w głowie Księcia rodzi się myśl. Chwilę później krzyczy, że dziewczyna tak go denerwuje, że ją poślubi. Bo kto powiedział, że musi być ładna? W ten sposób Iwona pojawia się na dworze królewskim - niechciana, wyalienowana. Obnaża prawdę o niecnych postępkach Króla (Andrzej Mikosza) i Królowej (Mariola Ordak-Świątkiewicz). Staje się coraz bardziej niewygodna - jest jak zwierciadło odbijające to, co w nas najgorsze. Powinna zniknąć. Wszystko jest tutaj bardzo symboliczne i wyważone, nie ma natłoku środków – widzimy delikatne światło, zwiewną zasłonkę w chwili, kiedy wszyscy zaczynają knuć przeciw Iwonie, wnęki w scenie, spod której wciąż ktoś wyskakuje i doskonałe poczucie humoru. Wyśmienity teatr absurdu. 

Ostatni akt, gdzie scena zmienia się w stół, przy którym zasiądą spiskowcy aby odbyć ucztę, gdzie dokona się zgładzenie Iwony – tutaj okrzykniętej księżniczką Burgunda, przywodzi na myśl jeden ze spektakli Jerzego Grotowskiego. Grotowski w Doktorze Fauście posadził ludzi przy wysokich stołach, na których miała miejsce akcja. Podobnie było w Iwonie księżniczce Burgunda – my bierni widzowie, przed którymi odgrywa się tragedia, pomsta na dziewczynie krystalicznie czystej. Piękna jest scena śmierci - ukazana symbolicznie przez przecięcie sznurków dających życie lalce, w tle słyszymy wcześniejszy motyw muzyczny Uciekła mi przepióreczka. Stało się - zbrodnia została dokonana. Obłudni mordercy bez cienia wyrzutu zaczynają rozprawiać, gdzie kupić garnitur na pogrzeb, bo „tak trzeba”.

Iwona księżniczka Burgunda bez wątpienia jest jednym z najlepszych spektakli Opolskiego Teatru Lalki i Aktora ostatniego sezonu. Świetnie prezentuje relację ludzi - obłudnych i przesiąkniętych zgnilizną. Bo taki niestety jest nasz świat - pełen hipokryzji, gdzie uczucia nic nie znaczą. Bardzo istotna jest tutaj gra aktorów, dopracowane sceny zbiorowe, ruch i synchronizacja. Uwagę przykuwa każda z kolejnych postaci - są to bardzo wyraziste osobowości. Wyrazy uznania należą się Evie Farkašovej - twórczyni efektownych strojów i lalek. Reżyser stanął na wysokości zadania tworząc teatr absurdu, którego nie powstydziłby się Gombrowicz. Gratulacje.



Katarzyna Olczak
Dziennik Teatralny Opole
5 czerwca 2009