Genialny Arlekin

Właściwie powodzenie przedstawienia w największej mierze zależy od centralnej postaci komedii dell'arte, jaką jest Arlekin. Aby teatr zagrał "Sługę dwóch panów", musi mieć odpowiedniego aktora, który sprosta temu trudnemu zadaniu. Zwłaszcza gdy reżyser nie uwspółcześnia na siłę komedii Carlo Goldoniego, lecz jest to inscenizacja utrzymana w konwencji tradycyjnej. Warszawski Teatr Dramatyczny mógł sobie pozwolić na wystawienie "Sługi dwóch panów" co najmniej z kilku powodów, w tym dwóch podstawowych: chodzi o reżysera i aktora, odtwórcę roli Arlekina. A także o kilka pozostałych ról.

Reżysera spektaklu Tadeusza Bradeckiego można określić jako znawcę praktyka tego gatunku komedii włoskiej. W swoim bogatym dossier artystycznym, reżyserskim ma wiele spektakli, w których wyraźnie znajdujemy odwołania do klimatu postaci wziętych z komedii dell'arte. Ponadto reżyser zna teatr włoski, niejeden spektakl tam inscenizował. Przy tym jest twórcą, który wsłuchuje się w literę tekstu i z niego wyprowadza pomysł inscenizacyjny, co dziś należy do rzadkości przy zalewie ogarniętych pychą reżyserów i tzw. dramaturgów przerabiających teksty klasyków na własne, niezrozumiałe dla nikogo bazgroły.

"Sługa dwóch panów" Carlo Goldoniego w reżyserii Tadeusza Bradeckiego jest spektaklem utrzymanym właśnie w konwencji tradycyjnego gatunku komedii dell'arte. Wprawdzie z nowym przekładem Jana Polewki, który - poza kilkoma zwrotami niepotrzebnie odwołującymi się do współczesności - na szczęście harmonijnie splata się z wizją inscenizacyjną Tadeusza Bradeckiego. Całości dopełniają znakomite kostiumy Jana Polewki, również utrzymane w konwencji klasycznej komedii dell'arte, oraz muzyka Stanisława Radwana, świetnie współtworząca klimat spektaklu.

Tytułowy sługa dwóch panów to Arlekin, znana postać występująca we wszystkich sztukach należących do gatunku komedii dell'arte, choć nie zawsze pod taką samą nazwą. Na scenie Teatru Dramatycznego rolę Arlekina kreuje (bo to jest najprawdziwsza kreacja) Krzysztof Szczepaniak. Myślę, że lepszego odtwórcę tej niełatwej roli trudno byłoby obecnie znaleźć w polskim teatrze. Jest to rola doskonale poprowadzona. A niezwykle trudna, wymagająca połączenia kilku elementów: słowa, umiejętności grania w masce i co za tym idzie, przekazywania uczuć, myśli, napięć innymi środkami aniżeli mimika, wszak twarz jest zasłonięta maską. A mimo to wiemy, kiedy Arlekin Krzysztofa Szczepaniaka jest radosny, kiedy się uśmiecha, kiedy zaś jest przestraszony, smutny, kiedy się złości, czy kiedy jest niespokojny, bo wie, że zawinił.

Aktor wszystkie te stany emocjonalne wygrywa ruchem ciała (np. fikołkiem), gestem, tembrem głosu. Ponadto rola wymaga niezwykłej sprawności fizycznej, wręcz ogromnej dynamiki ruchu, to nieustanna akrobacja, ekwilibrystyka ciałem. A przy tym spod maski słyszymy wyraziście podawane przez aktora kwestie. Wszystkie niezbędne elementy warsztatowe tej roli doskonale prezentuje Krzysztof Szczepaniak. Jego Arlekin jest w ciągłym ruchu, to on jest osią dramaturgiczną, która stymuluje intrygę, ale też i wokół tej postaci toczy się akcja z wplatanymi wątkami sytuacyjnymi dotyczącymi innych bohaterów.

W korzystniejszej sytuacji jest Floryndo, bohater Waldemara Barwińskiego, także świetnie zagrany. Floryndo nie nosi maski, ma odsłoniętą twarz i znakomicie wykorzystuje mimikę jako środek wyrazu. Także inni aktorzy (poza kilkoma wyjątkami) wyraziście prezentują swoich bohaterów pod względem charakterologicznym. I co ważne, jest to przedstawienie zespołowe, gdzie wszyscy grają ze sobą, a nie "na siebie".

Ten udany, ogromnie zabawny spektakl, będący przypomnieniem prawdziwego - dziś już zapomnianego - teatru, pokazuje popis wspaniałej sprawności reżyserskiej Tadeusza Bradeckiego (którego spektakli dawno nie oglądaliśmy - dlaczego?) i jest przykładem znakomitego porozumienia artystycznego reżysera z aktorami. Efekt, jak widać, jest doskonały. A niektóre sceny mogą być pokazywane studentom aktorstwa. Jest na czym się uczyć. Może Akademia Teatralna w Warszawie powinna warsztatowo skierować swoich studentów na obejrzenie tego spektaklu, zamiast katować ich bełkotliwym przedstawieniem dyplomowym "Icoidi" Mai Kleczewskiej. O tym przedstawieniu napiszę innym razem.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
13 lutego 2017