Geniusz i mesjasz inteligencji

150 lat temu w Taganrogu urodził się Antoni Czechow, potomek pańszczyźnianego chłopa, ponurak i odludek. A także jeden z największych geniuszy współczesnego teatru

HTML clipboardCo się ludziom tak podoba w ponurej pisaninie tego rosyjskiego niedźwiedzia?" - pytał na początku lat 90. XIX wieku Otto Bismarck. Półtora wieku później zadziwienie tak zwykle przenikliwego pruskiego kanclerza nic nie straciło na aktualności. Czechow jest dziś czytany, wystawiany i ekranizowany jak świat długi i szeroki. I wciąż nowe pokolenia literackich detektywów próbują dociec tajemnicy jego niesłabnącej popularności. Tylko w swej ojczyźnie od zawsze ma opinię geniusza i mesjasza inteligencji, sytuowanego w pisarskiej hierarchii tuż za Tołstojem. Jego słynna fotografia, na której widnieje zdobny w modnie podciętą bródkę i w okularach, wisi do dziś w niejednym rosyjskim mieszkaniu.

Co ciekawe, drogę do sławy miał ciernistą. Urodził się w 1860 r. w rodzinie prostego kupca w Taganrogu nad Morzem Azowskim i początkowo nic nie zapowiadało, że stanie się globalną gwiazdą literatury. Po latach zapisał, że jedynym jego wspomnieniem z dzieciństwa było ciągłe bicie, którego nie szczędził mu brodaty, zabobonny i wciąż przesiadujący w cerkwi ojciec. Żeby wyrwać się z prowincji, zaczął studia medyczne w Moskwie, choć - jak przyznawał - wcale go nie interesowały. W przeciwieństwie do zabawy piórem. Krótkie utwory satyryczne i humorystyczne zaczął pisać jeszcze na studiach, wyznając złotą zasadę, że "sztuka pisania jest sztuką skracania". Przez całą swoją praktykę lekarską nie porzucił swoich felietonów i komentarzy ani na jeden dzień, nic więc dziwnego, że gdy zaczął być sławny, wyjął z szuflady cały bukiet arcydzieł. Krytycy dowodzą, że Czechow miał w życiu tylko dwie pasje: literaturę i teatr.

Nie biegał za dziewczynami (ożenił się dopiero pod koniec życia, w 1901 r., z Olgą Knipper, ulubioną aktorką reformatora teatru Konstantego Stanisławskiego), nie szukał zapomnienia w butelce i trzymał się z dala od polityki. Co nie znaczy, że rosyjscy radykałowie nie szukali u niego poparcia. "Czechow zaczął swą działalność pisarską w latach, w których umierali Turgieniew i Dostojewski" - zauważył przed laty Stanisław Cat-Mackiewicz, wielki znawca i smakosz twórczości Rosjanina. I faktycznie, każde słowo pisarza, każda aluzja, którą wypowiedział, każdy jego gest podczas teatralnego spektaklu, na którym gościł, były szeroko komentowane na moskiewskich salonach. Miał pozycję proroka, choć nie przyjmował tego do wiadomości, spędzając całe dnie na spacerach lub lekturze w salonie swego domu w Mielichowie. Nad wielką politykę przedkładał działalność w radzie mielichowskiego ziemiaństwa, do której został wybrany przez okoliczną szlachtę. To z tamtego okresu pochodzi słynne zdanie, które do dziś wprowadza w konsternację jego biografów: "Tak naprawdę pisać może tylko szlachta".

Ale gdy przestudiuje się życiorys pisarza, jego niefortunne wypowiedzi wcale nie dziwią. Czechow był skryty, małomówny i zarozumiały (z upodobaniem powtarzał ponoć, że obejdzie się bez reszty ludzkości). Może dlatego jego opowiadania i dramaty zdumiewają całkowitym brakiem emocji u bohaterów, traktujących wydarzenia błahe i wielkie z równym stoicyzmem. Konia z rzędem temu, kto w pismach Czechowa znajdzie ponadto ślady jakiegokolwiek moralizowania albo próbę jakiejkolwiek żywszej intrygi. "W jego sztukach nic się niedzieje, aktorzy siedzą, piją herbatę i gadają tak, jakby ich bolały zęby" - kpili w 1881 r. moskiewscy krytycy, gdy wystawiono Czechowowską "Mewę". Mówienie o scenicznej klęsce przedstawienia to mało, "Mewa" to była katastrofa, przede wszystkim dlatego, że nikt nie zrozumiał jej nowatorskiego przesłania.

Nikt, prócz Stanisławskiego, twórcy MChaT, który zrobił z Czechowa największą w Rosji gwiazdę teatralną. To na scenie tego moskiewskiego giganta wystawiono po kolei największe dramaturgiczne arcydzieła pisarza: "Wujaszka Wanię", "Trzy siostry"i "Wiśniowy sad". Ich artystyczny sens, polegający na wyciszeniu emocji i namiętności bohaterów, znakomicie zgrał się z koncepcją naturalizmu Stanisławskiego. W teatrze zaczęła się nowa epoka: zamiast rozbuchanej scenografii i galopującej akcji pojawiły się opowieści o zwyczajnych ludziach, którzy brną przez szare życie dręczeni przyziemnymi sprawami. Słynna jest anegdota o pewnym obywatelu, który na jednym z przedstawień "Wiśniowego sadu" zaczął donośnie chrapać. Obudzony przez oburzonych miał orzec, że sztuki Czechowa znakomicie działają na sen, bo aktorzy tak uroczo siorbią herbatę. "Biedak prześpi całe życie, nie zauważając tego, co w nim najważniejsze" - skomentował to pisarz, wzruszywszy ramionami.

Na wystawie "Czechow. Niedokończona sztuka", którą właśnie otwarto w Moskwie z okazji 150-lecia jego urodzin, zwiedzający mogą oglądać pamiątki jego skromnej egzystencji: dokumenty, rękopisy i listy. Ale największe wrażenie robi poobijany podróżny kufer, z którym wyruszył w najsławniejszą życiową podróż. Oto bowiem w 1889 r. Czechow powziął zamysł odwiedzenia wyspy Sachalin. Miał tam przeprowadzić ewidencję ludności i przy okazji opisać życie katorżników, których tam reedukowano przez pracę. Wrócił do Moskwy przybity, a na pytanie przyjaciół odpowiedział krótko: "System wychowania przez pracę jest dobry, tylko wykonanie złe", co niektórzy zapalczywi publicyści wykorzystali natychmiast do sformułowania oskarżeń pod adresem carskiego systemu więziennictwa. Pisarz zachowawczo nigdy nie poparł tych zarzutów.

Zwłaszcza że niebawem nie miał już na to czasu, bowiem zaawansowana gruźlica zmusiła go do całkowitej zmiany trybu życia. Zaczęły się jego podróże do kurortów, m.in. do Nicei, aż wreszcie zamieszkał na Krymie. To tutaj pielgrzymowały doń całe rzesze wielbicieli z całego świata, szukając u niego porady co do sensu życia. "Czechow był już uważany za filozofa, można powiedzieć prekursora egzystencjalizmu"- pisał wspomniany już Cat-Mackiewicz. To prawda, gdy w wyniku pogorszenia się jego zdrowia Czechów wyjechał do popularnego wówczas niemieckiego kurortu Badenweiler (zmarł tam w lipcu 1904 r.), witano go niczym najwybitniejszego myśliciela stulecia. I choć nie występuje w filozoficznych leksykonach, jego pisarskie przesłanie, że najciekawszym artystycznym tematem jest opis życia prostaczków, wciąż znajduje zwolenników i naśladowców. Choć czasami on sam byłby zdumiony sposobem interpretacji jego spuścizny. Bowiem jego teksty, prócz tego, że są klasyką wykładaną we wszystkich akademiach teatralnych świata, poddawane są wszelkiego rodzaju eksperymentom, choćby przerabiane na zadziwiające intrygi filmowe (weźmy tylko "Wujaszka Wanię" w reżyserii Andrieja Konczałowskiego z 1970 r.). Kinowe annały odnotowują do dziś kilkadziesiąt ekranizacji prozy rosyjskiego mistrza, ostatnią sprzed dwóch lat, kiedy to Natalia Petrova nakręciła "Zakład", oparty na opowiadaniu Czechowa pod tym samym tytułem, w konwencji horroru. Ale to nic w porównaniu z "Mewą", którą Boris Ejfman, szef Sanktpetersburskiego Teatru Baletu, przekuł w kipiącą życiem hip-hopową fetę, opartą na muzyce Aleksandra Skriabina. "Czechów w grobie się przewraca. Przecież on nie umiał tańczyć" - pisali złośliwcy, choć mało który nie docenił nowatorstwa tego przedstawienia.

Jeszcze dalej posunęli się autorzy trzyczęściowego reality show "Gwiazdy porno zagrają Czechowa", które cztery lata temu oglądali Brytyjczycy w stacji telewizyjnej Fox. Spektakl był zapisem sztuki wystawionej na scenach jednego z teatrów West Endu. W tej niezwykłej adaptacji "Wiśniowego sadu" wystąpiły cztery pięknotki, które na co dzień zarabiają, pokazując wdzięki w filmach porno. Rok temu Czechow trafił również do kronik gastronomicznych dzięki teatralnemu performance\'owi Macieja Nowaka, który widzom Teatru Polskiego w Bydgoszczy zaserwował garść kulinarnych czechowianów, obecnych w jego sztukach: herbatę parzoną z samowaru na węgiel drzewny, rosyjską wódkę, solone grzyby i głowę cukru.

Nad Wisłą Czechów cieszy się od lat niesłabnącą popularnością. Dość powiedzieć, że w ciągu ostatnich kilku dekad w Polsce prawie sto razy wystawiono jego dzieła. Do pisarstwa Czechowa nawiązał m.in. Janusz Głowacki w"Czwartej siostrze" {2000), a studenckie etiudy w szkołach teatralnych bez dramatów mistrza trudno sobie wyobrazić. Rocznicę urodzin Czechowa przypomniano kilka dni temu w TVP Kultura sztuką "Cień", którą wyreżyserował w 1994 r. Andrzej Domalik (w roli Raniewskiej wystąpiła Krystyna Janda), a w warszawskim Teatrze Współczesnym premierą "Sztuki bez tytułu", którą Czechów skreślił jako niespełna dwudziestolatek. Reżyseruje Agnieszka Glińska, a w roli Płatonowa pojawia się Borys Szyc. Polskie Radio w Programie 1 zapowiada na 31 stycznia premierę "Trzech sióstr" w opracowaniu Henryka Rozena.

A żeby udowodnić, że polska prowincja też docenia autora "Wiśniowego sadu", zapraszamy do Willi Caro w Gliwicach, gdzie odbędzie się poświęcona mu gala. W programie czytanie opowiadań i humoresek, a także jego komedia w jednym akcie "Oświadczyny". Zabawa gwarantowana, bo - jak pisał mistrz - "śmiech jeszcze nikomu nie zaszkodził".



Mariusz Grabowski
Polska Metropolia Warszawska
3 lutego 2010
Portrety
Antoni Czechow