Głęboki oddech

Początkowo pusta scena niczego nie wyraża. Tancerze przechadzają się, nie wchodząc ze sobą w żaden kontakt. Nie są imiennymi bohaterami, nie opowiedzą indywidualnych historii. Nie będzie żadnej fabuły. Pojawią się jedynie pojedyncze taneczne obrazki spięte wspólnym tematem, jakim jest relacja pomiędzy kobietą a mężczyzną.

Brzmi to jednak banalnie, podobnie jak nazbyt oczywisty wydaje się temat związków i rozmaitych relacji jakie łączą kobietę z mężczyzną. Mimo to spektakl porzuca banalność i stereotypowość. W swej tanecznej rzeczywistości, wypełnionej zaskakującymi układami choreograficznymi, ilustruje wielorakie spotkania dwojga płci.

Trudno przywołać każdy ów taneczny obrazek, gdyż było ich bardzo wiele. Są jednak takie, które szczególnie zapadają w pamięć, zapisują się w niej wraz z muzyką i nastrojem. Sprawiają, że nagle pęka wyobrażenie o tańcu i ograniczeniach ciała. Zdaje się, że wyobraźnia choreograficzna i taneczna przekracza tutaj granice i możliwości ciała, bawi i zadziwia widza. W mojej głowie wciąż żyją zbiorowe układy taneczne, jakie wykonali najmłodsi tancerze Tanztheater Wuppertal. Przede wszystkim scena pomiędzy siedzącymi na krzesłach (są one rozstawione bezładnie na całej scenie) tancerzami oraz chodzącymi między nimi na czworaka kobietami, które zatrzymują się, aby zostać pogłaskane po głowie czy podrapane za uchem. Mężczyźni mają na sobie garnitury, siedzą niedbale, ich marynarki są rozpięte. Kobiety natomiast noszą wieczorowe suknie; ich opadające, długie włosy całkowicie zasłaniają twarze. Są bezosobowymi niewolnicami, symbolami poddaństwa, rezygnacji i salonowymi upadłymi damami, które na polecenie swych panów padają na kolana. Podobny charakter ma scena, w której jedna z tancerek imituje pranie ręczne czy zmywanie, kiedy podchodzi do niej mężczyzna – mąż lub kochanek i wspólnie imitują szybki stosunek seksualny.

Kobieta jawi się tutaj jako źródło męskiego zaspokojenia fizycznego. Zaraz po krótkim kontakcie, zabiera się za pranie. Czasem jedna z tancerek wykonuje układ taneczny, który ogląda siedzący niedbale mężczyzna. Jest więc niejednokrotnie jego zabawką, traktowaną instrumentalnie albo obiektem pożądania. Mężczyzna jednak również staje się w tanecznej grze przedmiotem żartów. Jedna ze scen ilustruje młodzieńcze zaloty, podczas których młody kochanek usiłuje w podskokach dosięgnąć ust dziewczyny stojącej na wielkim pudle. Innym razem staje na rękach, nabierając w usta wody z małego źródła stworzonego dzięki niewielkiej wodzie rozlanej na środku sceny.

Nagle DZWONI TELEFON. Pina Bausch nie żyje. Tancerze jeszcze o tym nie wiedzą, ja również. Oglądam wspaniałą etiudę –  tancerz wykonuje trudny i piękny solowy układ w owej kałuży wody, a z góry leje się ogromny strumień niczym fala, z którą musi walczyć. Jest samotny. Być może swym tańcem opowiada o tęsknocie za kobietą, o trudach związanych z drogą jaka ku niej wiedzie. A może żywioł wody staje się symbolem wysiłków jakich się podejmuje czy też problemów, z którymi walczy. Mężczyźni w Nefes zamieniają się w symboliczne barwne ptaki, które kuszą swe wybranki kolorowymi piórami czyli zalotnymi krokami, tańcami. Jeden z tancerzy, siedząc na podłodze podrzuca do góry poduszkę używając jedynie stóp. Być może rozbawi tym ukochaną. Każda etiuda wyraża inne emocje towarzyszące spotkaniom mężczyzny i kobiety, czasem chłopca i dziewczyny, ponieważ jest wielu tancerzy, z różnych stron świata. Spektakl jest fragmentaryczny, każdy tancerz posługuje się własną szkołą taneczną, z której wyrósł. Pojawiają się charakterystyczne dla wschodniego, zwłaszcza indyjskiego tańca ruchy dłoni i nadgarstków oraz stóp. Europejski taniec jest bardziej zbliżony do baletu. Tancerze nie ujednolicają swych układów, zdaje się że to zamysł reżyserski. Spektakl bazuje na pojedynczych etiudach, Pina Bausch odeszła od fabuł, opowiadania skończonych historii osadzonych na przyczynowo-skutkowej akcji.

Młodzi tancerze podczas spotkania we Wrocławiu przy okazji festiwalu „Świat miejscem prawdy” opowiadali o sposobie pracy Piny Bausch. Spektakl opierał się na skojarzeniach  związanych z dzieciństwem artystów. Owe skojarzenia ilustrowali tańcem. Choreografka wybierała spośród nich te, które następnie znajdowały się w spektaklu. Taki rodzaj pracy nadaje przedstawieniu wymiar osobisty. Podobnie jak moja recenzja musi nabrać charakteru personalnego. Telefon, który zadzwonił w trakcie mego pisania recenzji i zostawił wiadomość o śmierci Piny Bausch sprawia, że wracając do sobotniego spektaklu czuję dziwny smutek a spotkanie z poszczególnymi scenami nabiera nowego znaczenia. Widzę tancerzy, którzy za rozsuniętą wzdłuż całej sceny przezroczystą białą kotarą świętują urodziny jednej z kobiet. Otwierają szampana czy wino, śmieją się. Wcześniej znajdowali się na targu, stoły obfitowały w rozmaite świecidełka, kolorowe szaty. Rozsunięta kotara wyświetlała projekcję niebieskich niemal lazurowych plam imitujących morze. Drugą projekcją była ruchliwa ulica z jadącymi na wprost widzów samochodami, przed którymi uciekała tancerka biegająca wzdłuż sceny. Piękny, plastyczny spektakl zamyka charakterystyczny dla teatru Bausch korowód aktorów. Pośrodku sceny znajduje się woda imitująca jezioro. Z lewej strony „kroczą” tancerze. Siedzą na ziemi zmieniając jedną ugiętą w kolanie nogę na drugą. Suną niczym pawie wzdłuż jeziora. Spoglądają na wychodzące naprzeciw nich tancerki. Te na chwilę opierają głowę na rękach, robią niewielki wymach nogami. Suną wzdłuż jeziora. Są po drugiej stronie. Dzieli ich tafla wody, w której przyglądają się sobie nawzajem, wabią. Są symbolem spotkania kobiety i mężczyzny pierwszego zafascynowania, oddalenia i towarzyszącej mu niepewności. Są również zespołem tancerzy, którzy jeszcze nie wiedzą, że ta, która zainspirowała ich wyobraźnię taneczną, już nie żyje.

Zamierzałam jeszcze pisać o pewnym dyskomforcie, jaki towarzyszył mi podczas przedstawienia. Brak fabuły początkowo sprawiał trudność, ale potrzeba racjonalizowania i porządkowania wreszcie ustąpiła fascynacji dźwiękiem i ruchem. W obrazie relacji damsko-męskich zabrakło jednak prawdziwej namiętności łączącej kobietę i mężczyznę czy walki. Obrazy taneczne były nazbyt delikatne, jakieś spokojne i pozbawione gwałtowności, niepokoju. Teraz to wszystko jednak milknie wobec faktu nieobecności i ulotności wszelkich teatralnych przedsięwzięć oraz ludzkiego życia. Nagle cały spektakl nabrał sentymentalnego znaczenia, a jego spokojny charakter i kształt  stał się atutem, obudził żal i tęsknotę za tym, co utracone. Nefes znaczy oddech. Ten spektakl był głębokim oddechem, przypomniał jak wielkie znaczenie ma muzyka oraz poruszane dźwiękiem i wprawiane w taneczny ruch ciało. A telefon o śmierci Piny Bausch, jaki otrzymałam, uzmysłowił że każdy oddech jest cenny. Bynajmniej nie tylko ten artystyczny, każdy. Jego brak bowiem jest znakiem nieobecności, ciszy i śmierci.



Justyna Gajek
Dziennik Teatralny Kraków
3 sierpnia 2009
Spektakle
Nefes
Portrety
Pina Bausch