Głosy z Bukaresztu

Wystawienie na Scenie w Baraku Teatru Współczesnego rumuńskiej sztuki "Bucharest Calling" może budzić zdziwienie. Dyrekcja tego teatru przyzwyczaiła nas bowiem do repertuaru opartego na sprawdzonej klasyce i współczesnych utworach z dobrymi dialogami, klarowną reżyserią oraz przejrzyście podanymi tematami i problemami. Tego rodzaju polityka programowa spotykała się z aprobatą wiernej widowni.

Rumuńska premiera jest przykładem, że także we Współczesnym - bodajże po raz pierwszy - zagościł modny dziś w Europie teatr tzw. brutalistów, podobny w wielu krajach. Rumuński autor nie przypadkiem dał swej sztuce tytuł angielski. Swoją sztuką włączył się w trend epatujący beznadzieją rzeczywistości. Kolej przyszła na Rumunię.

Akcja rozgrywa się we współczesnym Bukareszcie, ukazanym tu jako postkomunistyczny skansen. Na małej, dusznej scenie oglądamy pięcioro stosunkowo młodych ludzi, sfrustrowanych brakiem perspektyw, zaplątanych w podejrzane interesy i toksyczne relacje. Są to: maniak nocnych wyścigów samochodowych, przegrany radiowy didżej, pokręcona bywalczyni nocnych klubów, prostytutka i jej podejrzany przyjaciel. Codzienną rzeczywistością są tu alkohol, narkotyki i brak jakichkolwiek odniesień moralnych. Takich bohaterów znamy z wielu książek, filmów i sztuk europejskich, także polskich. Reżyser zręcznie rozgrywa akcję w jednej scenografii poprzez grę światłami. Oddaje po kolei głos wszystkim bohaterom. Taka polifoniczna konstrukcja powoduje, że dramaturgia staje się dynamiczna, przypominając żywy spektakl telewizyjny. Nasuwa się jednak pytanie o wymowę i sens przedstawienia. Czy tego rodzaju utworów literackich, scenicznych i filmowych nie powstaje ostatnio za dużo?



Mirosław Winiarczyk
Idziemy
17 czerwca 2016
Spektakle
Bucharest Calling