Godzinki czyli w zawieszeniu

Prababcia Weronika (właściwie niedokładnie prababcia, ale to nie ma nic do rzeczy), góralka spod Żywca, o różnych porach dnia śpiewała - raz to: "Kiedy ranne wstają zorze..", a raz to: "Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą...", a raz to -jeszcze coś innego. W ogóle dla Weroniki pory dnia były naznaczone pewną stałą symboliką - w południe robi się to i to (bo o tej porze coś się świętego wydarzyło), a po południu nie robi się tego i tego - bo tej porze ukrzyżowano Chrystusa. Nie tylko czas dla Weroniki był wiecznie odradzającą się powtarzalnością - także przestrzeń i żyjątka mieszkające w naszym domostwie. Na przykład odnosiła się ona z wielką atencją do pająków - gdyż wiedziała, że pająki ukrywając malutkiego Jezusa w swej sieci ocaliły go przed rzezią Heroda. Weronika żyła archetypami.

Oprócz katolickich godzinek fascynowały mnie protestanckie pieśni i modlitwy użytkowe, to znaczy każda na określoną okoliczność związaną z codzienna czynnością: jedzeniem, spaniem, podrożą... Mam przed sobą wydany w 1956 roku "Śpiewnik Kościoła Ewangelicko - Augsburskiego w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej", a w nim "Modlitwy przygodne i okolicznościowe" czyli pieśni poranne, stołowe, wieczorne, w podróży, ślubne i domowe, w pracy i powołaniu, o pogodę i w czasie posuchy, w czasie choroby, w czasie ciężkich nawiedzeń i kaźni Bożych, na pory roku oraz na święta państwowe i narodowe. Zainteresowała mnie także twórczość Jerzego Trzanowskiego, pochodzącego z Cieszyna, ewangelickiego duchownego i poety, zwanego "Lutrem trzech narodów" to znaczy polskiego, czeskiego i słowackiego. Jego "Pieśni duchowe" przełożył na współczesną polszczyznę Zbigniew Machej. Szczególnie jeden fragment podziałał na moją wyobraźnie i podpowiedział, do czego trzeba dążyć w przyszłym spektaklu: "Usta jak dzwoneczek brzmią/ lecz wtedy najmocniej grzmią,/gdy serce sznureczek ciągnie, /taki głos Niebo osiągnie".

Ta zwrotka z wiersza Trzanowskiego skojarzyła mi się z powiedzeniem chasydzkim: "Podczas tańca i śpiewu dusza unosi się pół stopy nad ziemię". Taniec chasydów i nigunim czyli chasydzkie pieśni bez słów jest dla mnie od lat źródłem fascynacji i inspiracji. Jedną z wielu ran w polskiej kulturze, jakie powstały po Holokauście jest zniknięcie tańczących Żydów z ulic sztetli czyli wielowyznaniowych miast. Jestem zdany jedynie na obrazy tych tańców zawarte w filmach, które mogę oglądać w nieskończoność: przedwojennym, polskim "Dybuku" (granym w języku jidisz) w reżyserii Michała Waszyńskiego i zrealizowanej w 1982 roku przez Jerzego Kawalerowicza "Austerii" wg powieści Juliana Stryjkowskiego.

Zbierałem więc te pieśni i tańce przez jakieś dwa - trzy lata, aż w końcu początkiem 2020 roku napisałem bardzo wstępny szkic scenariusza i wystąpiłem z wnioskami do różnych instytucji o dotację. A w marcu przyszło wiadomo co - w każdym razie zakazali teatrom działalności. Byłem przekonany, że już nic z tego i że trzeba będzie to odłożyć na lepsze czasy, aż w sierpniu, kiedy atmosfera wokół koronowirusa stała się mniej duszna - Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego przyznał nam dotację na realizację "Godzinek czyli od świtu do zmierzchu" (bo tak nazwałem ów projekt). Niezbyt dużą dotację, ale jednak umożliwiającą nam realizację. Trzeba było zabrać się do pracy, a czasu mieliśmy niewiele, jak na realizację spektaklu począwszy od napisania scenariusza, aż po publiczne prezentacje, gdyż projekt trzeba było zamknąć do końca 2020 roku - zwykle jednak zajmuje nam to nieco więcej czasu.

Do współpracy zaprosiłem trzy osoby z zespołu białego śpiewu "Strojone", z którymi cztery lata wcześniej zrobiliśmy spektakl "Pieśń gminna": Katarzynę Chodoń, Monikę Gigier i Agnieszkę Nastalską. Wykreowaliśmy z nich grupę trzech ni to czarownic, ni to westalek- kapłanek domowego ogniska. Jako środkiem wyrazu posługiwały się one jedynie śpiewem i tańcem, wypowiadając jedynie od czasu do czasu kilkanaście słów w rodzaju zaklęć, jak na przykład" "Nie w ta pora" czy też "Nasiężrzale rwię cię śmiele, piąci palców, szóstą dłonią..."
Założyłem także, że podstawową zasadą tego spektaklu ma być kontrast lub kontrapunkt. Dla skontrastowania świata pieśni i tańca zdecydowałem się zaprosić do współpracy aktorów, którzy z kolei nie śpiewali, a jedynie słowem i - przede wszystkim ruchem - wyrażali swoją obecność w wykreowanej na scenie przestrzeni domostwa: Ewę Bregułę i Jana Mancewicza. Nazwaliśmy ich Mieszkańcami. W gruncie rzeczy są przedmiotami w rękach Wiedźm - Westalek i duchów domostwa.

Te dwa światy: Czarownic - Westalek i mieszkańców domu powinny pozostać niezależne od siebie, Mieszkańcy nie widzą Westalek, a jedynie odczuwają ich obecność - natomiast Czarownice widzą Mieszkańców, wpływając śpiewem i tańcem na ich codzienne zachowania.
Pojawiła się konieczność znalezienia tekstów - innymi niż pieśni - dla Mieszkańców, skoro mieli oni swoją obecność wyrażać także słowem. Pomyślałem sobie, że ich domostwo zamieszkują także dobre i drobne duszki, niewidzialne - ale wyczuwalne, takie jak na przykład opisany przez Zofię Kossak - Szczucką w książce "Kłopoty Kacperka, góreckiego skrzata" Kluczek: co siedzi w zamku od drzwi, wygląda dziurką od klucza i opowiada jednej stronie, co widzi po drugiej. W spektaklu znalazł się także napisany przeze mnie tekst o potrzebie istnienia owych duszków: "Każdy może sobie wyhodować domowego i pożytecznego ducha. Wystarczy wziąć jajko od czarnej kwoki i czarnego koguta, a potem przez dziewięć dni i nocy trzymać je pod lewą pachą. Przez cały ten czas nie wolno się myć. Z tego jajka wykluje się malutki czart, demon domowego ogniska. Nie wolno nadać mu imienia, bo wtedy ów zniknie i nie będzie z niego żadnego pożytku".

Nie nazywać, nie nadawać imienia, nie definiować - dlatego, że głównym bohaterem "Godzinek" jest coś, czego zdefiniować się nie da: czas. Ale można starać się go wyrazić - w tym wypadku dźwiękiem. Założyliśmy, że przestrzeń sceniczna ma być pusta, i wyrażać się jedynie dźwiękiem zegara: tykaniem, rytmicznymi uderzeniami (w tym celu wykorzystaliśmy kołatki), krokami.

Pojawiła się konieczność wprowadzenia jeszcze jednego aktora do wnętrza zegara - domostwa: niezależnych dźwięków, odzywających się od czasu do czasu z zewnątrz. Taką ścieżkę dźwiękową, opierając się na obserwacjach z prób, skomponował i nagrał Michał Braszak.

Rozpoczęliśmy próby i po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że brakuje elementu, który podkreślałby to, że godzinki, tańce i modlitwy są sposobem na odczynianie zła. W końcu znaleźliśmy: tarantelę, pochodzący z Sycylii taniec, który tańczy się po ukąszeniu jadowitego skorpiona lub pająka. Żyjesz, póki tańczysz. Tworząc po kolejne wersje, taniec ten skomponował i nagrał Michał Braszak. I taniec ten stał się on pointą spektaklu "Godzinki czyli od świtu do zmierzchu".

Pracowaliśmy w niepewności, czy - ze względu na stan zagrożenia epidemiologicznego - uda się ten spektakl w ogóle skończyć i pokazać go publiczności. Na miesiąc przed planowaną premierą władze zakazały grania spektakli, więc nie pozostało nam nic innego, jak tylko pokazać go on - line. Nagrania wideo dokonał Bogusław Kornaś. Kiedy to piszę, pokazy on-line jeszcze się nie odbyły, planujemy cztery takie pokazy w grudniu, ale spełnienie spektaklu nastąpi wtedy, kiedy będziemy mogli pokazać go widzom, na żywo. Nie wiem, kiedy to nastąpi, nie mam na to wielkiego wpływu, ale nastąpi na pewno. Zło nie może trwać wiecznie. Inaczej godzinki nie miałyby żadnego sensu.

Fotografie ze spektaklu autorstwa Katarzyny Gałek, Ilji van de Paverta i Wiesława Hołdysa można znaleźć tu:
https://www.flickr.com/photos/105029704@N02/albums

__

Zrealizowano w ramach stypendium dla osób zajmujących się twórczością artystyczną, upowszechnianiem kultury oraz opieką nad zabytkami, którego fundatorem jest Gmina Miejska Kraków.



Wiesław Hołdys
Dziennik Teatralny
8 grudnia 2020
Portrety
Wiesław Hołdys