Gogol na samym dnie

"Rewizor" Gogola w inscenizacji Nikołaja Kolady w warszawskim Teatrze Studio raczej nie będzie się podobać. Trudno bowiem lubić spektakl z bohaterami upodlonymi, upokorzonymi. A jednak bardzo wyrazista to wizja.

Pierwsze sekwencje przedstawienia nie nastrajają najlepiej. Znowu jest przaśnie, podejrzanie wesoło, skocznie i ze śpiewkami w każdym wolnym miejscu. Bohaterowie roześmiani od ucha do ucha, pląsający w rytm muzyki przywodzą na myśl tandetną ikonografię. Ktoś nastawiony do Kolady negatywnie powie ostro: "Ruski kicz i cepelia", i nie będzie daleko od prawdy.

Przypominają się poprzednie zrealizowane w Polsce spektakle artysty z Uralu - oparte na jego tekstach "Baba Chanel" w łódzkim Jaraczu oraz niedawny "Statek szaleńców" z gdańskiego Wybrzeża. Oglądaliśmy je, przecierając oczy. Zamiast słynnej Koladowskiej czernuchy farsowe przerysowanie, zamiast goryczy losu bez nadziei oczywiste przesłania. Po tych nieudanych widowiskach łatwo było o niezbyt oryginalną myśl - teksty Kolady jak najbardziej tak, ale wyłącznie w inscenizacjach innych twórców. Koladę reżysera lepiej poznawać przy okazji wystawień klasyki. Jego "Hamlet" - wschodni, pulsujący dzikością - był nie do podrobienia. Tak czytanego Szekspira później przez lata nie widziałem.

Przygotowanego u siebie w Jekaterynburgu "Rewizora" przywiózł kilka lat temu na wrocławski "Dialog". Nie znam tamtego przedstawienia, ale z opisów wnioskuję, że do Warszawy przeniósł część dawnych pomysłów. Najważniejsze, że scenę Teatru Studio znowu pokrył błotem, każąc aktorom przechodzić przez nie, upadać w nie, czasem się w nim tarzać. Z czasem ich stroje pokrywa czerń, biel koszul przechodzi w brunatną szarość. Wykonawcy noszą ze sobą wiadra z wodą, po wyjściu z błota obmywają w nim stopy. Nieskutecznie. Kolada znalazł sposób, by najdosłowniej odmalować kondycję opisywanego w "Rewizorze" świata. Jest jak w "Martwych duszach" Gogola: "Jeden tam tylko porządny człowiek: prokurator; ale i on, prawdę mówiąc, świnia". W wybuchach śmiechu i w motorycznych uderzeniach muzyki karleje świat małych kanalii i szumowin. Powykrzywiane gęby, grube szkła na oczach, pokraczne ruchy i gesty. Groteskowe piekiełko na ziemi.

Zapowiadał Kolada, że w jego inscenizacji najpierw będzie bardzo śmiesznie, a potem bardzo smutno - Gogol napisał komedię, a on wystawia tragikomedię. Prawda to. Druga część przynosi bowiem znaczące przesunięcie akcentów. W bohaterach Kolady nie ma nadziei na odmianę swego losu. Są jak skazańcy bez szansy na ułaskawienie. Dlatego takie wrażenie robi sekwencja, gdy Bobczyński (świetny Łukasz Simlat) błaga Chlestakowa (mocny debiut Eryka Kulma), by powiedział komu trzeba, że w tym miasteczku żyje on, Bobczyński. Wyznanie to brzmi jak skowyt poranionego zwierzęcia.

Postaci w warszawskim przedstawieniu zostają bezlitośnie ośmieszone, są sobą i własnymi karykaturami jednocześnie. Ziemlanika w doskonałej interpretacji Łukasza Lewandowskiego z namaszczeniem i mocnym gestem wypowiada swe imię. Córkę Horodniczego gra Natalia Rybicka, jakby chciała pokazać otępiałe dziecko. Jej matką jest obsadzona wbrew warunkom - a przede wszystkim wbrew wpisanej zwykle w jej role szlachetności - Dorota Landowska, chwilami przejmująca w pragnieniu poprawy bytu rodziny. Horodniczego - na miarę powiatowego Leara - gra Krzysztof Stelmaszyk. Jest to najlepsza od lat jego rola, chociaż aktor wraz z reżyserem wycięli z niej wszystko, co najbardziej efektowne. Choćby ostatni monolog jest jak pozbawiony siły lament. Wybrzmiewa w ciszy, bo nikomu nie w głowie rechotać z Horodniczego, a więc z samych siebie. W ludziach potrafi przetrwać tylko to, co najgorsze, jak chęć linczu na niewinnych niczego Bobczyńskim i Dobczyńskim (Modest Ruciński).

W "Rewizorze" Kolady świat stał się błotem. Błoto zastępuje pieniądze, w błocie Chlestakow gwałci wpierw córkę, a potem matkę. Błoto. Mocna to metafora, nie pozostawia złudzeń, że autor "Martwej królewny" w Gogolu widzi ojca rosyjskiej czernuchy. W Teatrze Studio znalazł oddanych aktorów i przeprowadził swą wizję z bolesną konsekwencją. Dlatego koniec końców wszystko się w tej inscenizacji zgadza - Kolada buduje swą cepeliadę tylko po to, aby ją z hukiem roztrzaskać. Ma zaboleć i boli, jedyny problem w tym, że taki pomysł na "Rewizora" zdaje się jednak prosty, wręcz oczywisty, czasem nawet przypomina plakat. Nie umniejsza to wszakże rangi inscenizacji. W Studio nareszcie mamy istotne przedstawienie.



Jacek Wakar
Dziennik Gazeta Prawna
17 listopada 2014
Spektakle
Rewizor