Gombrowicz: buntownik z wielu powodów

Miał lewicowe poglądy, ale lewica była formacją dominującą, więc ustawił się pod prąd. Dziś w środowisku "Gazety" wygłaszałby pewnie prawicowe tezy, a z prawicą zadarłby, bo nie znosił ideologicznej deklamacji.

Joanna Derkaczew: Gombrowicz był prorokiem niedojrzałości - z jednej strony demaskował "pupy", z drugiej chciał być wiecznym debiutantem. Dziś mówimy o niedojrzałości jako o chorobie naszych czasów. Czy w tym tkwi tajemnica jego popularności? 

Prof. Jerzy Jarzębski: Niedojrzałość doskwiera nam cały czas, jest podszewką wszystkiego, co robimy - i to udało się pokazać Gombrowiczowi. Używamy wielkich wyrazów, odświętnych pojęć, a pod spodem czai się zawsze niedostateczność, niedomyślenie, niespełnienie i szalenie elementarne dziecinne zacietrzewienie. 

I we współczesnej literaturze rzeczywiście widoczna jest taka potrzeba wiecznego zaczynania od dzieciństwa, od pierwotnego doświadczenia świata. W rozmaitych wersjach powraca np. powieść edukacyjna. Mało jest z kolei książek, które nazwałbym "książkami dla dorosłych". Książek, w których pewne kwestie stawiane są bardzo poważnie, gdzie widać bagaż doświadczeń piszącego, gdzie sięga się po problemy najwyższej wagi. Od pewnego czasu obserwuję za to powszechny "gust do fantastyki", tendencję do uciekania od rzeczywistości, która jest zbyt skomplikowana, by rozwiązywać w niej nasze problemy. Lepiej przenieść się w tym celu do świata rodem z realizmu magicznego, jak np. u Mariusza Sieniewicza, w pierwszych powieściach Ignacego Karpowicza, w baśniowej (po części) "Królowej Tiramisu" Bohdana Sławińskiego. Gombrowicz może być dzieckiem podszyty, ale pozostaje dorosłym, ma problemy dojrzałego człowieka. 

Niedojrzałość była dla Gombrowicza strategią ataku, a nie sposobem ucieczki, jak dziś? 

- To on na początku XX wieku miał odwagę powiedzieć: tak, ja jestem niedojrzały i nie będę udawać kogoś, kto ma kompletny obraz świata, komu wszystkie idee ułożyły się w spójny wzór. To było prowokacyjne, rewolucyjne, ostre. Literatura wedle kryteriów tamtych czasów miała być przecież poważna. XIX wiek przyzwyczaił nas, że istotą pisarstwa jest zajmowanie się najważniejszymi problemami narodowymi, a ponieważ przestrzeń publiczna została zawłaszczona przez zaborców i poddana kontroli - literatura jest właściwym dyskursem narodowym. Przez to jednak produkowano także mnóstwo dzieł pompatycznych i stereotypowych. Oczywiście przed Gombrowiczem byli prześmiewcy, humoryści, był Witkacy, byli wcześniej romantycy, bardziej skłonni do kpin z romantycznego stylu, niż się potocznie sądzi. Ale on pierwszy uczynił z autodemaskacji tak konsekwentną metodę. Przez to można go nazwać prekursorem postmodernizmu albo raczej na sposób postmodernistyczny można go czytać. 

- Miał przede wszystkim bardzo postmodernistyczne refleksje na temat takich pojęć jak prowincja i centrum. Gombrowicz zawsze mówił z zewnątrz, był jednocześnie przybyszem i wygnańcem. W Warszawie pojawia się jako przybysz ze wsi, w Paryżu, jako gość z Argentyny, z końca świata. Jednocześnie miał bardzo silne poczucie ważności centrum, wierzył, że zrobić karierę w Paryżu, to zrobić prawdziwą karierę. Całe jego pisarstwo to zmaganie się z tym kompleksem. 

Dziś problem prowincjonalności jest problemem światowym. W nowej konfiguracji kulturowej nie ma centrum. Wszyscy żyjemy na peryferiach. Szczególnie późno i boleśnie odkryli to Francuzi, którzy nagle musieli zaakceptować, że nie są pępkiem świata. Gdzie dziś robi się tę "prawdziwą" karierę. W Londynie? W Nowym Jorku? W internecie? Na tym tle Gombrowicz, który był prowincjonalnym pisarzem polskim, staje się jako mistrz od problemu peryferyjności pisarzem stojącym w sercu naszej nowoczesnej problematyki. 

On sam uważał się za prekursora większości XX-wiecznych kierunków filozoficznych i literackich - od egzystencjalizmu po strukturalizm. 

- Przeczuł wiele zjawisk. Prądy intelektualne czy tendencje, jak panujący w dzisiejszej kulturze ekshibicjonizm. Skandalizował. Podsuwał pewne idee, a zaraz je obalał. Był różnorodny. Przez to też świetnie poddaje się rozmaitym metodologiom lektury. Odczytywano go już jako egzystencjalistę, marksistę, strukturalistę, dziś bada się go narzędziami krytyki gejowskiej, teorii queeru, najnowszej antropologii czy geografii kultury. Doskonale pasuje do niego określenie Julii Kristevej "podmiot w procesie" czy Baumanowska "płynność" idei. Rozpaczliwie nie chciał być przyszpilony w żadnym punkcie, umykał wszelkim definicjom. Stąd pewnie jego popularność, czego świetnym przykładem jest jego kariera jako dramatopisarza. Autor trzech i pół dramatu jest nieustannie wystawiany, a np. współczesna mu Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, która napisała dwa obszerne tomiszcza sztuk - wcale. Stąd też nieustanny pościg nowych teorii za uciekającym Gombrowiczem. Stąd wreszcie zarzuty, które mu stawiano. Bo z jednej strony była to sytuacja wygodna, z drugiej cały proceder zaczyna wyglądać niebezpiecznie, gdy padają pytania: no dobrze, ale kim pan jest? Jakie są pana poglądy? Takie zarzuty stawiali mu zwłaszcza ideolodzy prawicy. Andrzej Horubała nazwał go np. w głośnym artykule w "Tygodniku Powszechnym" idealnym pisarzem PRL: pisarzem bezforemnym, którego nie można pociągnąć za słowo. Oczywiście Gombrowiczowi nie chodziło o nieokreśloność ideową, ale o swobodny ruch myśli i swobodę wyboru. A także o swobodę realizacji swojej seksualności - dziś nie nazwalibyśmy go nawet homoseksualistą, ale queerem. 

Czy przez to był niebezpieczny? 

- Był i jak się wydaje, jest nadal. Wystarczy przypomnieć sobie sprawę usuwania "Ferdydurke" z kanonu lektur szkolnych. Gombrowicz jest nieprzewidywalny, z pozoru sprzeczny. Z jednej strony przedstawia się jako człowiek lewicy, z drugiej, w pewnym miejscu "Dziennika", zauważa, że jego wypowiedzi korespondują z faszyzmem. Nie ma takiej rzeczy, którą bałby się wypowiedzieć na głos. A to oczywiście nie może podobać się kształtującym młodzież ideologom. To ta pułapka myślenia o edukacji - należy chronić dzieci przed pewnymi treściami, bo jak im się ich nie dostarczy, to sami sobie niczego brzydkiego nie pomyślą. Trzeba za to faszerować ich żelaznymi argumentami przeciwko rozpasaniu erotycznemu i jakimkolwiek rysom na idealnym wizerunku ojczyzny. 

Gombrowicz w tym sposobie myślenia się nie mieści. On obalał zbyt prostackie recepty na rzeczywistość, rozbijał twarde tożsamości. Zbyt wyraźna tożsamość jest zawsze dla Gombrowicza podejrzana. Gdy Ryszard Legutko mówił w wywiadzie dla TVP Kultura, że po 1989 roku zaczęto (w środowisku elit III RP, rzecz jasna) atakować polskość, godzić w naszą tożsamość, pomyślałem - Gombrowicz by uznał, że to świetnie. Że przełom i transformacja były idealnym momentem, by dokonać rewizji, zadać sobie niewygodne pytania, a nie pławić się w samozadowoleniu i afirmować tożsamość, której nie podejrzewa się o nic złego. 

Zawsze warto wracać do pierwszego rozdziału pierwszego tomu "Dziennika", gdzie rozprawia się on z rozumieniem patriotyzmu jako bezwarunkowej miłości ojczyzny. Pisze, że bardziej przydaje się ojczyźnie ten, kto jest silny jako krytyczna osobowość, niż ten, który ze swego "ja" czyni prezent dla ojczyzny i mówi - ja jestem Polakiem i niczym więcej. 

Czy był bardzo rozczarowany, że świat nie odkrył w porę jego wielkości? 

- Miał silne poczucie konkurencji, dlatego zachwyt wyrażał jedynie wobec twórców, którzy nie mogli mu już zagrozić, jak Goethego, Manna, Szekspira. W innych wypadkach bywał interesowny, egoistyczny (tu wychodzi jego "podszycie dzieckiem"!). Np. zazdrościł Nobla Pasternakowi. Namawiał nawet Sandauera, by napisał artykuł obalający wielkość autora "Doktora Żiwaka" (jak mówił złośliwie, niby to nie mogąc zapamiętać tytułu powieści), a ustanawiający wielkość autora "Ferdydurke". Napadał też na Hłaskę, który - jego zdaniem - zbyt szybko robił karierę na Zachodzie. Z drugiej jednak strony wiele jego własnych decyzji zmniejszyło szansę na popularność. Gdy znalazł się we Francji, nie poszedł w kierunku, gdzie mógłby znaleźć najbardziej wpływowych sprzymierzeńców. Odrzucił nouveau roman, nie stowarzyszył się z wielkimi, którzy właśnie wchodzili na arenę światową, jak: Foucault, Barthes, Deleuze, Bourdieu. 

Co zaskakujące, za swojego promotora uznał Dominique\'a de Roux, krytyka spoza "głównego nurtu". De Roux inwestował mianowicie w pisarzy, którzy nie cieszyli się powodzeniem, bo mieli opinię konserwatywnych prawicowców. Od Jorge Luisa Borgesa aż po Ezrę Pounda - twórcę skrajnie niepoprawnego politycznie. Ale taki był temperament Gombrowicza. Lewica jest formacją dominującą, więc trzeba ustawić się pod prąd. Dziś pewnie w środowisku "Gazety Wyborczej" wygłaszałby prawicowe tezy. Z prawicą znów zadarłby w sposób zasadniczy, nie znosił bowiem wszelkiej ideologicznej deklamacji, a ponadto wierzył, że wartości nie istnieją obiektywnie, tylko tworzą się w międzyludzkiej grze. Nie brak w dzisiejszym świecie zjawisk, przeciwko którym mógłby się zbuntować, współcześni kontestatorzy znajdą więc z nim zawsze wspólny język. 

Jerzy Jarzębski, krytyk i historyk literatury, profesor na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor wielu monografii i opracowań poświęconych Gombrowiczowi. Zajmuje się także m.in. twórczością Brunona Schulza i literaturą 20-lecia międzywojennego.



Joanna Derkaczew
Gazeta Wyborcza
27 lipca 2009