Grillowany

Czy to koniec ery Macieja Nowaka, najbardziej wpływowej postaci polskiego teatru? Minister kultury ogłosił właśnie konkurs na nowego dyrektora Instytutu Teatralnego. - Nawet zaczęło mi się to podobać. 11 kamer, 100 osób na planie, amerykański format, konkretny show-biznes - mówi Maciej Nowak. Jest dobrze po godz. 22, a on dopiero wrócił do Warszawy spod Radomia, gdzie kręcił kolejny odcinek kucharskiego reality show "Top Chef". Specjalnie wziął urlop z Instytutu Teatralnego, którym kieruje od 10 lat. I właśnie z tego urlopu wezwał go do siebie minister kultury Bogdan Zdrojewski: - Jest pan wspaniałym organizatorem, stworzył pan prężną instytucję. Mucha nie siada. Ale szukamy nowego dyrektora. Konkurs ogłoszę za dwa dni.

- Zdaję sobie sprawę, że instytut wyraźnie się odróżnia od innych ministerialnych placówek, a ja się odróżniam jako dyrektor - mówi Nowak. Do konkursu stanąć nie może, w regulaminie zapisano, że wymagane jest wyższe wykształcenie, a on go nie ma. Już nie pamięta, na którym roku historii sztuki przestał chodzić na zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim. - W ostatnich miesiącach ogłoszono kilka konkursów na podobne stanowiska, gdzie nie było warunku wyższego wykształcenia. Minister ma świadomość, na jakim etapie zakończyłem edukację - przyznaje Nowak.

Gabinet w kawiarni

- Nie pasuję do świata urzędników - mówi. - Zrezygnowałem z dyrektorskiego gabinetu, samochodu, kierowcy, sekretarki. Mam własne poglądy i nie boję się ich głosić. Nie mieszczę się w patriarchalnym modelu urzędnika. To musi denerwować środowisko teatralne i moich zwierzchników.

Rzeczywiście. Który jeszcze z urzędników ministerialnych jest stałym felietonistą "Krytyki Politycznej" prowadzącej otwartą wojnę z partią rządzącą? Czy jest inny dyrektor instytutu kulturalnego, który własny gabinet urządził w kawami? A czy ktoś odpowiedzialny za wizerunek polskiej kultury wynajmuje orkiestrę rumuńskich Romów i próbuje wejść z nią na zamkniętą imprezę modową, o czym na drugi dzień huczy cała Warszawa? A może jest jakiś inny śmiałek, który wprost deklaruje, że pomysły ministra kultury są do bani i nie służą polskiemu teatrowi?

Nie ma.

Maciej Nowak jest urzędnikiem tyleż krnąbrnym, co skutecznym. Dziesięć lat temu postanowił ratować archiwum Związku Artystów Scen Polskich - tonący w długach ZASP chciał pozbyć się gromadzonego przez lata zbioru tysięcy recenzji, zdjęć, programów teatralnych, afiszy, plakatów. Ówczesny minister kultury Waldemar Dąbrowski powiedział, że pomoże, ale historia go nie interesuje. Ma powstać nowoczesna placówka, która będzie zajmować się organizowaniem życia teatralnego w Polsce.

Przez dekadę Nowak zbudował instytucję, która łączy naukową solidność z rozmachem miejskich aktywistów. Stylową kawiarnię i świetnie zaopatrzoną księgarnię; miejsce pracy dla badaczy i ośrodek terapii zajęciowej. Można tutaj porozmawiać o najnowszych teoriach feministycznych, Jerzym Grotowskim, ale też o teatrze okupacyjnym czy architekturze drewnianej teatrów w XVIII wieku.

Nowak jest lubiany wśród młodych: widzów, teatrologów, reżyserów, dla których teatr jest formą wypowiedzi politycznej. Choć im też się naraził, gdy w 2010 roku odwołał Warszawskie Spotkania Teatralne. - Rano, godzinę po katastrofie smoleńskiej, zadzwoniłem do ministerstwa i poinformowałem o swojej decyzji. Nie lubię wielkich słów, patriotycznych uniesień, ale w tamtym momencie teatr musiał zamilknąć. Tak jak zamilkły teatry podczas okupacji po katastrofie gibraltarskiej, w której zginął generał Sikorski. Część środowiska nowego teatru śmiertelnie się obraziła i wypominają mi to do dzisiaj - opowiada.

Nie przepadają za nim konserwatyści. "Instytut Teatralny pod dyrekcją Macieja Nowaka nie jest placówką, która służy całemu środowisku, cieszy się jego pełnym zaufaniem, ponieważ postawa Nowaka po prostu polaryzuje opinię" - pisał niedawno Wojciech Majcherek z TVP Kultura, wyrażając pogląd znacznej części ludzi teatru.

Nie wszyscy akceptują też zamiłowanie dyrektora do lansu w telewizji. - Wiem, że ten flirt z popkulturą drażni wielu. Ale gram na siebie, co w tym złego - tłumaczy się Nowak.

Odejść z przytupem

"Naczelny ideolog genderyzmu i queeryzmu", "feministyczna awangarda", "kreator teatralnych mód", "politruk z wydziału kultury KC" - to tylko niektóre określenia, jakimi go obdarzano. Kim pan jest, panie Nowak?

- Kim jestem? Określenie "trendsetter" jest może za bardzo hipsterskie. Pewnie jestem selekcjonerem, enologiem, tyle że od teatru. Są osoby, które uprawiają wino i już po tym, jaka jest pogoda w danym roku, jak wyglądają owoce, wiedzą, jakie ono będzie. Ja mam to w odniesieniu do teatru. Umiem przewidzieć, co będzie sukcesem, co może być klęską, w co się raczej nie wplątywać, bo niewielkie są szanse powodzenia. Są takie projekty, które w pól sekundy wyczuwam, wiem, że to "będzie żarło" - mów Maciej Nowak.

Wspierał kariery młodych gwiazd polskiego teatru: Jana Klaty, Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, Mai Kleczewskiej, Michała Zadary. To nie mogło się podobać widzom i twórcom nastawionym bardziej konserwatywnie. W efekcie Nowak wszedł w konflikt z częścią środowiska. Sprawę zaogniła aktywność Nowaka w ramach protestacyjnej akcji "Teatr nie jest produktem. Widz nie jest klientem". Powszechne jest jednak przekonanie, że przełomem był komentarz Nowaka do wywiadu, jakiego dziennikowa "Rzeczpospolita" udzielił Grzegorz Małecki. Aktor Teatru Narodowego pół żartem, pół serio wygłosił wtedy tezę, że polskim teatrem rządzą homoseksualiści. Reakcją na tę wypowiedź był tekst Joanny Szczepkowskiej o homolobby.

- Temat wywołał histeryczną reakcję w naszym środowisku. Ale to dobrze, coś wisiało w powietrzu. Wreszcie zostało nazwane - nie żałuje Nowak.

Nie pierwszy raz odchodzi z przytupem. W 2002 roku objął dyrekcję Teatru Wybrzeże. W ciągu pięciu lat z prowincjonalnej placówki uczynił najbardziej komentowaną scenę w kraju. Przy okazji ją zadłużył, teatr zalegał z płatnościami na ponad milion złotych. Do dziś nie wiadomo, czy to długi były powodem dymisji, czy może raczej sesja zdjęciowa do magazynu "Lifestyle" w której Nowak wystąpił odziany w slipy i owinięty parówkami, co natychmiast skojarzono z jego orientacją seksualną.

- To nie do pomyślenia, aby dyrektor państwowej instytucji pozował do tak prowokacyjnych zdjęć - mówił Arkadiusz Rybicki, wtedy dyrektor departamentu kultury pomorskiego urzędu marszałkowskiego. Przyjaciele Nowaka rozsyłali SMS-y z wezwaniem do zorganizowania w jego obronie Parady Grubości, co było aluzją nie tylko do warszawskiej Parady Równości, lecz także do ponadprzeciętnej tuszy dyrektora.

Kulinarny guru

To w Trójmieście zaczął Nowak uprawiać hobby, które stało się jego drugim zawodem. W 1995 roku tamtejsza "Gazeta Wyborcza" zaproponowała mu pisanie recenzji kulinarnych. - Wiedzieli, że umiem pisać i jestem gruby. Wysnuli więc wniosek, że lubię jeść i się wymądrzać. Pierwszej wizyty wstydzę się do dzisiaj. Poszedłem z przyjaciółką do baru Belfer, nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Myślałem, że trzeba wszystkiego spróbować. Zamawialiśmy więc kolejne dania, a czego nie daliśmy rady zjeść, wkładaliśmy do torebki, żeby nikt nas nie oskarżył, że nam nie smakuje. Bar jest znany z miodówko-cytrynówki, pobraliśmy duże ilości tego trunku, który wprawił nas w stan euforii. Wyszliśmy, zostawiając tę torbę - wspomina Nowak.

Dzisiaj jego pozytywna recenzja sprawia, że przez najbliższy miesiąc szanse na zdobycie stolika w lokalu są równe zeru. - Ludzie przychodzą z gazetą i mówią wprost: chcemy to, co jadł Nowak. Nie potrafię ocenić, ile więcej schodzi tych

dań, ale wielokrotność tego, co wcześniej - mówi menedżer warszawskiej restauracji Superiore, w której Nowak zachwycił się ślimakami po burgundzku i pieczonymi burakami na kozim jogurcie.

- Dlaczego Nowak jest najważniejszy? To rodzaj umowy społecznej. Umówiliśmy się w Warszawie, że jego będziemy słuchać. On przez lata nie zawiódł odbiorców, był zawsze rzetelny - mówi Maciej Żakowski, warszawski restaurator.

Tak naprawdę o jedzeniu pisze niewiele, najwyżej parę zdań. Wizyta w knajpie to dla niego pretekst do snucia refleksji socjologicznej: "Najbardziej nie lubię wielkich, designerskich restauracji, które są odzwierciedleniem piekła duszy klasy średniej". Często są rozważania historyczne: "Cała współczesna opowieść o epoce PRL-u jest zakłamana, ale to, co gada się i publikuje o gastronomii, to już kłamstwo do kwadratu". Albo po prostu do napisania zgrabnego zdania: "Kurduplowaty kelner na zmianę z sommelierem o ambicjach intelektualisty z IBL-u usiłują udowodnić ci, że jesteś osobą za mało wyrafinowaną i doświadczoną, by w pełni docenić kunszt tutejszego jedzenia".

Nie zapowiada się w knajpie, ale jego przyjście zawsze jest zauważane. - Z moją posturą nie przemknę się - mówi Nowak (ponad 160 kilo wagi, prawie 2 metry wzrostu). Zawsze przychodzi z 2-3-osobową świtą. Każdy zamawia po 5-6 dań i zaczyna się wielkie grzebanie w talerzach. - Kiedy przyszedł, nie chciał gadać z kucharzem. Po prostu zamawiał i jadł, jadł, jadł. Ze trzy godziny - śmieje się Żaneta Pereira z warszawskiej restauracji Mamma Marietta.

Jak sam przyznaje, w knajpie najbardziej zmiękcza go obsługa. Regularnie pojawiają się w jego recenzjach opisy zgrabnych kelnerów, zalotnych barmanów, przystojnych kucharzy. - Kiedyś potrafiłem nawet wpleść w recenzję historię mego romansu, jaki zaczął się podczas kolacji - śmieje się. - Problemem jest ukrywanie swojej opcji seksualnej i udawanie kogoś innego. A ze mną sprawa jest jasna. Od 30 lat trzymam się żelaznej zasady: nigdy z aktorami. Gdy wchodziłem w teatr, radę tę przekazała mi Anna Schiller, córka Leona.

Byłem cipą

"Będąc homoseksualistą, można żyć w Polsce godnie i twórczo, cieszyć się zaufaniem przyjaciół i współpracowników, kochać szczęśliwie i mieć pełne poczucie bezpieczeństwa. Wiem to dobrze. Bo sam tego doświadczam" - napisał w "Gazecie Wyborczej" w 2001 roku. Ten coming out wywołał w środowisku gejowskim wściekłość, niektórzy aktywiści nadal mają do Nowaka żal, choć minęło już 12 lat. - Zabrakło mu, mówiąc żartobliwie, klasowej świadomości, jakiejś solidarności ze środowiskiem. Ale tłumaczę go, że mentalnie tkwi w czasach przedemancypacyjnych - mówi Krystian Legierski, działacz ruchu

- Jako 19-latek trafiłem do Zbigniewa Raszewskiego, wybitnego historyka, który wprowadził mnie w świat teatru. Do 26. roku życia byłem cipą, pilnym recenzentem, felietonistą, który spędzał całe dnie w bibliotece na poszukiwaniu materiałów historycznych. Zmianę przyniósł Gdańsk, gdzie wyjechałem pracować w 1993 roku w Nadbałtyckim Centrum Kultury. Wyzwoliłem się ze swego środowiska. Atmosfera miasta portowego, urlopowego była inna od zatęchłej, statecznej Warszawy. Kiedy tutaj działał jeden gejowski klub, to w Sopocie 3-4.

Lata 90., impreza urodzinowa Nowaka; razem bawią się zaproszeni chippendalesi, profesorowie, dziennikarze. - Szukam takich sytuacji, bo one są piękne. Co mamy z życia, jak nie tego typu inscenizacje? Aktywizm gejowski mnie nie interesuje, co nie znaczy, że nie podzielam pewnych ambicji i postulatów środowiska. Zawsze zabiorę głos, ale nie bawi mnie powielanie wzorów heteroseksualnych - modelu małżeństw dwuosobowych, rodziny nuklearnej, praw do adopcji dzieci. Drażni mnie pewne przeczulenie tego środowiska. Niedawno zdobyłem się na delikatny komentarz pod adresem trzech chłopców, którzy zbyt rygorystycznie zastosowali się do obowiązujących wśród gejów trendów: obowiązkowe raybany, obcisłe spodnie, za krótkie sweterki... Usłyszałem od nich, że jestem homofobem, i ogarnął mnie pusty śmiech. To samo jest z narzekaniem na agresję. Zycie jest generalnie ciężkie, wpierdol można dostać z tysiąca powodów, bycie gejem jest tylko jednym z nich.

Gra z systemem

Jeszcze 10 lat temu Nowak był piewcą polskiego kapitalizmu, przedstawicielem klasy średniej, która bawiła się do upadłego, przepuszczając w nocnych klubach zarobione w ciągu dnia pieniądze. - Uświadomienie przyszło w Gdańsku, kiedy zostałem wyrzucony z teatru. Robiłem dobrą robotę, znałem się na tym, a system mnie nie chciał. Obraziłem się na niego - śmieje się.

Dziś kwestie ekonomii zauważa wszędzie. Narzeka na gejów, którzy nie widzą, że są dla systemu przede wszystkim atrakcyjną grupą konsumentów. Za złe ma Magdzie Gessler, kiedy ta sugeruje, że w restauracjach napiwki powinny być doliczane do rachunków, a nie trafiać do kieszeni kelnerów. "Magda, nie pierdol. Zatrudniacie kelnerów na czarno, za grosze, w najlepszym wypadku na umowach śmieciowych. Napiwki to podstawa ich wynagrodzenia za ciężką i niewdzięczną pracę. Wara wam od tych pieniędzy" - pisał na Facebooku. Staje w obronie teatrów publicznych, krytykując przychylność władz dla teatrów komercyjnych.

Wielu uważa, że fotel dyrektora Instytutu Teatralnego jest dla niego za ciasny. On sam zapewnia jednak, że rola celebryty mu nie wystarczy: -Jedni uważają, że jestem jakimś superprezesem polskiego teatru, że mam centralę w domu i przełączam wtyczki, ustawiam hierarchię. Przez innych jestem traktowany jak chłopiec w krótkich majtkach, choć mam prawie 50 lat, a teatrem zajmuję się od 30. Zastanawiałem się, czy nie odejść z tej branży, choć chyba nie zrobię przyjemności moim krytykom - śmieje się.



Jacek Tomczuk
Newsweek Polska
10 września 2013
Portrety
Maciej Nowak