Grypsera w Capitolu

"Mury Hebronu" w muzycznej formie? Więzień grypsujący songami?! Cóż, pomysł Cezarego Studniaka wydawał się naiwny i pozbawiony smaku, ale był krokiem odważnym. Opłaciło się - reżyser odnalazł dla prozy Andrzeja Stasiuka formę nie tylko atrakcyjną, ale też przemyślaną i prowokacyjną.

W debiutanckim zbiorze opowiadań Stasiuk w naturalistyczny i liryczny zarazem sposób opisał rzeczywistość penitencjarną, pełną okrutnych, perwersyjnych oraz niesprawiedliwych – z punktu widzenia czytelnika – zachowań i reguł. W „Murach Hebronu” szczególnie wyróżnia się „Opowieść jednej nocy”, opowiadanie-gawęda grypsującego recydywisty, który opowiada „świeżakowi” i o swojej przeszłości, i o życiu więziennym. Ta druzgocąca relacja na trwałe zapisuje się w pamięci czytelnika, nic więc dziwnego, że Jan Naturski uczynił ją głównym trzonem scenariusza do spektaklu. Wybrał fragmenty, które bezpośrednio dotyczą rzeczywistości więziennej, charakteryzują się drastycznością opisu lub wyrażają swoistą filozofię życia recydywisty. W rolę narratora-przestępcy wciela się Mikołaj Woubishet, którego intymność zwierzeń idealnie współgra z kameralnością Sceny Małej Capitolu.  

Spektakl ma kompozycję otwartą – Studniak nie traktuje opowiadań Stasiuka jako obrazków z życia więźniów, odnosi się do niech poważnie i akcentuje fakt, że rzeczywistość przedstawiona w „Murach Hebronu” trwa równolegle z naszym światem. To samo próbuje uzmysłowić publiczności, dlatego odbiera jej możliwość wygodnej obserwacji, a narzuca rolę uczestnika: a to klawisza, innym razem współwięźnia. Jeszcze przed wejściem na scenę obserwujemy na monitorze nagranie zamkniętego w izolatce więźnia: jego nerwowe gesty i obsesyjne zachowanie, otaczające go odgłosy (nagrania dźwięku pochodzą z Zakładu Karnego w Wołowie). Jeszcze nie zobaczyliśmy Mikołaja Woubisheta na żywo, a już go kontrolujemy. Ta relacja jednak szybko zostanie zachwiana – niebawem staniemy się więźniami i to niższej kategorii: tymi, którzy nie grypsują i nie szanują zasad. Wizję współuczestnictwa publiczności efektywnie zrealizował scenograf Michał Hrisulidis, który przekształcił kameralną scenę Capitolu w klaustrofobiczną celę, a widownię ukształtował en rounde i włączył w przestrzeń sceniczną: Więzień-Woubishet siedzi w izolatce, która za pomocą ruchomych ścian z pleksiglasu przekształci się z czasem w obszerną celę. Ciekawe, że na tych szklanych płaszczyznach Hrisulidis umieścił przeróżne znaki, które intrygują przez cały spektakl, a których znaczenia widz dowie się dopiero z grypsu przekazanego nam przy wyjściu przez klawisza. Każdy z publiczności ma taką samą widoczność (częściowo ograniczoną), ale to działa także w drugą stronę – każdy jest dostrzegany przez główną postać. Woubishet gra agresywnie w stosunku do widza: nawiązuje z nim kontakt wzrokowy, zaczepia go słowem i uśmiechem. To wszystko stanowi atrakcję spektaklu, ale powoduje też niemały dyskomfort psychiczny publiczności. Widz ma po prostu poczucie zagrożenia, tak jak podczas czytania odczuwałby jednocześnie fascynację i obrzydzenie. Wygodna pozycja – w sensie dosłownym i przenośnym – nie wpisuje się w odbiór tekstów Stasiuka w jakiejkolwiek formie.

Spektakl zaczyna się powolnym, monotonnym rytmem wpisanym na stałe w życie więźniów tak, jak to wszystko, co zostało w spektaklu użyte jako rekwizyt: obskurne wiadro, taboret, kopiec czaju i „skitrane” papierosy. Niestety ten spójny i realistyczny obraz burzy druga postać spektaklu: Kobieta (Agnieszka Oryńska). Nie tylko nie pasuje ona do tego męskiego świata, w którego naturze leży przecież brak płci pięknej, także jej rola budzi wiele zastrzeżeń. Po pierwsze aktorka pełni różne niezwiązane ze sobą funkcje: raz jest maszynistką, innym razem – rekwizytem, wreszcie – postacią spektaklu. Po drugie – przez większą część przedstawienia snuje się po scenie lub siedzi wpatrzona w przestrzeń. Wpisuje się praktycznie tylko w jedną z historii, opowiadaną w tak szybkim tempie, że trudno byłoby zrozumieć jej sens bez sceny kopulacji, która nawiasem mówiąc razi dosłownością i brakiem wyobraźni – stokroć bardziej sugestywna i brutalna jest erotyczna scena przy użyciu wiadra. Możliwe, że kobieca postać została wprowadzona do akcji dla złagodzenia okrucieństwa kreowanej rzeczywistości i zdystansowania nas do niej. Kobieta jest także niejakim ekwiwalentem liryczności Stasiuka, a mimo wszystko stanowi element obcy – nie pasuje do całości i zadaje kłam światu przedstawionego przecież w sposób realistyczny. Twórcy i tak w dużym stopniu zdystansowali się do prozy Stasiuka, przedstawiając niektóre sceny żartobliwie, z przymrużeniem oka np. przez stylizację Grypsującego na Chrystusa-Zbawiciela. Szokujące wyznanie Więźnia łagodzi także muzyczna forma niektórych wypowiedzi i w tym wypadku sprawdziła się nawet koncepcja kobiecej postaci, która śpiewa „dobranockę” o nocnych samogwałtach „gości” zakładu karnego.

Niektóre udziwnienia spektaklu zostały wprowadzone do akcji może dla samego urozmaicenia formy monodramu, ale obawy o utratę uwagi widza były niepotrzebne. Woubishet odnajduje partnerów scenicznych we wszystkim, co dostępne: rekwizytach, widzach, muzyce, tekście. Nawet scenę brutalnego przesłuchania policyjnego odgrywa w tak przekonujący sposób, że widzimy bijącego go człowieka. Dynamika jego ciała i energia, którą zużywa na potrzebę tej roli jest imponująca. Pomimo ogromnego zmęczenia aktor sprawnie kontroluje swoje ciało i nie zawodzi nawet jego perfekcyjna dykcja. Także sfera muzyczna została w spektaklu umiejętnie wyważona: śpiewanych fragmentów nie było wiele, a ich wykonanie odznaczało się różnorodnością konwencji. W pamięć zapada scena, w której Woubishet w formie hip-hopowego przemówienia wygłasza przez megafon tekst tłumaczący filozofię przestępcy: o bezkarnych bandytach w policji i „uczciwych” recydywistach, którzy płacą wolnością za swoje czyny.

„Mury Hebronu” nie należą do najłatwiejszych w odbiorze książek, ich liryczność mocno kontrastuje z wulgarnością i naturalizmem najdłuższego opowiadania, które często przeraża i zniesmacza. Wrażliwość Stasiuka z pozoru wydaje się nieprzekładalna na inne medium, a jednak spektakl Studniaka to obok „Wina truskawkowego” – ekranizacji „Opowieści galicyjskich” – kolejna udana adaptacja prozy Stasiuka. Reżyser porwał się na poważną tematykę, co już samo w sobie jest wartością. Obecnie nie wyobrażam sobie scenicznych „Murów Hebronu” w innej formie: na tradycyjnej scenie i w wygodnym fotelu, z oklaskami i ukłonami aktorów. Studniak słusznie zrezygnował z całej otoczki teatru „burżujskiego”, jego spektakl nie jest przeznaczony dla każdego i wybierając się na niego trzeba mieć świadomość brutalności niektórych scen. Nie należy się jednak na reżysera za nie boczyć, ponieważ potraktował on materiał literacki poważnie i pomimo dominującej w teatrze tendencji nadawania tekstom nowego sensu, Studniak uwypuklił w spektaklu to, co w zostało zawarte w pierwowzorze literackim. Mimo tego „tradycjonalizmu” stworzył spektakl ciekawy, zapadający w pamięć i zmuszający do refleksji.



Ilona Matuszczak
Dziennik Teatralny Wrocław
21 czerwca 2010
Spektakle
Mury Hebronu