Grzechy młodości

Wielu początkujących kompozytorów, nim zyska sławę i stabilizację, zarabia na życie, parając się muzyką użytkową. Tak było, jest i tak pewnie będzie. Przed przeszło stu laty Arnold Schónberg, pierwszy europejski awangardzista, twórca dodekafonii, instrumentował w Berlinie operetki, prowadził niewielki zespół instrumentalny w pierwszym niemieckim kabarecie o nazwie Uberbrettl, a także pisał dla niego piosenki. Taka działalność, podobnie jak współczesne komponowanie muzyki dla teatru, filmu czy estrady, może być pouczająca i rozwijająca dla młodego twórcy. Będzie też ciekawa dla przyszłych badaczy jego dorobku, bo często w tych nietraktowanych zbyt poważnie pracach znaleźć można w zalążku cechy charakterystyczne dla osobowości i późniejszego dzieła kompozytora.

Wspomniany Uberbrettl, czyli Nadkabaret założony przez Ernesta von Wolzogena, pisarza, poetę i kompozytora, miał ambicje literackie. Osiem pieśni napisanych przez Schónberga ma teksty bardzo zróżnicowane w charakterze i ekspresji - od prostej arietki Schikanedera z końca XVIII wieku po burzące obowiązujący ład wiersze Franka Wedekinda i przesyconą erotyzmem poezję Hugona Salusa. Schónberg każdej z pieśni nadał inną aurę dźwiękową, współgrającą z jej charakterem. Musiał mieć do dyspozycji dobrych śpiewaków i aktorów. Świadczy o tym sposób kształtowania linii melodycznej o dużej rozpiętości oraz dość ostra chwilami harmonia.

Uberbrettl zbankrutował po dwóch latach działalności, ale Arnold Schónberg nie stracił zainteresowania małą formą sceniczną. Dziesięć lat później napisał "Pierrot lunaire", czyli muzycznie opracował dwadzieścia jeden wierszy belgijskiego poety Alberta Girard, w niemieckim tłumaczeniu Ottona Hartlebena, na głos solowy i niewielki zespół instrumentalny. W "Pierrocie" kompozytor po raz pierwszy posłużył się wymyśloną przez siebie melorytmiczną recytacją, zwaną Schprechgesang, bardzo dobrze przystającą do onirycznego klimatu wierszy Alberta Giraud. Te dwa utwory: "Brettl-Lieder" i "Pierrot lunaire" posłużyły Włodzimierzowi Nurkowskiemu do stworzenia scenicznej całości, którą widzowie i melomani zobaczyli po raz pierwszy w sobotę 23 lutego na studyjnej scenie Opery Krakowskiej.

Niewielka sala na IV piętrze gmachu operowego nie ma wyodrębnionej sceny i miejsca dla zespołu instrumentalnego. Wszystkie działania odbywają się na oczach publiczności i niemal wśród niej. Daje to realizatorom i wykonawcom spektakli możliwość bezpośredniego kontaktu z odbiorcą. Niesie też sporo wyzwań, bo tak bliski kontakt obnaża wszelkie niedociągnięcia artystyczne i techniczne. Realizatorom "Cabaret lunaire" udało się sprostać wyzwaniom przede wszystkim dzięki perfekcyjnemu przygotowaniu spektaklu.

Włodzimierz Nurkowski wraz z Dominiką Knapik, twórczynią choreografii oraz scenografką i kostiumologiem Anną Sekułą stworzyli widowisko interesujące i miłe dla oka, nie tylko przybliżające muzyką i słowem dekadencki klimat Berlina początków XX wieku, ale też snujące nową opowieść o codzienności i wzniosłości, o blaskach i cieniach twórczego życia, oczywiście z kabaretowego punktu widzenia. Spektakl dowodzi też, ile można wyrazić poprzez udany ruch sceniczny. Poczynania tancerzy: Macieja Gośniowskiego, Aleksandra Kopańskiego, Marty Mietelskiej, Jakuba Sokołowskiego, Doroty Wacek, Michała Woźnicy i Bernadetty Zwierowskiej były godne podziwu i pełne ekspresji. Ale nie tylko

oni byli sugestywni w swym przekazie. Równie aktywni w scenicznych poczynaniach byli wykonawcy partii wokalnych. W "Brettl-Lieder" wystąpili Iwona Socha - sopran, i Adam Zdunikowski - tenor, oboje przekonywający, choć nieco zbyt "operowo" traktujący piosenki Schónberga. Po raz kolejny okazuje się, że nasi śpiewacy są kształceni zbyt jednostronnie, że w kontakcie z piosenką czy songiem nie umieją zastosować odpowiedniej techniki wokalnej. Dwoje wymienionych artystów miało także do odegrania znaczące, choć nieme role w "Pierrot lunaire", w którym prawdziwą kreację wokalną i aktorską stworzyła Agata Zubel zaproszona do wykonania partii solowej. Śpiewaczka ta (a i kompozytorka zarazem), specjalizująca się w wykonawstwie muzyki współczesnej, ukazała całą gamę możliwości kryjących się w Sprechgesangu. Słuchając Agaty Zubel, zastanawiałam się, czy nie jest chwilami zbyt łagodna, czy może sięgające granic absurdalnego okrucieństwa wiersze Giraud nie wymagają ostrzejszej ekspresji, ale z drugiej strony wówczas nie współgrałyby one z kabaretowym nastrojem "Brettl-Lieder". Pozostawmy więc "Pierrota" tak złagodzonego, przesyconego bardziej francuskim esprit niż niemiecką ekspresją.

Mocną stroną spektaklu był również zespół instrumentalny towarzyszący śpiewakom, przygotowany i prowadzony przez Pawła Szczepańskiego. Gdy przed blisko czterdziestoma laty Robert Satanowski przedstawił Pierrota na krakowskiej scenie, zaangażował do niego czołowych krakowskich kameralistów. Tym razem trudne partie instrumentalne pięknie grali członkowie Opery Krakowskiej: Olha Tsymbalyuk, Wiesław Suruło, Dezyderiusz Boroni, Paweł Wojtowicz, Aleksandra Mychajlenko, Maciej Kolendra, Marek Domagalski i Żaneta Seweryn. Wymieniam wszystkie nazwiska, bo partia wykonywana przez każdego z muzyków byładla całości spektaklu równie ważna, jak wokalna partia solowa.

Czy "Cabaret lunaire" w Operze Krakowskiej będzie się cieszył powodzeniem? Z pewnością nie zaspokoi oczekiwań miłośników tradycyjnych widowisk operowych. Jest jednak propozycją ciekawą, wcale nie trudną w odbiorze, a ze względu na stronę wizualną wręcz atrakcyjną. Otwiera nowe horyzonty zarówno przed odbiorcami, jak i przed wykonawcami, a to ma niebagatelne znaczenie dla rozwoju naszej sceny muzycznej.



Anna Woźniakowska
Gazeta Kraków
17 kwietnia 2013
Spektakle
Cabaret lunaire