Habit jest fajny

Już sam temat spektaklu jest dość ryzykowny i lekko szokujący, szczególnie zważywszy na polską mentalność. Idąc na spektakl spodziewałam się co najwyżej nudy, bo kościelne nawiązania z nudą właśnie mogą się kojarzyć. Okazało się jednak, że spektakl nie ma nic wspólnego z klerykalnym nawoływaniem z ambony, ale też, co ważne, nie drwi ze środowiska kościelnego. Co prawda, pojawiają się w nim dowcipy o kościele, jednak wypowiadane przez siostry zakonne, nie łamią żadnego tabu

Habit jest fajny – takie motto zdaje się przyświecać siostrom z Zakonu Sióstr Małych
z Hobboken. Wyjaśnione nieco poważniejszym tonem przez siostrę Mary Hubert, oznacza mniej więcej tyle, że „w każdym z nas jest iskierka ideału, wystarczy tylko trochę się postarać, aby zamieniła się w płomień", również w habicie.

Spektakl poprzedza prośba sióstr skierowana do widzów o współpracę, dużo bowiem zależy od tej współpracy. Siostry mają nadzieję na ciepłe przyjęcie i hojne datki. Spektakl grany w dosyć kameralnych warunkach, ma jednak duże możliwości, mógłby być wystawiany na większych scenach, przy liczniejszej publiczności lub jako spektakl objazdowy.

Spektakl skrzy humorem. Iskrzy również między siostrami. Każda z nich jest inna, każda ma do opowiedzenia swoją historię, czasem wchodzą sobie w drogę, ale razem tworzą całkiem zgrany zespół. Ciekawą postacią jest siostra Mary Roberta Ann, niezmierzone zagłębie pomysłów, jest niesamowicie kreatywna i wszędobylska, szybko dogaduje się z publicznością, ale też wprowadza sporo zamętu do życia pozostałych sióstr.

Spektakl ma formę musicalu, ale siostry również tańczą i stepują. Wskazuje to na liczne talenty aktorek, które można było wykorzystać i które rozbłysły w tym spektaklu.

Akcja rozgrywa się w dość nietypowych, jak na zakon, warunkach. Otóż z Zakonu Sióstr Małych z Hobboken pozostało jedynie 19 zakonnic. Było to skutkiem eksperymentu kulinarnego siostry Julii. Pozostałe przy życiu siostry muszą pochować całą resztę. Zostało zebrać fundusze na pochówek 4 ostatnich sióstr, kiedy do akcji wkracza inspekcja sanitarna i siostrom przestaje być wesoło. Widzom wręcz przeciwnie, bo w momencie, gdy siostry wpadają w tarapaty, zaczyna się zabawa. Siostrunie, podstawione pod murem, organizują show.

Każda z siostrzyczek, poza tym, że jest siostrą w Zakonie Sióstr Małych z Hobboken, jest też indywidualnością, obdarzoną nietuzinkowym charakterem. Przy okazji wystawiania partii solowych show, siostrzyczki ujawniają swoje namiętności i to mimo tego, że jako osoby duchowne powinny wyzbyć się wszelkich pragnień. Są dużo bardziej ludzkie poprzez swoje charakterystyczne cechy. Pokazują nam, że zakon nie jest zupełnie odciętym od życia i od współczesnych pokus miejscem i że niekoniecznie w zbiorowości trzeba zatracać swoją osobowość. Siostrzyczkami bowiem targają takie same emocje, jakie kierują nami w życiu poza murami klasztornymi.

Poza błyskotliwą grą aktorską, mamy niebywałą okazję posłuchać grającego dla widzów na żywo zespołu, który akompaniuje siostruniom. I to akompaniuje z całą rozpiętością możliwości i stylów muzycznych. Mamy i country, i swing, trochę nowoczesności w postaci rapu, ale też gatunki ambitniejsze, jak arie operowe, muzykę gospel i muzykę klasyczną Piotra Czajkowskiego.

Spektakl nawiązuje do najlepszych tradycji musicalowych, takich jak: „Grease”, czy „Chorus Line”. Aż szkoda, że Siostrunie wystawiają swój show w tak kameralnych warunkach scenicznych, kiedy mogłyby objechać z nim świat.

Zaskakująca i nieco makabryczna jest historia samego Zakonu Sióstr Małych z Hobboken, którą relacjonują siostrunie, na których, odmiennie do widzów spektaklu, opowieści o trędowatych i zmarłych trzymanych w lodówce, nie robią żadnego wrażenia. Za to publiczność doskonale się przy tym bawi.

Zagadką jest cicha, bardzo kulturalna i uniżona siostra o imieniu Mary Amnesia. Siostra Mary Amnesia na co dzień operuje aż przesadnie słodkim głosikiem. W partii solowej okazuje się być fantastyczną śpiewaczką i odkrywa w sobie niebywały talent. Rolę tę kreuje w spektaklu występująca gościnnie Anna Walczak, której możliwości wokalne są zdumiewające.

Śpiewa nie tylko pozycje z repertuaru country, ale równie świetnie czuje się w repertuarze operowym. Jest rewelacyjna i porywająca. Imię tej postaci niesie za sobą porcję kolejnych bardzo komicznych sytuacji i zostaje wyjaśnione dopiero pod koniec spektaklu, ale jak kończy się ta historia, nie mogę zdradzić.

Radomski spektakl reżyseruje Maciej Korwin, Dyrektor Naczelny i Artystyczny Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, na którego deskach wystawiono premierowo „Siostrunie” 23 lipca 2005 roku. Wtedy za reżyserię odpowiedzialni byli Andrzej Ozga i Sebastian Gonciarz. Zdaje się, że w radomskiej inscenizacji „Siostruń” Maciej Korwin jeszcze ulepsza ten musical.

Na koniec warto dodać, że „Siostrunie” mają na całym świecie rzesze zdeklarowanych fanów, chodzących na spektakle po kilkanaście razy. Uprzedzam, że wybranie się na musical grozi tym, że „Siostrunie” skradną również Państwa serce.



Olga Paulina Zielińska
Dziennik Teatralny Radom
9 lutego 2012
Spektakle
Siostrunie