"Halka": dramat na tle neonowych gór

Agnieszka Glińska odważnie zerwała z tradycją, ale choć jest znakomitą reżyserką, przy "Halce" popełniła kilka błędów.

Sądząc z opinii widzów wychodzących z sali kameralnej Opery Narodowej po premierze, "Halka" wzbudziła skrajne emocje - od zachwytu po oburzenie. Ale to dobrze, narodowe, uświęcone tradycją dzieło Stanisława Moniuszki nie musi być dostojne, nudne i oczywiste.

Agnieszka Glińska odrzuciła kontuszowo-góralską scenerię. Owszem kostiumy Katarzyny Lewińskiej nawiązują w luźny sposób do czasów powstania "Halki", są też w nich odwołania do folkloru.

Ten pomysł służy skontrastowaniu dwóch światów, do których przynależą bohaterowie. Nie mniej atrakcyjna jest scenografia Moniki Nyckowskiej ze ścianą luster dla szlacheckiego dworu i neonowym obrysem górskich szczytów, przypominających też zapis stanów emocjonalnych dokonany na jakimś urządzeniu medycznym.

W tak zbudowany świat teatralny wkroczyła Agnieszka Glińska, by w inny sposób przedstawić dramat Halki. W chęci oczyszczenia dzieła Moniuszki ze skostniałej tradycji nie jest, co prawda, pierwsza, w ostatnich latach robiły to choćby Ewelina Pietrowiak czy Natalia Korczakowska. Nikt jednak dotąd w taki sposób nie pokazał relacji między bohaterami.

Można uznać, że Agnieszka Glińska miała łatwiej, wybrała pierwotną wersję opery, skomponowaną 12 lat przed tą najbardziej znaną. W dwuaktowej "Halce" zwanej wileńską nie ma popularnych rodzajowych ozdobników, góralskich tańców, szlacheckiego mazura i poloneza. Interakcja między bohaterami jest skondensowana i pokazana, rzec można, w stanie czystym.

Reżyserka odrzuciła też społeczny i psychologiczny realizm. Przez znaczą część spektaklu bohaterowie stoją nieruchomo lub ledwo dostrzegają się wzajemnie. Dla Glińskiej najważniejsze jest - i słusznie - to, co dzieje się w ich wnętrzu. To zaś wyraża grupa tancerzy stale towarzysząca postaciom.

Pomysł daje niekiedy fascynujące rezultaty, ale Glińska, jak wielu twórców teatralnych debiutujących w operze, wykazała się nadaktywnością. Ruchu - zwłaszcza w drugiej części - jest za wiele. Reżyserka zdaje się nie wierzyć w dramaturgiczną siłę muzyki, a choreografka Weronika Pelczyńska też nie zawsze wysłuchała jej uważnie, zaś język jej tańca jest uboższy od tego, co skomponował Moniuszko.

W ten sposób w niektórych scenach spektaklu funkcjonują dwa niezależne byty: teatralny i muzyczny, gdyż dyrygent Łukasz Borowicz dał bardzo zwartą, doskonale wyważoną interpretację Moniuszkowskiej partytury. Obsada zaś jest złożona głównie z młodych śpiewaków, którym brakuje jeszcze artystycznej siły przebicia. Wokalnie góruje nad nimi doświadczony Dariusz Machej (Marszałek). Ilona Krzywicka w roli Halki doskonale wczuła się w reżyserską koncepcję, ale to za mało, by stworzyć kreację mocniej zapadającą w pamięć.



Jacek Marczyński
Rzeczpospolita online
21 czerwca 2019
Spektakle
Halka (wileńska)