Historia, którą należy wykrzyczeć

„Ocalone" mówią głośno i robią to wprost - nie sięgając po półśrodki. Piotr Rowicki bazując na wielu wspomnieniach i zapiskach stworzył historię Ireny K. Bohaterki, która stanowi swoistą reprezentację, zabiera głos w imieniu wszystkich bezimiennych sąsiadek, córek i matek oraz rzuca światło na ich historię - tak często spychaną na bok, okrutnie przemilczaną.

Angażujący już od samego początku monodram rozpoczyna wystąpienie Ireny mającej odsłonić pomnik „ku czci zamordowanych". Starsza pani jest nam przedstawiana jako zagubiona, wypadają jej z rąk kartki, denerwuje ją przemawianie przed publicznością. Kiedy jednak uderzają ją wspomnienia, nie zatrzymuje się już do samego końca. Postać w mistrzowski sposób wykreowana przez Agnieszkę Przepiórską (która perfekcyjnie radzi sobie z ilością tekstu jak i z niesamowitą płynnością przechodzi z roli staruszki do dziewczynki) cofa się do swojego, tak naprawdę, dzieciństwa - chociaż określanie tym słowem tego okresu z jej życia wydaje się być niewłaściwe, a wręcz złe, samo w sobie budzące odrazę do sytuacji. Irena miała 12 lat, kiedy ludność cywilna z Ochoty została spędzona na Zieleniak. Tam dziewczyna przeżywała codziennie od nowa piekło, które Przepiórska oddała w naprawdę mocny, działający na emocje sposób. Błądzący wzrok Irenki, jej podniesiony ton, gdy to niczym w transie wymienia zbrodnie oddziałów SS RONA, biega po scenie i wplata wątki ze swojego życia sprzed tragedii - wszystko tak chaotyczne, a zarazem spójne.

Monodram jest brutalny, nie obywa się bez krwi na scenie i głośnych krzyków. W tle przez cały czas widać urywki rozmazanych wspomnień, nakreślone przez Krzysztofa Garbaczewskiego - pojawiają się twarze, które jednak niczym ciecz miksują się ze sobą i przenikają, nie pozwalając na jednoznaczne zidentyfikowanie obrazu. Widzimy ruiny, bagnety, ale i zdeformowane twarze dzieci i naprawdę ciężko jest określić, który widok jest gorszy. Daje to odbiorcy możliwość „zajrzenia" do głowy bohaterki, w której po tylu latach wciąż panuje chaos, przeplatają się różne płaszczyzny czasowe. Widzimy cyrk, jednak wspaniali akrobaci szybko zmieniają się w przerażające obrazy, pojawiają się kolejne trudne do identyfikacji obiekty. Pozwala to chociaż odrobinę bardziej zrozumieć Irenę, zwłaszcza tę z samego początku spektaklu - gubiąca się we własnych wyznaniach, mimo ubiegu lat nadal przepełnioną lękiem.

Spektakl jest niesamowicie niewygodny w odbiorze, ale taki właśnie ma być. Ma rzucać światło na tę często pomijaną tragedię. Uderzające jest to wszechobecne wyparcie, które spotykało bestialsko skatowane kobiety. Bo przecież lepiej o tym nie mówić, tak będzie bezpieczniej, nie ma potrzeby tego nagłaśniać - już samo to sprawia, że ciężko jest ze spokojem wysiedzieć na widowni bez podchodzącego do gardła sprzeciwu. Jednak tak właśnie było - sama matka Ireny zakazuje jej rozgrzebywać wspomnienia - bo przecież miała wyjść za Tadka, jeszcze czeka ją dobra przyszłość, jej córce nic nie jest.

No właśnie, „nic nie jest", „nic takiego się nie stało" - poza oplatającą szyję traumą, która zaciska się na niej już na dobre i dusi przez następne dziesieciolecia. Bo takich zbrodni nie da się zapomnieć, nawet jeśli wspomnienia miałyby wrócić dopiero po osiemdziesięciu latach.

Spektakl podnosi uroczysty apel, nie pomija żadnego nazwiska, które udało się odszukać. Chociaż skupia się na historii piekła z Zieleniaka, otwiera widzom oczy na dziejącą się również obecnie tragedię. Bo przecież wojna nadal trwa, setki kobiet (i nie tylko) doświadcza gwałtu wojennego. To wyjątkowo okrutna zbrodnia, która z jakiegoś powodu stała się częścią wojny już od samego początku istnienia tego stanu - co jest niewytłumaczalne i nie ma na to żadnego usprawiedliwienia. Wierzę, że ta żywa i odważna historia, której reżyserka Maja Kleczewska nadała dobitny, mocny wydźwięk trafi do szerokiego grona odbiorców. Stanie się punktem wyjścia do dyskusji, sprowokuje zwierzenia, przyniesie ukojenie, zmyje wstyd i będzie niczym położenie dłoni na ramieniu pokazując, że słyszymy, że pamiętamy - choć w obliczu ukazanej w monodramie historii to wszystko i tak wydaje się być za mało.



Natalia Matysek
Dziennik Teatralny Górny Śląsk
12 czerwca 2025
Portrety
Maja Kleczewska