Historia Romea i Julii w Operze Śląskiej

Najsłynniejsza choreograficzna wersja historii Romea i Julii to oczywiście balet do muzyki Sergiusza Prokofiewa.

Najnowsza premiera Opery Śląskiej, choć także nosi tytuł Romeo i Julia, ułożona została jednak do muzyki Hektora Berlioza, autora symfonii dramatycznej, opartej na tragedii Williama Szekspira. Ten utwór nigdy nie był w Polsce wystawiany w wersji baletowej, była to więc prapremiera. 

Autorem choreografii i reżyserem spektaklu jest Henryk Konwiński, który rozpisał historię nieszczęśliwych kochanków na poetyckie sceny-obrazy, zróżnicowane w charakterze i ekspresji tańca. W przypadku muzyki Berlioza było to zadanie tyleż łatwe, co trudne, kompozytor bowiem był twórcą symfonicznej muzyki ilustracyjnej. Konwiński dodatkowo skomplikował sobie zadanie, obsadzając w rolach tytułowych uczniów Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Bytomiu. Skomplikował w tym sensie, że pierwszy pełnospektaklowy występ był dla nich ogromnym przeżyciem, zaś choreografię trzeba było dostosować do możliwości młodzieży (fizycznych, bo baletowe były najwyższej próby). 

Udało się! Połączenie klasycznej techniki z odrobiną tańca współczesnego nadaje opowieści uniwersalny charakter. Widz ma wrażenie, że historia toczy się ponad czasem, a bohaterowie mogli się urodzić zarówno w renesansowej Weronie, jak i w Nowym Jorku w czasach West Side Story. Tę iluzję wzmacnia scenografia Ireneusza Domagały: dwie proste, szkieletowe konstrukcje, które kojarzyć się mogą zarówno z zarysem stylowego okna, jak i mostem Brooklynu. 

Zwiewne, znaczące poprzez dobór kolorów kostiumy Zofii de Ines potęgowały wrażenie snu i bezsensownej nierealności zdarzeń, doprowadzających bohaterów do tragicznego finału. Henryk Konwiński w baletowym scenariuszu nie podąża zresztą wprost za tragedią Szekspira, obrazy są bardziej znakami niż fabułą, a przede wszystkim nie ma tu motywu nienawiści rodów Capulettich i Montecchich. Decyzje młodych kochanków podyktowane są więc nie wojną dorosłych, lecz ich własną lekkomyślnością, brakiem doświadczenia i zapalczywą niecierpliwością, która zabije oboje równie brutalnie, jak sztylet czy trucizna. 

Reżyser faworyzuje jednak Julię, bo to dla niej skomponował najpiękniejsze układy choreograficzne. A śliczna, wiotka Aleksandra Bryl (w tej roli występuje także Marta Kurkowska) nie tylko sprostała zadaniu, ale nawet przerosła oczekiwania. Nie tylko pięknie i poprawnie tańczy, ale także sprawdza się jako aktorka. Portretuje bohaterkę na wiele sposobów, choć tylko ruchem ciała. Inaczej wyraża zalotność Julii, inaczej nagły przypływ wstydu, wspaniale wypada w scenie erotycznej fascynacji i naprawdę przejmująco umiera. 

Romeo Adama Myślińskiego (tę rolę gra też Tomasz Fabiański) mniej ma pola do popisu, a i tak ustępuje o krok swojej partnerce. Za bardzo ten jego Romeo jest upozowany, za bardzo sztywny, byśmy uwierzyli w desperację młodego kochanka. Co innego Tybald, kapitalnie zatańczony i zagrany przez Tomasza Sośnika. Bogiem a prawdą, aż dziw, że to nie jego Julia pokochała.



Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
17 grudnia 2009
Spektakle
Romeo i Julia