Humor żydowski w mieszanym towarzystwie

Połączenie żydowskich szmoncesów z Goldbergiem i Rappaprotem, skeczy współczesnych i piosenek z lat 20. i 30. ubiegłego wieku to sprawdzony przepis na kabaretowy wieczór w wykonaniu artystów pod wodzą Marka Branda. "Od Juliana do Mariana" jest przeszło godzinną dawką bezpretensjonalnego dowcipu, do którego reżyser i aktor w jednej osobie dołączył kilka żartów o zabarwieniu politycznym.

"Od Juliana do Mariana" jest zgrabną kontynuacją dwóch poprzednich programów kabaretowych wyreżyserowanych przez Marka Branda ("Tuwim od not Tuwim" i "Do niezobaczenia się z panem"), przygotowanych według tej samej koncepcji. Kabaret, oparty na dowcipach żydowskich, urozmaicono piosenką aktorską na podstawie tekstów napisanych w dwudziestoleciu międzywojennym i wykonanych przez kilkoro aktorów.

Wszystko zaczyna od wypowiadanego przez Marka Branda wiersza Jonasza Kofty "Zawsze warto". "Zawsze warto nigdy nie być zawodowcem, zawsze warto czasem schodzić na manowce, zawsze warto wiedzieć, co za grzyb purchawka, i nie głupieć, kiedy się rozlegną brawka." - słyszymy ze sceny z towarzyszeniem fortepianu, na którym przez całe przedstawienie gra Ignacy Jan Wiśniewski. Aktorzy korzystają ze scenografii Anny Molgi do poprzedniej części kabaretu - "Do niezobaczenia się z panem". Ponownie scenę zdobi więc ścianka-parawan, imitująca eleganckie drzwi wejściowe do kamienicy z ozdobnymi zasłonami.

Bohaterowie kolejnych scenek wyłaniają się zza zasłonki umieszczonej w drzwiach, albo przychodzą z boku sceny. Piosenki śpiewają solo (np. bardzo udane "Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie" w wykonaniu Aleksandry Dolny) lub w duetach ("Czy Pani sypia sama" w wykonaniu Tomasza Kobieli i Aleksandry Dolny w nietypowej interpretacji Kobieli jest jednym z tych najbardziej udanych). Podobnie jest w przypadku dowcipów z Goldbergiem i Rappaprotem, w których wcielają się Marek Brand i Florian Staniewski, w charakterystyczny sposób zaciągający po żydowsku i przekręcający słowa. Grono aktorów "Od Juliana do Mariana" uzupełniają Aleksandra Lis, Agata Mieniuk i Marcin Marzec.

Po raz kolejny w spektaklu Marka Branda to on sam odrywa pierwsze skrzypce w scenkach reżyserowanych. Zarówno jego "dowcip genealogiczny", jak i liczne kwestie Goldberga w dialogach z Rappaportem, w jego wykonaniu brzmią naturalnie. Niektóre z tekstów Marek Brand dopisał, nawiązując do aktualnej sytuacji politycznej. Dlatego jego Goldberg czyta tygodnik "W Sieci", kpiąc z prawicowej prasy i partii politycznych (jednym z zabawniejszych dowcipów całego wieczoru jest ten o "pisu" - najlepszym przyjacielu człowieka). Aktor na scenie nie tylko deklamuje wiersz Kofty i gra Żyda Goldberga, ale też śpiewa ("Rebeka tańczy tango). Zabawny jest również jego partner ze szmoncesów - Florian Staniewski w roli Rappaporta.

Jednak w pełni zasłużenie największe brawa zebrała Aleksandra Lis, dzięki brawurowej interpretacji "Krzyżówki" Mariana Hemara. Sporymi umiejętnościami interpretacyjnymi w piosenkach aktorskich błysnął Tomasz Kobiela. Ta dwójka wraz z Aleksandrą Dolny (m.in. udane "Po co" Mariana Hemara) wypada najlepiej wokalnie.

Nie wszystko w tym 75-minutowym programie kabaretowo-muzycznym jest tak udane. Wizyta Rappaporta u mecenasa pozbawiona jest odpowiedniej dynamiki i wydaje się za długa, z kolei skecz z dwiema partnerkami (Agata Mieniuk i Aleksandra Dolny) jednego mężczyzny po prostu nie pasuje do reszty spektaklu. Dyskusyjnym pomysłem jest również uraczenie widzów czerstwymi dowcipami (Ogłoszenia bardzo drobne). Jednak wydźwięk tekstów z Kabaretu Dudek (i ich niezaprzeczalny urok) oraz piosenek z lat 20. i 30. ubiegłego wieku w połączeniu z subtelnym, nieprzesadzonym aktorstwem układają się w przyjemny wieczór kabaretowy.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
21 grudnia 2016
Portrety
Marek Brand