Hybryda

Gdy pada hasło: „Auschwitz-Birkenau" w umysłach ludzi pojawia się wizja obozu zagłady. A także niewyobrażalnego cierpienia i poniżenia oraz eksperymentów, wykraczających daleko poza wszelką moralność. Przed oczami przewija się nam obraz szeregu baraków, drutu kolczastego i napisu nad główną bramą, a przede wszystkim tłumu wychudzonych ludzi, doprowadzonych na skraj wytrzymałości; zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Komory gazowe i wszechobecna śmierć. W takiej chwili niewielu pomyśli o oprawcach. Przynajmniej nie w sposób, w jaki pojawiają się w albumie Karla Höckera.

Album ten zawiera zdjęcia, przedstawiające wyższych oficerów SS oraz ich asystentki podczas chwil wypoczynku w ośrodku Solahuette, a także w czasie oficjalnych spotkań w obozie. Polowanie na zające, bawiący się Faworyt, czyli owczarek Karla, jedzenie jagód czy ubieranie choinki. Ponad sto zdjęć i ani jednego więźnia. I ani jednej oznaki, że tak niedaleko rozgrywa się dramat setek tysięcy niewinnych ludzi.

Zbiór odnalezionych kilka lat temu w Waszyngtonie fotografii stał się punktem wyjścia do stworzenia przez amerykańskiego reżysera Paula Bargetto i dramatopisarki Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk spektaklu równie niezwykłego, co sam album. Balansuje on bowiem na granicy sztuki teatralnej i performansu, garściami czerpiąc z teatru dokumentalnego.

Punkt centralny stanowią rzeczone zdjęcia, wyświetlane na dużym ekranie pośrodku sceny. Aktorzy przybierają pozy widniejących na owych fotografiach osób, by po chwili na chwilę „wrócić im życie". W ten sposób głos zabierają między innymi słynny doktor Josef Mengele, Rudolf Höss, Rochard Baer i Josef Kramer, czyli wysoko postawieni ludzie Hitlera. I choć sam temat jest trudny - wszak trudno przyjąć do wiadomości, że poza obozem ci zbrodniarze, tak samo jak my, zakochiwali się, radowali, smucili, zmagali z problemami dnia codziennego - to jego realizacja nie wzbudza niestety większych emocji. Projektowi nie można zarzucić braku wartości ściśle merytorycznej, jednak czy jest to wystarczający powód, by uznać spektakl za interesujący?

„Album Karla Höckera" jest według mnie bardzo „letni". Nie wzbudził zachwytu, ale też nie można go uznać za dzieło bez wartości. Obozy koncentracyjne w naszym kraju w wielu kręgach nadal stanowią temat tabu, więc pokazanie ich twórców jako najzwyklejszych ludzi zdaje się ryzykowne. W umysłach wielu Polaków „Niemiec" nadal koresponduje ze słowem „morderca". Trzeba jednak przyznać, że spektakl Teatru Trans-Atlantyk daleki jest od szokowania widza i bynajmniej nie próbuje oczyścić z winy oficerów SS, a jedynie pokazać, że mieli także tzw. „ludzkie" oblicze.

Wszak przedstawione zdjęcia - gdyby pozbawić je kontekstu historycznego - mogłyby zostać uznane za doskonałą dokumentację kilku lat z życia żołnierzy. I właśnie o to chodzi. O zadanie społeczeństwu pytania, jak wiele osób z pokoleń niedoświadczonych wojną i rzeczywistością ściśle powojenną, byłoby w stanie zidentyfikować znak SS na mundurach i przyporządkować mu odpowiednie znaczenie? Jak wielu z nas, na dźwięk nazwiska Mengele skojarzyłoby je z „Aniołem śmierci"? Wszyscy? Nieprawdopodobna wydaje się myśl, że nie jest to takie oczywiste mimo - zdawałoby się - ciągłego w naszym kraju powracania do tematu wojny.

Spektakl pomaga spojrzeć na ten wycinek historii z trochę innej perspektywy. Pokazuje, że poza osławionym blokiem 10, doktor Mengele był mężczyzną, który mógł się podobać, a dla oficerów życie nie kręciło się wyłącznie wokół spraw związanych z zarządzaniem obozem. Wskazuje też na ścisły związek wydarzeń sprzed lat z teraźniejszością, spajając je w całość.

Z pewnością „Album Karla Höckera" zasługuje na uwagę, chociażby ze względu na to, iż stanowi dobry punkt wyjścia do własnych rozważań. Nie jest jednak jednym z tych spektakli, o których rozmyśla się jeszcze długo po wyjściu z teatru.



Patrycja Golik
Gazeta Festiwalowa
11 listopada 2015
Portrety
Paul Bargetto