I niech tylko mamma z miotłą wysprząta nadmiar pomysłów

W postapokaliptycznej wizji, przedstawionej na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi w inscenizacji opery "Viva La Mamma!" Gaetano Donizettiego, jest optymistyczny obraz. Otóż po niesprecyzowanej zagładzie zniknęły urzędy, politycy, krytycy. supermarkety, internet, a przetrwały teatr i gazeta. Nie najgorszy duet do odbudowania cywilizacji.

Koncept Roberto Skolmowskiego na wystawienie opery o operze j est ciekawy, odważny, a nawet odświeżający. Wywrócić wszystko do góry nogami, zabawić się sztucznością gatunku i przyzwyczajeniami tradycyjnej widowni, poluzować cugle - barwnie zaznaczyło to wyjęcie przez sprawującą kierownictwo muzyczne Martę Kosiel-ską batuty z bujnych włosów i ich efektowne rozpuszczenie.

Szaleństwo wspiera propozycja przesunięcia akcj i do roku 2040 - niedawno komputer wykorzystując opracowany przez naukowców program World3 obliczył, iż będzie to data zakończenia „cywilizacji, jakiej znamy. Ślady życia zostają odnalezione w Łodzi, a informuje onich bocian, jakw „Seksmisji, przelatujący nad gruzami. W gmachu Teatru Wielkiego ze skrzyń-sarkofagów, niczym wampiry z trumien, wychodzą artyści, którzy jak by nic się nie stało rozpoczynają próby do kolejnego przedstawienia. Zakonserwowane we własnym światku intryg, rywalizacji, romansów, finansowego niedopieszczenia środowisko solistów i twórców opery kurczowo trzyma się niezmienności. Zarazem to sztuka jawi się jako przyszłość ludzkości, mimo największej katastrofy.

Kłopot z przedstawieniem w Teatrze Wielkim zaczyna się w chwili, gdy rozwój zarysowanej we wstępie spektaklu akcji i otwierania różnych pól interpretacji zostaje zarzucony na rzecz rozsypywania na scenie licznych pomysłów mających rozbawić i poruszyć widownię. Wiele sytuacji się nie uzasadnia, żarty na różnym poziomie (jak rozumiem, mające odwoływać się do rozmaitych gustów) bywają rzucane bez ładu i składu, giną w natłoku wiców (jak dowcip kontrowersyjny i do scenicznych wydarzeń niczego szczególnego nie wnoszący - tort na twarzy Primadonny), albo są dosadnie powtarzane. Kontuzję pogłębia pretekstowe potraktowanie przez reżysera samego dzieła Donizettiego - odbierając muzyce rolę pierwszoplanową i często preferując sceniczne efekty, nie pozwolił jej w pełni wybrzmieć, mimo wysiłków Marty Kosielskiej i dobrze dysponowanej orkiestry (dla celnego wzmożenia efektu częściowo wydobytej z orldestronu).

Konsekwencj ą reżyserskich zabiegów jest w dużej mierze zanik relacji między postaciami, trudno poddać się owym miłostkom i zawiściom, które determinują działania bohaterów, aemocje - jakwznakomi-tej scenie kłótni Primadonny z Mammą - tak pierwszorzędnie eksplodują zbyt rzadko. Równoważeniem znaczenia kilku sytuacji rozgrywających się j ednocześnie uwaga wi dza bywa odwracana od tego, co śpiewają i mówią soliści, a w polskiej wersji Joanny Kulmowej jest dużo pereł: „Skomponuję coś do płaczu - mówi Maestro, „Gdy ja śpiewam, zawsze jest do płaczu - odpowiada tenor.

Geniuszem w tej scenicznej krzątaninie, zorganizowanej nieco przeciw śpiewakom, okazu -je się Piotr Miciński jako Agata. Konstrukcję „faceta przebranego za babę, o którą łatwo się potknąć, natychmiast podporządkowuje swojej osobowości, bawi się głosem, doskonale rozumie, że dowcip trzeba najpierw „nabudować, a potem spuentować i wystarczy mu kilka dźwięków, by udowodnić jak wielkim śpiewakiem jest. Joanna Woś, w naturalnej roli Primadonny, wspaniale łączy wybitne umiejętności wokalne z aktorskim talentem, dając lekcję mistrzowską techniki i operowania głosem, w zależności od stanu jej bohaterki. Imponująco, wychodząc od kostiumu (te, jaki dekoracje autorstwa Zuzanny Markiewicz) i charakteryzacji, zbudował swoją postać dysponujący potężnym głosem Rafał Pikała - demoniczny, psychopatyczny Impresario, ale jakiż inny ma być impresario? Dobrze się czuje w humorystycznej konwencji Przemysław Rezner (Maestro) i gdyby trochę powstrzymać w przerysowywaniu i tak już mocno przerysowanego Stefano Arkadiusza Anyszkę, byłby to - moim zdaniem - jeszcze lepszy występ tego ładnie śpiewającego solisty.

Przepięknie wzbogaca spektakl banda teatrale (przywołana z „Napoju miłosnego w reżyserii Roberto Skolmowskiego na scenie „Wielkiego). Klasa, styl i perfekcyjna świadomość sceny - aż szkoda, że mając tak cudownych i wyrazistych doświadczonych tancerzy (zachwycająca Beata Brożek-Grabarczyk zasługuje na pomnik!) nie powierzono wyłącznie im sceny baletowej.

Łódzka „Viva La Mamma! to projekt z dużym, ale niewykorzystanym w pełni potencjałem. Może pomogłoby, gdyby jakaś praktyczna mamma z miotłą wysprzątała inscenizację z nadmiaru pomysłów?...



Dariusz Pawłowski
Dziennik Łódzki
27 listopada 2019
Spektakle
Viva la Mamma