Ich dwóch, ona jedna

Zwykle jest na odwrót - to on jest jeden, a one dwie. Tak przynajmniej bywa w komediach i farsach anglosaskich, jak choćby w sławnym na całym świecie teatralnym przeboju "Mayday".

Ale w komedii chorwackiego pisarza Mira Gavrana "Mąż mojej żony" jest inaczej - Edmund i Zeflik odkrywają, że mają tę samą piękną Helenę za żonę. Na początku wygląda na to, że mamy do czynienia z farsą uszytą według sprawdzonych wzorów: Zeflik to kawał chłopa, Edmund zaś mizerota, Zeflik - nietęgi w pomyślunku, Edmund - inteligent z pretensjami, jeden bardziej do bitki, drugi do wykładu. Okaże się, na szczęście, że to tylko opakowanie, bo dialog skrzy się od dowcipnych puent i kontrapunktów, a droga wyjścia z tej krępującej sytuacji jest zawiła i zmienna. Jak panowie rozwiążą swój kłopot, trzeba zobaczyć w Kamienicy, gdzie borykają się z nim Przemysław Bluszcz i Tomasz Obara. Powstaje spektakl nie bez goryczki, ukazujący zwykłych ludzi w pułapce losu, trawionych lękiem przed samotnością. Na maleńkiej Scenie Parter świetnie wykorzystano przestrzeń - kiedy publiczność wchodzi na widownię, musi uważać na suszące się pranie, rozwieszone od sceny w głąb sali. Ten prosty zabieg powiększa scenę, a jednocześnie łączy widzów z polem gry. Dwie godziny gwarantowanej zabawy, z kilkoma brawurowymi scenami, np. fragmentem, kiedy Zeflik wypytuje Edmunda o intymne doświadczenia (nie przekraczając bariery dobrego smaku) i kiedy niepijący Edmund wcale nieźle pociąga ze szklanki.



Tomasz Miłkowski
Przegląd
24 października 2013