Inne oblicze monodramu w Słupsku

13 listopada słupski Teatr Rondo stał się miejscem inauguracji VI sezonu Teatru na nowe czasy. Pierwszym wydarzeniem artystycznym tej edycji, nie przypadkiem raczej wystawionym w Słupsku – „królestwie monodramu", był monodram Teatru Sztuk„maria.s" w wykonaniu Eweliny Ciszewskiej. I choć to monodram, to podanie w tym przypadku jednego tylko nazwiska jest dalece niepełną informacją.

Przedstawienie, jakie mieliśmy okazję zobaczyć, cechuje bardzo rozwinięte i rozbudowane zaplecze artystyczne i techniczne – prawdziwa symfonia gatunków. Dzięki temu monodram Eweliny Ciszewskiej zmienia dotychczasowe spojrzenie na ten gatunek sceniczny, jednocześnie nadal pozostając w granicach tej formy. Pomysł, scenariusz, reżyseria oraz scenografia są autorstwa aktorki – Eweliny Ciszewskiej, lecz wśród twórców przedstawienia znajdują się jeszcze: Mirosława Lombardo (Głos), Włodzimierz Kiniorski (muzyka), Robert Baliński (reżyseria świateł) oraz Jakub Lech (animacje).

Korzystając z poetyckich form wyrazu, powiemy, że monodram ten pączkuje, tworząc swoisty „układ rozkwitania". Pierwszym zaś „pączkiem" na tym tradycyjnie ujmowanym, „organizmie jednokomórkowym", jest telefon, który również gra rolę, której wagę wyczuwamy wraz z rozwojem akcji. Dalej, tak jak w tradycyjnym monodramie: zredukowana scenografia i rekwizyty. Na scenie widzimy więc kobietę, która początkowo siedzi na krześle (tym sine qua non gatunku J) oraz dwa elementy tworzące scenografię: kostium królowej oraz stojak-tabliczka z opisem eksponatu – również konieczne do tego, aby zwizualizować czy wręcz stworzyć przestrzeń ekspozycji: muzeum czy galerii, w której rozgrywa się dramat, a której specyfika dostarcza wielu określeń prezentowanego problemu. Przestrzeń sali wystawowej, pomimo starań i zbiegów, żeby ją oswoić pozostaje chłodna i skostniała a w monodramie jest odzwierciedleniem relacji, jaka zachodzi między postacią a Głosem.

Pośrodku sceny, w centrum uwagi znajduje się ogromna suknia, której wielkość (a i złożoność) podkreśla specyfikę prezentowanego problemu; jest nim bowiem przybierająca toksyczną postać relacja matki z córką. Spektakl sugestywnie i mocno podkreśla, że jest to więź, której nie można do końca zerwać. Natrętny, głośny, dzwoniący nieustannie lub co chwilę telefon jest odpowiednikiem tej relacji i jednocześnie określa jej intensywność. W przypadku Marysi, którą poznajemy na scenie, jest to dalece nachalne i niedyskretne ingerowanie matki w jej prywatność. A jednak dla niej to wciąż matka: martwi się, troszczy, mówi, że chce dobrze – ciężko więc zdobyć się na szorstką stanowczość, narazić ją na smutek czy rozczarowanie. Najlepiej, najbezpieczniej byłoby się zatem schować, wycofać a nawet przenieść swoje uczucia na życie kogoś zupełnie innego, komu w zasadzie to i tak nie zaszkodzi... Sposobem Marysi – takiej zwykłej dziewczyny na ucieczkę przed naciskiem z zewnątrz jest wcielić się w kogoś innego – wejść w czyjś kostium, w czyjeś buty.

I na tak zaznaczonej osi dramatu poznajemy leżące na niej punkty. Kiedy jest ich naprawdę dużo i gęsto, zaczyna się robić duszno, dochodzi do pożaru, który trawi suknię, a która jest tu desygnatem władzy, niezależności i stanowczości. Suknia ta, dosłownie i w wymiarze psychologicznym, skrywa wiele tajemnic, pozostając jednocześnie symbolem dziewczęcych marzeń o życiu jak z bajki. Kiedy kostium królowej zmienia się w taflę wody, którą mąci spadająca kropla, staje się on również projekcją marzenia, także tego o miłości. Bohaterka monodramu, tak jak Maria Stuart, to postać skazana na bezradność w tej kwestii. Zobowiązana polityką dynastyczną królowa Szkocji nie mogła sama decydować o wyborze męża – tak jak Marysia, pracownica muzeum, której matka ingerując w wybór i wyszydzając jej kolejne sympatie, pogłębia inercję córki.

Pewna zbieżność tych postaci: Marii i Marysi budzi pewien niepokój dotyczący przyszłości młodej dziewczyny. Tym większy, że ona sama wizualizuje podłożenie własnej głowy pod topór.

Ewelina Ciszewska bardzo dobrze zrealizowała swój projekt i przekonywująco zagrała rolę dziewczyny trochę nieśmiałej, zahukanej, żyjącej w jakimś zawieszeniu między ja-dziecko a ja-człowiek dojrzały (co dosadnie podkreślają pluszowe kapcie z jednej strony a robótki wełniane z drugiej), uciekającej do świata wyobraźni, nie mogącej zamknąć za sobą ostatnich drzwi dzieciństwa. Spektakl zachowuje klimat i pogłębia dramatyzm, w dużej mierze dzięki muzyce i reżyserii światła, które świetnie współgrają i uzupełniają przedstawienie, dopowiadają to, o czym się nie mówi.

Małe litery w tytule „maria s." zdają się sugerować pewną powszedniość a nie wyjątkowość. Z jednej strony prezentowany problem jest faktycznie dość powszedni, jednak realizacja sceniczna – jakby wysoki postument, na którym osadzono tę sztukę, decyduje o tym, że monodram ten się odznacza, pozytywnie wywyższa, jest spektaklem bardzo oryginalnym i niewątpliwie wyjątkowym. Taka sztuka – Teatr Sztuk, to rzeczywiście Teatr na nowe czasy. W Teatrze Rondo, sercu „pomorskiego księstwa monodramu", było to bardzo odświeżające spojrzenie.

"maria s." Scenariusz, reżyseria, scenografia: Ewelina Ciszewska. Produkcja: Teatr Sztuk w Oleśnicy. Teatr Rondo w Slupsku w ramach VI sezonu Teatru na nowe czasy, 13 listopada 2019.

 

Justyna Borkowska (1984) urodzona i zamieszkała w Słupsku. Absolwentka Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu (filologia polska) oraz Akademii Pomorskiej w Słupsku (studia doktoranckie w zakresie literaturoznawstwa). Pracuje nad dysertacją doktorską nt. moralistyki w twórczości literackiej i artystycznej Stanisława Ignacego Witkiewicza (Witkacego).



Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
23 listopada 2019
Spektakle
Maria S.