Innego świata nie będzie...

Tadeusz Kotarbiński, wybitny filozof, tak oto pisał w 1969 roku o Studenckim Teatrze Satyryków: "Do STS idzie się od jakiegoś czasu zawsze na pewniaka [...] Widz i słuchacz, za cenę pokonania licznych przeciwności, zostanie uczęstowany ze sceny coctailem, wrogiem mdłej lemoniady, ale nade wszystko wrogiem wody sodowej usadowionej w głowie". Słowa te wspominam w dniu mojej kolejnej wizyty we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, teatrze, który uznając Prawdę za najwyższą wartość, chroni widza przed rozczarowaniem, prezentując mu zawsze trafną, ale nie jedyną, ocenę rzeczywistości.

Artyści bez uciekania się do pompatycznych akcentów, objawiają obecnym prawa rządzące współczesnym światem, pięknie interpretując dzieła należące już, bądź co bądź, do historii literatury. Potrafią dowieść ich uniwersalnego sensu. Utwierdzają widza w przekonaniu, że wszystkie działania sceniczne mają na celu uświadomienie mu ważkości problemu, z którym w konsekwencji on sam powinien się zidentyfikować. Wszystko to powoduje, że widz wraca, powtarzając za Kotarbińskim: na pewniaka, by kolejny raz, wraz z aktorami, zmierzyć się z okrutną współczesnością.

Niezbitym dowodem może być "Zamek" w reż. Marka Fiedora, spektakl, który miałem przyjemność obejrzeć 26 października 2013 r. Wbrew prognozom niektórych znawców teatru, że może nie spotkać się on z aprobatą publiczności, trudno było o wolne miejsce na widowni. Nie wzięli oni prawdopodobnie pod uwagę czynników, o których napisałem wyżej: wiarygodności teatru, lojalności i zwykłego sentymentu.

Przyznam, że zaniepokoił mnie znajdujący się na scenie cadillac. Obawiałem się obrazów widzianych niedawno we wrocławskim Teatrze Polskim, które mnie szczerze rozczarowały. Samochód, jako element scenografii, pewnie jeszcze długo będzie wywoływał u mnie negatywne emocje. Na szczęście w tym przypadku było inaczej.

Bohaterem opowieści Fiedora jest K. Przybywa do zamku na zaproszenie wszechmocnego Klamma, aby podjąć pracę w charakterze geometry. Nie wiemy o nim zbyt wiele. Opuścił żonę, dzieci. Zapragnął wieść spokojniejsze i wygodniejsze życie. Poszukiwanie nowych możliwości współcześnie nikogo nie dziwi. K. na scenie jest jedynym mężczyzną. Jego rolę odgrywa Przemysław Bluszcz - w mojej opinii - bardzo dobrze. O pozostałych mężczyznach (zamkowych urzędnikach, nauczycielu z wiejskiej szkoły- też mi wyższy urzędnik posiadający moc uwodzenia kobiet) dowiadujemy się z dialogów. Wieś, do której trafia K., zamieszkują tylko niewiasty. Niewykluczone, że rządzą one całym światem. Jedynym dowodem na istnienie Klamma są podpisy złożone pod listami do K. Czy jest jednak ktoś, kto może potwierdzić ich autentyczność?

Przestrzeń sceniczną można utożsamić z pejzażem z amerykańskiego kina drogi. Wzbudziła niechęć, ale i rozbudziła wyobraźnię. Owa przestrzeń rozpięta jest między nieczynną stacją benzynową, na której stoi wspomniany wcześniej cadillac, oberżą dla panów, szkołą i biurem urzędniczki Gizy (w tej roli fantastyczna Beata Rakowska) . Stanowi ją wieś odseparowana od reszty świata. Okazuje się, że nikt tak naprawdę nie oczekuje na przybycie pewnego siebie, momentami bezczelnego, K. Nie uświadamia on sobie jednak w tej chwili, że staje się swoistą marionetką, której los zależy od innych. Na horyzoncie dostrzega sylwetkę zamku (symbolu dostatku i prestiżu), którego progu przeciętny człowiek nigdy nie zdoła przekroczyć. Próby nawiązania połączenia telefonicznego przynoszą jedynie odgłosy tętniącej życiem metropolii. Trudno jednoznacznie stwierdzić, że bohater Jego przybycie burzy dotychczasowy porządek. Uwodzi Friedę (Marta Malikowska - bez przekonania, zastanawiam się, do czego posunie się następnym razem, by zwrócić na siebie uwagę), budzi utracone nadzieje. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że świat, do którego trafił, rządzi się swoimi zasadami i trudno będzie mu się do nich dostosować. Domaga się respektowania jego praw, wywiązania z danych obietnic. Do pewnego momentu będzie krzyczał: "Jestem wolny!, "Potrafię postawić na swoim". Wolność traci już w chwili, gdy przyjmuje posadę woźnego w szkole, choć zarzekał się, że nigdy tego nie uczyni. Całą utraci szybciej niż Olga - klezmerka pogardzana przez pozostałych mieszkańców (jej siostra nie chciała zostać nałożnicą zamku). Myślę, że tracą ją również widzowie, gdyż śledząc losy K., nie można nie dojść do przekonania, iż życie w społeczeństwie wiąże się z narzuconymi ramami.

Jestem zdziwiony opiniami recenzentów, którzy oczekiwali od spektaklu większego napięcia i w efekcie bardzo się rozczarowali. Przecież już pierwszy kontakt bohatera z nowym dla niego światem zapowiadał jego porażkę. Dalsza opowieść służyła potwierdzeniu założenia. K. zapragnął zmiany, ale nie sądził, że jest ona niemożliwa. Oberżystka Gardena (Elżbieta Golińska- dla jej kreacji na pewno warto zobaczyć spektakl) zarzuca mu: "Jest pan tu dopiero od wczoraj, a już wszystko chce pan wiedzieć". Bohater podjął walkę z systemem, ale przegrał. Dlaczego? Był "znikąd", a tylko ludzie "skądś" mogą stawiać warunki. Dowiedział się, że skoro "nie jest ani z zamku, ani ze wsi, jest niczym". To za mało jak na jeden spektakl? Za mało, aby widz wyszedł poirytowany? Czy za każdym razem rzecz musi posiadać drugie dno? Czy nie może po prostu traktować o oczywistościach? Nie patrzyłem na zegarek i nie spoglądałem w sufit. Nie zobojętniałem, choć wiem, że innego świata nie będzie.



Grzegorz Ćwiertniewicz
Dziennik Teatralny Wrocław
6 listopada 2013
Spektakle
Zamek