Inteligencjo wróć?

"Letnicy" Maksyma Gorkiego nie są sztuką w naszych teatrach szczególnie często wystawianą. Większą znacznie popularnością cieszyło się "Na dnie". Decyzja a, by przypomnieć tamten dramat, nie była zapewne przypadkowa i stało za nią przekonanie, że tekst koresponduje z dzisiejszym czasem. Po premierze w Teatrze Narodowym można wszakże zadać pytanie, czy odnowiona lektura przeszła próbę sceny?

Gorki napisał "Letników" w 1904 roku, w tym samym, w którym zmarł Czechow. W sztuce zawsze widziano powinowactwa z twórczością autora "Mewy". Gorki uczynił bohaterami ludzi, którzy jakby przeszli ze świata Czechowa. Tytułowi letnicy to ludzie wolnych zawodów, literaci, lekarze, inżynierowie, dość majętni, by nie martwić się trudami życia, dręczący się wszakże wątpliwościami, jakie ono ma sens w indywidualnym i społecznym wymiarze. "Jesteśmy letnikami we własnym kraju" – powiada jedna z bohaterek dramatu, a za kwestią tą kryje się ostrze krytyki, skierowane przez Gorkiego w stronę ówczesnej rosyjskiej inteligencji. Zażywając wakacyjnego odpoczynku na daczach, nie wyczuwała, że oto za chwilę nastąpi kres jej świata.

Jeśli istnieje stereotyp inscenizacji czechowowskich, polegający na tym, że postaci chodzą w jasnych kostiumach, to Maciej Prus nie miał oporów, by z niego skorzystać w realizacji "Letników". Biel tu dominuje w długich sukniach kobiet i w garniturach mężczyzn, a nawet w kolorze foteli, na których bohaterowie przesiadują (scenografia Jagny Janickiej, kostiumy Martyny Kander). Przedstawienie w Narodowym nie sili się na żadne zabiegi uwspółcześniające. Publiczność, którą drażnią w dzisiejszym teatrze multimedia, projekcje i mikroporty aktorów, może spokojnie iść na "Letników" i mieć swoją przyjemność w oglądaniu spektaklu. Maciej Prus jest reżyserem o tak bogatym doświadczeniu (pracował w Teatrze Narodowym już za dyrekcji Kazimierza Dejmka w latach 60.), że nie musi ścigać się z młodszymi, modnymi twórcami. Jednak nie o nazbyt akademicką formę inscenizacji "Letników" zgłosiłbym największą pretensję, bardziej dyskusyjne wydają mi się kwestie interpretacyjne spektaklu.

Letnicy tworzą całą galerię postaci – czasem groteskowo skreślonych (Kaleria Anny Gryszkówny), czasem bardziej rodzajowych czy charakterystycznych. Historie niektórych wysuwają się mocniej na pierwszy plan jak w przypadku emocjonalnej relacji lekarki Marii Lwowny (Beata Ścibakówna) z młodym "błaznem" Własem (Mateusz Rusin). W krótkich, jakby przelotnych scenach obcujemy z ludźmi, którzy trochę się wydają śmieszni w swych pozach, ale którzy też domagają się współczucia dla ich różnego rodzaju rozgoryczeń. Przy czym myśli i emocje bohaterów ujawniają się w deklaratywnej formie. Co i rusz padają kwestie, które brzmią niczym aforyzmy lub zamieniają się w tyrady, jak w przypadku końcowych monologów Warwary (Dominika Kluźniak), skierowane przeciwko towarzystwu. Ten zbiorowy portret bohaterów w scenicznym ujęciu dezorientuje jednak, na ile jest ironiczny, a na ile serio. W ostatecznym rachunku pozostawia wrażenie obojętności.

Spektakl rodzi też podstawowy dylemat: czy rzeczywiście "Letnicy" są lustrem, w którym może się przejrzeć ta grupa widzów, poczuwająca się jeszcze do bycia inteligencją w tej rzeczywistości, jaką mamy i cokolwiek by to dzisiaj oznaczało?

Można podzielać przekonanie Macieja Prusa, że inteligencja pozostaje wartością samą w sobie, że jej zdolność do samokrytycyzmu nie jest czymś jałowym, ale przedstawienie w Narodowym nie daje silnego impulsu do autorefleksji. Dla części widowni paradoksalnie bardziej przekonujący może być wywód, który formułuje prymitywny inżynier Susłow (Krzysztof Stelmaszyk), a który się sprowadza do afirmacji życia mieszczucha.



Wojciech Majcherek
Onet.Kultura
12 listopada 2019
Spektakle
Letnicy
Portrety
Maciej Prus