Jajo wielkanocne

Reżyser, który porywa się na kolejną adaptację wielokrotnie już wystawianej klasyki, staje przed trudnym zadaniem: musi się odrożnić, odnaleźć w tekście coś nowego, jakiś odmienny kontekst interpretacjyjny tak, by wypowiadając te same, co poprzednicy słowa, powiedzieć jednak coś nowego. Czy tym razem się udało?

Łukasz Czuj pozornie zostaje w Gogolowskich realiach: mamy Rosję z wszechogarniającym i represyjnym aparatem urzędniczym, mamy zagubiony gdzieś na prowincji przemysłowy moloch, gdzie najwyższy urzędnik jest niemalże bogiem – nieco skorumpowanym i podłym, ale wciąż wszechmocnym panem wszelkiego stworzenia. O ile miejsce akcji jest jasno określone, to już czas dziejącej się akcji stanowi zagadkę znacznie trudniejszą – może to być zarówno epoka Rosji radzieckiej, realnego socjalizmu, gułagów i krzepkich traktorzystek, jak i daleka przyszłość, swoista wizja nowego wspaniałego świata, gdzie wszystko zostanie zunfikowane i zautomatyzowane, jak chociażby w książce “Rok 1984” Georga Orwella. Ta, z pewnością zamierzona, niejednoznaczność podkreśla dodatkowo uniwersalny charakter sztuki i nieśmiertelność ludzkiej małostkowości – z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie.  

Całość jest spójna i stylowa, reżyser wprowadza nas w dziwny, raczej koszmarny świat, gdzie wszystko jest niby normalne, lecz jakieś przerysowane, nadmierne, wykoślawione. Podobnie rzecz się ma z postaciami, które pojawiają się na scenie – śmiało można powiedzieć, że jest to zbiorowy popis aktorstwa, lecz aktorstwa rozumianego specyficznie, gdzie nie poszukuje się realizmu, naturalności, czy psychologicznej głębi, lecz gdzie króluje przesada i nadekspresyjność. W zasadzie każdy z wykonawców stara się – z lepszym bądź gorszym skutkiem – uczynić ze swoją postacią coś dziwnego, stworzyć – mówiąc kolokwialnie – “pojechaną” kreację. Jeśli ktoś lubi taki styl gry – a ja na ten przykład bardzo – ten będzie bawił się doskonale. Zwłaszcza para głównych antagonistów, czyli Mirosław Neinert i Rafał Sawicki, daje tu prawdziwy popis. A i w pomniejszych epizodach czeka nas niejeden smaczek, choć kilka fałszywie brzmiących, manierycznych epizodów również przełknąć musimy. To jednak nie wpływa znacząco na wysoki poziom całości, pełnej polotu, finezji i wyrafinowanego dowcipu.  

W tym wszystkim jest jednak pewien szkopuł, pewien pies nieopatrznie pogrzebany: otóż, przez pierwszą godzinę, ja i, jak podejrzewam, większość żywo reagującej publiczności, byłem zachwycony. Przy niektórych scenach, jak choćby podczas rozmowy w “teatrzyku cieni”, niemal dusiłem się ze śmiechu widząc co wyczynia ze swoją postacią Rafał Sawicki. Jednak w pewnym momencie nastąpił przesyt, znużenie tym rozbuchanym, ekscentrycznym stylem – umysł zmęczony fikołkami i wygibasami formy, pragnąłby odpocząć na stałym lądzie treści. I wtedy okazuje się, że, niebanalna przecież, treść Gogolowskiej sztuki rozmyła się, przesłonięta została przez rozdętą, aczkolwiek intrygującą formę – tak przedstawiona historia nie wciąga, nie angażuje emocjonalnie, przechodzi jakby obok widza zaaferowanego reżyserskimi sztuczkami. Także postaci – w oryginalnym tekście barwne i przenikliwie oddane charaktery zaludniające "Rewizora" poddane surrealnej obróbce, choć wciąż bawią, to poprzez swoje odrealnienie nie angażują emocjonalnie. Przez to cała druga część i jej kulminacja nie wybrzmiewają właściwie, pozostawiając mnie obojętnym na losy bohaterów. 

Ostatecznie jednak chciałbym bronić tego spektaklu. Nie jest to z pewnością teatr klasyczny, gdzie pojawiają się prawdziwe emocje, czy głębokie katharsis. To raczej teatr nowych czasów, teatr ponowoczesny, teatr charakterystyczny dla epoki, która wyczerpała i wyeksploatowała już wszystkie istotne tematy i treści, gdzie wszystko już było, gdzie jedynym polem dla oryginalności jest zabawa formą, tworzenie wariacji na stare tematy. Taki trend zaobserwować możemy już we wszelkich rodzajach sztuki – w malarstwie, literaturze, kinie, a także w teatrze; i – czy się to komuś podoba czy nie – staje się to powoli znakiem naszych czasów. W związku z tym, nawet jeżeli słusznym, w przypadku tegoż “Rewizora”, jest zarzut, że owa koncentracja na formie czyni go barwną, aczkolwiek pustą wydmuszką, nie zmienia to faktu, że piękna zaiste to wydmuszka.



Michał Raszka
Dziennik Teatralny Katowice
16 kwietnia 2009
Spektakle
Rewizor