Jak milczymy wobec zła?

Wyspa Pitcairn na środku Pacyfiku. Oddalona od wszelkiej cywilizacji niewielka kolonia brytyjska tworzy własne zasady. Ta egzotyczna kraina sprawiać może wrażenie raju.

Jednak między promieniami słońca kryje się mrok. Wolność jaką daje bycie z dala od cywilizacji stwarza niebezpieczeństwo zatracenia wartości. Powrót do systemu, w którym siła decyduje o pozycji w społeczeństwie sprawia, że przemoc staje się narzędziem władzy.

Kilka hamaków, tory i grupka mieszkańców wyspy. Wszyscy stoją ściśnięci na środku sceny i odgrywają harmonijny rytuał dźwięków i ruchów. Rozbiegają się, a my poznajemy bohaterów. Spektakl opowiada o kilku relacjach na wyspie, ale nie można wyzbyć się wrażenia, że wszyscy wiedzą o sobie wszystko. W tak małej społeczności trudno o anonimowość, prywatność, a nawet prawo do własnego ciała. Ludźmi kierują instynkty, prawa zaś ustala samiec Alfa.

Pierwsza historia - zauroczenie. Albert syn Bucka, zwany "Kretynem" (Jakub Mikulak) zakochał się w Abigail, siostrze Williama (Diana Kozłowska). Dziewczyna nie zdążyła jeszcze poznać swej roli społecznej, a chłopak zwyczajnie uległ jej urokowi. Albert zna zasady i wie, że miłość jest zakazana, a jego rola sprowadza się do powiększania populacji wyspy. Mężczyźni mają polować na dziewczynki, następnie dokonywać gwałtu gdy one skończą lat 13. Płeć piękna zdaje się nie zdawać sobie sprawy z tego, co ją czeka. Jedyne instrukcje to bycie miłą i słuchanie się mężczyzn. Oczywiście wśród mieszkańców panuje hierarchia wedle, której to Buck, były burmistrz (Bartosz Woźny) jest nieformalnym przywódcą wyspy – tzw. "Wujaszkiem". Cieszy się przywilejem posiadania jedynych niezatrutych owoców, szacunkiem społecznym i szacunkiem, który wynika raczej z lęku przed jego osobą. Buck wywołuje niepokój wśród innych bohaterów – zdają sobie sprawę z tego, że są mu podlegli. Co ciekawe na wyspie jest pastor, co zdaje się być absurdalne w społeczeństwie, które nie podąża za wartościami, która taka osoba powinna sobą reprezentować.

Mieszkańcy wyspy to adwentyści, zatem Pismo Święte jest to ich zasady, które niekoniecznie znajdują swoje zastosowanie działaniach. Wspomniany wcześniej pastor Lu, mąż Donny (Krzysztof Boczkowski) nie świeci przykładem dla innych mieszkańców, co widać w relacjach z jego córkami. Jeżeli osoba, która powinna uczyć systemu wartości, sama go zatraca, to czy dla tej społeczności jest jeszcze nadzieja na autorefleksję i zrozumienie własnych działań, czy jednak potrzebna jest zewnętrzna interwencji? Mieszkańcy, którzy nie mają lidera uczącego ich jak być człowiekiem, a nie zwierzęciem, przestają zwracać uwagę na zło, które dzieje się tuż obok. Donna (Anna Błaut) matka dwóch dziewcząt – starszej Lisy (Jolanta Solarz-Szwed) i młodszej Veroniki (Maria Kania) woli zatkać uszy i zamknąć oczy niż wesprzeć własne córki. Czy kieruje nią strach, poczucie beznadziei, czy może to brak współczucia wywołane tak długim pobytem na wyspie? Zarówno Lisa, jak i Veronika doświadczyły gwałtu, ale różnica wieku między siostrami sprawia, że ich podejście do tematu seksu się różni. To niepokojący obraz uzależnienia od cierpienia, a nawet chorego pragnienia powrotu do stanu poniżenia i wykorzystania. Młodsza dziewczynka jest w szoku, bo dla niej koszmar dopiero się zaczyna. Wszystkie kobiety – Veronika, Lisa, Donna i Abigail jednoczą się w cierpieniu, jednak na wyspie rządzonej przez Bucka nie ma miejsca na sprzeciw ani nawet na krzyk. Krzywda dzieje się w ciszy i pozostaje ukryta. I chociaż nie zabrakło buntowników takich jak William, starszy brat Abigail (Maciej Kowalczyk) to trudno jest w pojedynkę przeciwstawić się systemowi wypracowaniu przez pokolenia. W galerii bohaterów jest jeszcze miejsce na dziwaka – Rusty (Miłosz Pietruski). To postać tajemnicza, bo w obliczu wydarzeń na wyspie można by rozważać, czy jego odmienność jest prawdziwa, czy może stanowi barierę przed okrucieństwem. Inną formę ucieczki obrał Dennis (Krzysztof Zych), który znika w lesie.

Zespół Wrocławskiego Teatru Współczesnego opowiada trudną, ale konieczną. To opowieść o odpowiedzialności za krzywdę. Dlaczego milczeli? Jak to możliwe, że nie uciekli? Jak to możliwe, że nikt nie postanowił pozbyć się „Wujaszka"? Społeczność potrzebuje lidera lub grupy dowodzącej, jednak problem pojawia się w momencie, gdy odpowiedzialność ma swoją wagę i okazuje się, że nie ma chętnych do dźwigania tego ciężaru. Wtedy wystarczy jedna względnie silniejsza albo chociaż odważniejsza od reszty jednostka by rządzić pozostałymi. Człowiek wykorzystując siłę jako narzędzie władzy jest w stanie wprowadzić dowolne prawa, bo wie, że szanse na bunt małej społeczności są znikome. Jedyne co budzi lęk to nieprzewidywalne, które może objawić się w postaci zewnętrznej interwencji. Wszyscy przyzwalający na dzianie się zła są winni, brak sprzeciwu daje niepisane przyzwolenie, zatem odpowiedzialność finalnie i tak spoczywa na wszystkich – ciężar się rozkłada.

„Jutro przypłynie królowa" w reżyserii Piotra Łukaszczyka to spektakl inspirowany książką pod tym samym tytułem autorstwa Macieja Wasilewskiego. Spisana historia to relacja z pobytu na wyspie. Jednak najbardziej nieprawdopodobne w tej historii są chyba daty.

W 1790 roku do brzegów wyspy przybił brytyjski okręt Bounty, zaś w 2004 roku odbył się proces, w którym ukarano sześciu mieszkańców wyspy za przestępstwa seksualne wobec nieletnich.

Poza konkretną historią, spektakl ten to również opowieść o lękach, które mamy w sobie. To strach przed zabraniem głosu, usłyszeniem prawdy czy odpowiedzialnością. Łatwiej jest przecież nie widzieć, nie słyszeć, nie wiedzieć i nie uczestniczyć niż spróbować coś zmienić. Milczenie w końcu nic nie kosztuje, ale ta cisza może prowadzić do tragedii innych.

Czy jako ludzie spełniamy nasz obowiązek sprzeciwu wobec zła i krzywdy?



Natasza Thiem
Dziennik Teatralny Poznań
1 grudnia 2020