Jak mówić, by dotrzeć do słuchacza

„Głód" wg reportażu Martina Caparrósa w przekładzie Marty Szafrańskiej-Brandt, w adaptacji dramaturgicznej Jana Czaplińskiego i reżyserii Anety Groszyńskiej, prezentowany od dwóch lat na deskach Nowej Sceny Starego Teatru to widowisko tyleż interesujące, co w ocenie jego wartości kłopotliwe.

Moje wątpliwości budzi już adnotacja, że spektakl napisany został według książki argentyńskiego pisarza. Temat i tytuł niby się zgadzają, nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że w gruncie rzeczy musical prezentowany przez reżyserkę i Stary Teatr niewiele ze swoim rzekomym pierwowzorem ma wspólnego. I nie chodzi tu tylko o objętość, choć skrót 700 stron reportażu do zaledwie 60 minut widowiska wiele mówi, a zarazem wiele wyjaśnia. Reżyserka (Aneta Goszczyńska) zrobiła musicalową, mocno podszytą ironią wariację na temat głodu na świecie, ale ta wariacja, mimo że w wielu aspektach teatralnej realizacji świetna, niewiele ma wspólnego z efektem, który niesie z sobą lektura tekstu Argentyńczyka.

Książka wstrząsa czytelnikiem i pozostawia go z całą gamą dylematów, przypominając gorzkie w smaku remedium na istniejący w świecie realny problem. Widowisko raczej prezentuje zagadnienie z dużego dystansu, z zastrzeżeniem wprost wyrażanym przez śpiewających aktorów: „Nie możemy pomóc i nie zamierzamy, chcemy tylko wam pokazać, że świetnie śpiewamy" Pokażemy też, że tak na serio nie możemy z tym problemem nic zrobić, że on jest, fakt, ale my przecież nie jesteśmy od zbawiania świata. Umiemy i pokażemy, jak działania zmierzające do ograniczenia głodu w praktyce wyglądają. Jaka jest rzeczywistość, którą tworzymy i w której wszyscy żyjemy. Aktorska gra przesycona ruchem i śpiewem, złożona z tematycznych scenek wpisujących w tematykę głodu na świecie kwestie ekonomii, interesów producentów i przedsiębiorców różnej maści, sposób funkcjonowania ikon kulturowych i religijnych (Matka Teresa z Kalkuty) bardziej niż remedium przypomina landrynkę daną na pocieszenie przed zakusami złego świata i osłodę niemożności skutecznego ich blokowania.

Przedstawieniu trudno jednak odmówić siły przekonywania, a Anecie Goszczyńskiej pomysłowej koncepcji ujęcia tematu trudnego i raczej niezbyt wdzięcznego dla realizacji scenicznej. Widowisko zapada w pamięć i robi spore wrażenie, nie tylko dzięki zgranej grupie czworga aktorów (Małgorzaty Bieli, Szymona Czackiego, Urszuli Kiebzak, Katarzyny Krzanowskiej) biorących w nim udział, perfekcyjnie odtwarzających poszczególne scenki, a przy tym świetnie interpretujących śpiewane teksty tak, że słuchająca i oglądająca widowisko publiczność właściwie nie ma problemów z prawidłowym odczytaniem nie tyle ich literalnego, co ironicznego, a przy tym momentami podszytego cynizmem, sensu. Widowisko robi wrażenie przede wszystkim udanym sprzęgnięciem niepodważalnego dramatu umierających z głodu dzieci (zgodnie z tekstem i odliczaniem postaci granej przez Małgorzatę Bielę jedno dziecko umiera co pięć sekund) z wizją działań podejmowanych w społeczeństwach Zachodu by temu przeciwdziałać, ukazanych w krzywym zwierciadle ironii i cynizmu. To, czy taki mariaż ma sens i przy podjęciu tej tematyki jest słuszny trudno jednoznacznie stwierdzić. Podobnie rzecz się ma z poziomem kumulacji wątków, przykładów i krytykowanych aktywności w prezentowanych scenach. Niemniej faktem jest, że właśnie to zestawienie tragedii i grymasu uśmiechu przez łzy jest właśnie tym, co najbardziej wstrząsa w wizualnym odbiorze tego widowiska, dodatkowo podkreślonego sportowymi strojami aktorów i wnętrzem pięknego pomarańczowego, zadziwiająco schludnego kontenera wybranego przez twórców na scenografię całości spektaklu.

Połączenie pozornie zupełnie niespójnych scen, wypowiedzi, postaci i zdarzeń w jedną całość z jednej strony wynika z ograniczenia tekstu Caparrósa do wybranych wątków reportażu, z drugiej zaś, jest, jak sądzę, zabiegiem przemyślanym i precyzyjnym przekazem uzmysławiającym widowni, że problem tkwi nie w czasach, wykształceniu i sytości patrzących na problem, ale w samym ich podejściu do niego, bo przecież dyskusja o głodzie owocuje wprawdzie wykrzyczanym zdaniem: „Jak, do diabła, możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?", co wyraźnie sugeruje świadomość realiów i rzeczywistych możliwości człowieka wobec globalnych zagrożeń i faktów, ale też rozpoczyna się sceną w wykonaniu Szymona Czackiego interpretującego podpalenie Rzymu przez Nerona i śmierć w ogniu kwiatu inteligencji tego miasta tylko z powodu potrzeby – o ironio – uzyskania przez cesarza lepszego oświetlenia. Co ważne, w interpretacji aktora godny pogardy i krytyki jest nie czyn Nerona, ale postawa jego gości z wygody czy dla zachowania swojego bezpieczeństwa przyglądających się ludzkiej śmierci i cierpieniu w milczeniu. Ono właśnie staje się krzykiem dopominającym się upomnienia o umierających, domaganiem się sprzeciwu i niezgody na zaistniałą sytuację. Wskazuje też, że taka postawa nie jest ani odkryciem dzisiejszego świata, ani czymś co jest rzadkie. Wymaga jednak rozumienia, chęci i empatii obu stron. W temacie głodu nie tylko działań podejmowanych w świecie Zachodu, bo bez porozumienia z zainteresowanymi oraz uwzględnienia ich realnych możliwości i potrzeb te działania, jak dowodzi cały spektakl albo służą wyłącznie uspokojeniu sumienia samych działaczy, albo, mimo ich najlepszych chęci, trafiają w próżnię mijając się z potrzebami oczekujących pomocy.

W sumie dzięki dopracowanej i atrakcyjnie podanej, bo bliskiej zwykłemu odbiorcy formie przekazu: oszczędna scenografia (Tomasz Walesiak), mapa świata zarysowana samoprzylepnymi karteczkami, postacie dyskutujące o problemie, dzięki kostiumom (Tomasz Walesiak) pozbawione indywidualnych cech, przechodzące płynnie i swobodnie od jednej sceny do drugiej, od jednej postaci do kolejnej lekko, korzystając z lustra ironii, wskazują na manipulację rzeczywistością, na pęknięcia i rysy w pozytywnej kreacji rzeczywistości uświadamiają patrzącym, że właśnie te pęknięcia i rysy wymagają uwagi i podjęcia działań naprawczych, by nie doszło do całkowitego zniszczenia naszego gatunku, a matematyczne twierdzenie, że żywności jest wystarczająco dużo, by wyżywić wszystkich mieszkańców planety przestało być tylko teoretyczną wizją, a stało się realnym planem ratowania głodujących.

Ta pozornie lekka, a w gruncie rzeczy przesycona głęboką treścią, przemyślana i dopracowana forma przekazu jest ciekawą i poruszającą alternatywą dla tradycyjnego widowiska także dlatego, że wytrąca patrzącego z rutyny odbioru dzieła scenicznego w tradycyjnej formie i treści. W brew pozorom wymaga jednak widza obytego z kulturą teatru, potrafiącego swobodnie poruszać się zarówno w świecie konwencjonalnego przekazu scenicznego jak realnych problemach współczesnej rzeczywistości.

Biorąc zaś pod uwagę frekwencję widzów, wciąż wypełniających widownię niemal do ostatniego miejsca, budzi ciekawość, przyciąga, jest więc nośnikiem przekazu, który wytrąca z poczucia samozadowolenia, zmusza do zastanowienia i ewentualnego podjęcia działań zmierzających do zmian istniejącego status quo.



Iwona Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
14 listopada 2018
Spektakle
Głód