Jak "Dziady" wyszły z teatru

Przecież to sam Dejmek powiedział: "Mamy partyjny prikaz, żeby na rocznicę rewolucji październikowej zrobić coś mocnego, to zrobimy im k...

Teatr Narodowy przygotowuje obchody 40. rocznicy ostatniego publicznego pokazu zdjętych przez cenzurę "Dziadów" Kazimierza Dejmka. 30 stycznia 1968 roku do Teatru Narodowego na ten ostatni publiczny spektakl (potem odbyły się jeszcze trzy zamknięte dla aktywu partyjnego), wdarło się na widownię bez biletów 400 studentów. Po zakończeniu wyszli na ulicę i demonstrowali pod pomnikiem Adama Mickiewicza, żądając powrotu tytułu na afisz, "wolności bez cenzury". Komu się "Dziady" wymknęły spod kontroli? Na czym polega paradoks tego spektaklu, którego premiera oficjalnie przygotowywana była z okazji rocznicy rewolucji październikowej. Czy Gustaw Holoubek wymknął się Dejmkowi spod kontroli? - to tylko kilka pytań, które pojawiły się podczas spotkania "Teatr w Gazeta Café" w piątek w warszawskiej redakcji "Gazety". - Czy nie uparliśmy się wmawiać Dejmkowi, że on nie chciał rewolucji, czy są na to dowody? - pytał się aktor Damian Damięcki, który w "Dziadach" grał co prawda jako bardzo młody aktor, ale potem współpracował z Kazimierzem Dejmkiem wielokrotnie (zagrał w sumie w jego 13 jego spektaklach). - Kiedy przynosiliśmy mu różne "rewelacje" z miasta, patrzył na nas z lekceważeniem i kazał brać się do roboty. On świadomie dyskredytował to wszystko, odsuwał na bok, nie pozwolił dyskutować. Dyrektor Dejmek był świetnym aktorem - opowiadał Damięcki. Przypomniał też, że to przecież to sam Dejmek powiedział: „Mamy partyjny prikaz, żeby na rocznicę rewolucji październikowej zrobić coś mocnego, to zrobimy im k... »Dziady «”. Małgorzata Dziewulska, teatrolog, która uczestniczyła w tych wydarzeniach jako studentka: - Z dokumentów, które zgromadzono w ostatnich latach, wynika, że przez te miesiące, jak był wzywany na rozmowy o "Dziadach", jego nerwy były bardzo poważnie szarpane. On miał maskę. Było co najmniej kilku Dejmków. Bo dlaczego zdobył się na desperacki czyn, kiedy wszedł na scenę podczas spektaklu "Człowiek z budki suflera"? Czy tylko dlatego, że był pijany? To był dzień, kiedy dostał kolejne pismo, że będzie wyrzucony z Narodowego. Opowiadał o tym Damian Damięcki: - Patrzę z przerażeniem, Dejmek przeszedł przez scenę, prywatnie, lekko podlany. Rzecz dzieje się w kawiarni, więc myślę sobie z naiwnością młodego adepta sztuki aktorskiej, musimy go jakoś wciągnąć do akcji, żeby publiczność się nie zorientowała. Mówię: "A pan na kawkę, może do kawiarni, ciasteczko, proszę, o proszę". A on na to - pierwsze rzędy musiały to słyszeć - na to moje zaproszenie powiedział beznamiętnie kilka razy: "Nie pier... synu". A potem ukarał się oficjalnie. Na tablicy ogłoszeń ukazała się kartka: "Do kasy zapomogowo-pożyczkowej naszego teatru wpłaciłem 10 tys. zł". Podczas spotkania w "Gazecie" pojawiło się pytanie, czy "Dziady" Dejmka miałyby taką siłę bez wielkiej roli Gustawa Holoubka? Na czym polegał fenomen tej kreacji? - Andrzej Jarecki napisał w recenzji, że Gustaw Holoubek urodził się po to, żeby powiedzieć "Wielką Improwizację" - przypomniał prowadzący spotkanie Remigiusz Grzela. - Na scenie był ktoś tak wielkiego ducha, kto niósł potencję duchową i intelektualną. Jego "Wielka Improwizacja" to nie było tylko artystyczne, romantyczne uniesienie, on mówił to piekielnie inteligentnie. Na tym polegała siła jego wykonania, to był bardzo logiczny tok myśli - mówiła podczas spotkania Joanna Szczepkowska, przyznając się, że oglądała "Dziady" jako trzynastolatka i nie opuściła prawie żadnego pokazu. A na spotkanie o "Dziadach" 68 pojedzie zawsze, nawet gdyby okazało się, że jest w najdalszym zakątku Polski. - Dziś zajmujemy się podtrzymywaniem mitu, co na pewno powinniśmy robić, ale jest jeszcze ta druga strona. Jako uczestnik tych wydarzeń do dziś mam poczucie absurdalności tamtej sytuacji i żywą pamięć zniszczeń, które wtedy nastąpiły. Nie tylko teatr legł w gruzach. Sprawa "Dziadów" wywołała działania, które spowodowały najciemniejszy chyba czas w PRL-u - mówiła Małgorzata Dziewulska. Uroczystości rocznicowe odbędą się w środę w Warszawie i będą miały dwie części. Najpierw wieczór wspomnień w Teatrze Narodowym, potem publiczność przejdzie trasą demonstracji. Pod pomnikiem Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu - światowej sławy artysta Krzysztof Wodiczko pokaże swój projekt multimedialny, "ożywi" Mickiewicza. - Mamy unikalne dokumenty: pełny zapis dźwiękowy spektaklu premierowego, filmową rejestrację fragmentów ze spektaklu - opowiada przygotowujący obchody Tomasz Kubikowski, zastępca dyrektora artystycznego Teatru Narodowego. - Są materiały z "Polskiej Kroniki Filmowej". W ten ostatni wieczór, kiedy na ulicach odbywała się manifestacja, ekipa z "Kroniki" kręciła kilka scen ze spektaklu. Teatr Narodowy postanowił dotrzeć do wszystkich, którzy byli na tej scenie i widowni w 1968 roku. - Te obchody mają podwójny wymiar - mówi Kubikowski. - Z jednej strony to był jeden z najważniejszych punktów zwrotnych w powojennych dziejach tego teatru. Z drugiej - sprawa "Dziadów" uruchomiła ciąg wydarzeń, które doprowadziły do jednego z najważniejszych przesileń społecznych i politycznych w dziejach PRL. To było wydarzenie teatralne, które przekroczyło teatralne ramy. Rozmowa z Krzyszofem Wodiczką rzeźbiarzem, artystą multimedialnym mieszkającym od lat w USA Agnieszka Kowalska: Był pan 30 stycznia 1968 r. na ostatnim spektaklu „Dziadów” w Teatrze Narodowym? Krzysztof Wodiczko: Nie, nie byłem. Ale był pan świadomy tego, co się dzieje? - Jak najbardziej, nie tylko świadomy, ale i zaangażowany. Już w 1957 r. jako licealista byłem pałowany przed budynkiem KC. W 1968 r. kończyłem studia na Wydziale Projektowania Przemysłowego ASP. Zbierałem materiały do pracy dyplomowej na Politechnice, Uniwersytecie i cały czas byłem w kontakcie z kolegami. Spotykaliśmy się w Dziekance, porozumiewaliśmy się też przez uczelnianą radiostację. Atmosfera wrzała. Dlatego pomnik Mickiewicza kojarzy mi się nie tylko z tym konkretnym wydarzeniem, ze zdjęciem z afisza "Dziadów", ale ze wszystkim, co widział potem. Z tej wysokości mógł objąć wzrokiem i usłyszeć masę rzeczy, które się wydarzyły w lutym, marcu. Kilka bitew miało miejsce pod samym pomnikiem. Ja pamiętam jedną, w marcu 1968 r., o Dziekankę. Zabarykadowaliśmy się wewnątrz i rzucaliśmy w milicjantów jajkami z akrylową farbą, a oni odpowiadali nam gazem łzawiącym. Co pomnik Mickiewicza powie nam dziś? - Przemówi słowami swojej poezji. Bo to jego dzieło zostało obrażone, użyte w sposób obrzydliwy przez komunę i pięknie uaktualnione, odczytane przez publiczność. Oprócz cytatów z III części "Dziadów" usłyszymy też fragmenty przemówienia Gomułki z 19 marca 1968 r. Nie boi się pan, że stworzy okolicznościową laurkę, która nie powie nam dziś nic ważnego? - Na ogół nie przygotowuję prac na rocznice, zrobiłem tak tylko w 1999 r. w Hiroszimie. Teraz się zgodziłem ze względu na moje własne wspomnienia, z poczucia obowiązku, solidarności z przyjaciółmi, którzy brali udział w tamtych wydarzeniach. Ale przede wszystkich ze względu na młodych. Idee Mickiewicza są aktualne, bo wolność była dla niego najważniejszą wartością. Aktualny jest też wydźwięk wydarzeń marcowych. Bunt młodych przeciwko tyranii. Trzeba też pamiętać, że słowo "pomnik" w różnych językach oznacza nie tylko pamięć, rozpamiętywanie, celebrowanie przeszłości, ale również ostrzeżenie, memento. Dlatego, że błędy i tragedie przeszłości mogą się powtórzyć. Mickiewicz zdaje się mówić: - Jestem tutaj po to, żeby ci przypomnieć, napomnieć i ostrzec. Musimy cały czas być wyczuleni na wszelkie formy nierówności, zniewolenia, wykluczenia. Bo wolność nie jest nam dana raz na zawsze i ta walka nie może się nigdy skończyć. Podczas piątkowej dyskusji w „Gazecie” użył pan w kontekście tamtych wydarzeń słowa koszmar. Ma pan koszmarne sny o '68 roku? - Myślę, że to jest charakterystyczne dla mojego pokolenia. Nawet dziś budzę się często w środku nocy spocony, bo śni mi się koszmar polskiego emigranta z tamtego okresu: że jestem z powrotem w Polsce i nie mogę wyjechać, przesłuchuje mnie bezpieka i zabrania wyjazdu. Koszmarem były też dla mnie akcje milicji przeciwko studentom, antysemickie wystąpienie Gomułki, w którym było coś z faszystowskich przemówień, fala wyjazdów Żydów z Polski. To był wstrząs, mimo że po '57 roku powinienem być już na to w pewnym sensie przygotowany. Ale na tym spotkaniu w waszej redakcji, kiedy wystąpiła pewna Białorusinka i uświadomiła nam, co dziś dla jej rodaków znaczą tamte wydarzenia w Polsce, zrozumiałem, że trzeba na nie spojrzeć w szerszym kontekście. Zobaczyć w nich nie tylko cierpienie, koszmar, martyrologię, ale też zwycięstwo. Powinniśmy przestać się torturować wątpliwościami i samokrytyką. Trzeba wynieść z tego lekcję, bo wiele dla wolności trzeba jeszcze zrobić.

Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza
28 stycznia 2008