Jak silnik na gwarancji

Rozmowa z Dominikiem W. Rettingerem - reżyserem i scenarzystą (Absolwentem Kulturoznwastwa Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Wydziału Reżyserii PWSFTviT w Łodzi).

Justyna Jaworska: Naprawdę ma pan sentyment do naszego pisma?

Dominik W. Rettinger: Pochodzę z teatralnej rodziny. Moja przybrana matka, Maria Straszewska-Rettinger, była reżyserem teatralnym, ulubioną uczennicą Schillera, więc właściwie wychowałem się za kulisami. Mój ojczym z kolei, Andrzej Rettinger, był reżyserem w teatrze lalkowym. Za przeszłość akowską, powstańczą dwa razy wyrzucano go ze studiów, w tym ze Szkoły Filmowej w Łodzi. Wreszcie odnalazł się tam, gdzie najmniej zagrażał systemowi. Jak wiele rodzin z niewłaściwym pochodzeniem, przenosiliśmy się z miasta do miasta po tak zwanych Ziemiach Odzyskanych, bo tam ubecja przymykała oczy na takich jak my. Wreszcie osiedliśmy we Wrocławiu, gdzie moja matka została kierownikiem artystycznym Teatru Polskiego, potem reżyserem etatowym. Dokądkolwiek się później przeprowadzałem, a wynajmowałem ze trzynaście mieszkań, przewoziłem ze sobą stertę starych "Dialogów".

Ale jako autor dramatu dopiero pan debiutuje. Był pan reżyserem i scenarzystą?

Nie, długo byłem niestety człowiekiem reklamy. Z konieczności i za długo. W 1986 roku dzięki moim profesorom, Klubie i Hasowi ze Szkoły Filmowej, zrobiłem Grę w ślepca, bardzo jeszcze studencki w stylu film fabularny. Cenzura pocięła go mocno i nie dopuściła na festiwale w Polsce i w Europie. Próbowałem robić filmy w latach dziewięćdziesiątych, ale ciągle było tak, że scenariusze się podobały, tylko nie było na nie budżetów. Dałem sobie w końcu spokój i poszedłem do reklamy, która po kilkunastu latach też kopnęła mnie w tyłek. I całe szczęście, to był ostatni dzwonek. Miałem małą agencję, która padła. Wtedy dałem Agnieszce Holland swój scenariusz o świętym Wojciechu. Spodobał jej się i do tej pory trwają starania o realizację, ale budżet jest duży i trudny do zebrania. Historyczny, kostiumowy film o świętym Wojciechu?

To wielka epicka historia, ale bynajmniej nie na klęczkach przed oficjalną wersją. O wyprawie Wojciecha Wisłą do krainy Prusów, poprzedzonej poważną intrygą polityczną, z kluczowym udziałem Bolesława Chrobrego. Po tym scenariuszu zaprzyjaźniłem się z Agnieszką, która zaproponowała mi pisanie serialu Ekipa. Na szczęście dołączył do mnie Wawrzyniec Smoczyński, z prawdziwą wiedzą o polityce. Potem już poszło: akurat leci w telewizji Apetyt na miłość mojego współautorstwa, a teraz mają produkować serial sensacyjny pod tytułem Klasa. Jest też komedia, którą ma robić Janusz Kondratiuk, i duży projekt filmu sensacyjno-politycznego o prawdziwych wydarzeniach z czasów PRL. No i przedstawiłem Agnieszce scenariusz fabuły o Krystynie Skarbek. Churchill nazwał ją najwybitniejszą brytyjską agentką, była nieprawdopodobnie odważna. Pół-arystokratka, pół-Żydówka, z szalenie barwnym życiem, zginęła w 1952 roku z ręki dwadzieścia lat młodszego kochanka. Zaproponowano tę rolę Marion Cotillard, która zdobyła Oscara za Edith Piaf. To ma być produkcja międzynarodowa. Czyli projekt goni projekt, gratulacje. Pomogła panu "Ekipa"?

Ekipa sprawiła, że zaistniałem jako scenarzysta. Dużo nauczyłem się też od Agnieszki, która wyduszała z nas siódme poty. Czy to prawda, że wzorowali się państwo na sympatycznym rządzie estońskim?

Rzeczywiście, tam są w rządzie młodzi, normalni ludzie, zero zadęcia. Zero Bizancjum. Psychoterapolitykę wymyśliłem jednak wcześniej, zirytowany rządami Leszka Millera. Pierwsza wersja powstała w 2005 roku i była jawną kpiną z mentalności i praktyk SLD. Ale na PiS przepisuje się idealnie.

No nie, PiS ma zupełnie inne zalety. Przepisałem to i owo, bo nie było sensu kopać leżącego SLD. Poza tym tyle ciekawych pomysłów zaprezentowali nasi posłowie od tamtego czasu, że trzeba było jakoś zareagować. Moja farsa nie godzi w konkretną frakcję, chodziło mi po prostu o obśmianie naszej polityki. Chociaż wciąż mam wiele sympatii dla Tuska: jego dystansu do samego siebie, humoru i stylu. Dlatego też chyba nie wyprodukowano powtórki Ekipy, podobieństwo stało się zbyt ewidentne.

Jest pan zwierzęciem politycznym? Rano prasówka, wieczorem serwis?

Nie, raczej gazeta w internecie, radio w samochodzie, na więcej nie mam czasu. Traktuję to na tyle poważnie, że muszę reagować śmiechem. Żeby mnie szlag nie trafił. Na przykład wiązałem pewne nadzieje z rządami PiSu, czekałem chociażby na ustawę "deubekizacyjną". A zamiast tego zafundowali nam ubeków w roli sędziów moralności,: zadowolonych z siebie, pyzatych biznesmenów, świadków w sądach nad opozycjonistami na podstawie własnych kłamstw z przeszłości. Chronionych dalej, nie wiedzieć czemu i przez kogo. Obrzydliwy spektakl. A obietnice walki z korupcją skończyły się na tym, że rzucili się na doktora Garlickiego, który uratował życie ponad czterem tysiącom ludzi, fatalnie rozegrali sprawę z Barbarą Blidą i dopuścili się seksprowokacji wobec jednej posłanki PO. Tę ostatnią historię trochę w sztuce sparodiowałem. To wszystkie ich osiągnięcia w tej dziedzinie, a wiemy, że korupcja była olbrzymia. Pytanie: PiS nie potrafił czy nie chciał się z nią rozprawić? Szary człowiek, jak ja, nie ma szansy dowiedzieć się wielu prawd o politykach, pozostaje więc śmiech. A to może być bolesne narzędzie, im więcej zadęcia, tym dotkliwsze.

W "Psychoterapolityce" wszystkim ostatecznie kręcą kobiety. Komizm odwrócenia sytuacji?

Jesteśmy krajem mizoginicznym, męskokatolickim z ducha i w życiu publicznym zdominowanym przez mężczyzn. Wcale nie uważam, że to dobrze. Jestem pełen podziwu dla silnych i mądrych kobiet, najlepszy dowód, że przy pisaniu Ekipy pracowałem dla aż trzech: Agnieszki, Magdy [Łazarkiewicz] i Kasi [Adamik]. Uważam, że kobiety mają w sobie na ogół mniej zacietrzewienia, chorych ambicji, większą kulturę dialogu, dzięki czemu mogą działać skuteczniej. Poza tym są często głębsze, ciekawsze, szybciej dojrzewają emocjonalnie. Według Indian północnoamerykańskich, mężczyźni dojrzewają dopiero po pięćdziesiątce i coś w tym jest, wystarczy spojrzeć na politykę: ileż tam szaleje rozpalonych szczeniaków!

A bohaterki pańskiej sztuki wolą zakulisowo pociągać za sznurki.

Tak bywało od stuleci. Oczywiście ma to swój potencjał komediowy. Może powiem teraz coś o śmiechu?

Proszę.

Śmiech jest lekarstwem duszy. Spójrzmy: Dalajlama ma o wiele więcej obiektywnych powodów do nieufności czy nawet nienawiści niż na przykład Jarosław Kaczyński. Tymczasem Dalajlama jest człowiekiem promiennie uśmiechniętym, choć oczywiście poważnieje, gdy mówi o Tybecie i Chinach. A Jarosław Kaczyński robi wrażenie wiecznie wkurzonego i obrażonego. W religiach Wschodu oświecenie wiąże się z wielkim, wyzwalającym śmiechem. Ta wolność jest zarazem najgroźniejszą bronią. Nieprzypadkowo totalitaryzmy tracą poczucie humoru, skazują za śmiech na więzienia, a nawet na śmierć.

W swojej sztuce wyśmiewa pan także techniki psychoterapeutyczne. Prywatnie wierzy pan w terapię?

O ile jest prowadzona z powołania. Sam nigdy się jej nie poddałem i nawet żałuję, lecz na to był czas w wieku dwudziestu, trzydziestu lat. Poznałem za to trzech prawdziwych psychoterapeutów, bardzo utalentowanych i budzących zaufanie, którzy z pewnością wielu ludziom pomogli. Wydaje mi się, że podobną funkcję spełniał kiedyś szaman. Kiedy członek plemienia tracił równowagę, szaman brał go w obroty, układał mu od początku w głowie cały kosmos, bogów, wrogów i przyjaciół. Przywracał społeczności. Słabością współczesnych terapeutów jest brak takiej spójnej kosmologii – przecież trudno dziś w gabinecie głosić prawdy wiary. Wypuszcza się pacjenta w świat, jak silnik bez gwarancji. I pacjent często wraca, uzależnia się. Nic dziwnego, że ten zawód przyciąga także szarlatanów.

A politykom szybciej psują się silniki?

To zrozumiałe. Proszę pomyśleć, jaki to koszmar: nie móc mówić prawdy, uważać na każde słowo, oddawać się w ręce specjalistów od wizerunku. Do tego dochodzą rywalizacja i wściekłe ambicje. Wyobrażam sobie, że politycy mogą potem nie łapać kontaktu sami ze sobą i nadają się tylko do naprawy. Gorzej, jeśli nadal szaleją na publicznej niwie, kosztem nas wszystkich.



Justyna Jaworska
Dialog nr 11/2008
8 grudnia 2008