Jak śmieszy, skoro nie śmieszy

Polscy "Avengersi" rodem z burdelu przybywają na coroczną Fiestę z okazji odzyskania wolności do Teatru WARSawy. Zespół teatralno-kabaretowy z Warszawy, który zadebiutował w 2012 roku w warszawskiej klubokawiarni Chłodna 25, gdy zaprezentował pierwszy odcinek cyklu przedstawień-imprez "Pożar w burdelu", niezmiennie cieszy się wielką popularnością.

Autorem tekstów do spektakli jest Michał Walczak - znany reżyser, okrzyknięty dramatopisarzem młodego pokolenia, a współtwórcą Maciej Łubieński, scenarzysta, historyk, autor piosenek oraz redaktor Polskiego Radia RDC. Bohaterem "burdelspektakli" niezmiennie pozostaje Warszawa. "To z jednej strony hermetyczne, bo dotykamy lokalnych problemów. Ale z drugiej strony Warszawa to Polska w pigułce" - twierdzi Maciej Łubieński.

Rok temu, w maju miała miejsce premiera szesnastego odcinka pod tytułem "Herosi Transformacji", natomiast 4 czerwca program prezentowany był w ramach Festiwalu Wyłącz System. W czerwcu tego roku grupa powraca wraz z sequelem kultowego burdelodcinka, by na deskach Teatru WARSawy wspominać pamiętny heroiczny 1989 rok i wolne (bądź jak mówią niektórzy półwolne) wybory w Polsce.

Tytuł spektaklu wielce obiecujący: "Herosi Transformacji vol. II - Wielki Transformator". Przyglądam się aktorom, czekam na ten literacki błysk, inteligentny humor. Niestety, doczekać się nie mogę. Wielki chaos, program inscenizacyjnie niejednolity. Gdzie ręka reżysera? Wyczerpały się pomysły na skecze, teksty? Potęguje się we mnie wrażenie ciągłej pseudoartystycznej improwizacji, która nie śmieszy. Zabrakło konceptu? Jest wulgarnie, obscenicznie, słownictwo niewybredne. Gruby żart i tandeta. Co drugie zdanie polityczne (oczywiście w nurcie poprawności). Na pierwszy ogień idzie kościół, religia, wiara. Kościelne święta - ha, ha, ha, pierwsza komunia - ha, ha, ha, krzyż - ha, ha, ha. I tak dalej, i tak dalej. Ale gdzie treść? Walczak i Łubieński są przez wielu porównywani do Boya-Żeleńskiego, natomiast sam "Pożar w Burdelu" do "Zielonego Balonika". Warto przypomnieć, że "Zielony Balonik" - powstał jako polski kabaret literacki, o charakterze elitarnym, stronił on od satyry politycznej. Komercyjny charakter był sprzeczny z intencjami założycieli owego kabaretu. A "Pożar..."? Słucham i patrzę, ale nijak dostrzec nie mogę podobieństwa między wymienionymi grupami artystycznymi.

Niezaprzeczalnie publiczność czuje się swojsko. Dlaczego? Przyzwyczajenie drugą naturą. Widz zna burdelowych bohaterów, polubił ich i lubić będzie. Już w myślach chichocze, wkłada podtekst i tekst w usta aktora. Wystarczy sama obecność, skinienie ręką, wykop nóżką, a wybuchają salwy śmiechu. Pada kilka nazwisk ze świata kultury, teatru - Zelnik, Szczepkowska, Słobodzianek... Sala pęka ze śmiechu. Może nie rozumiem, nie moje klimaty. Przecież - "de gustibus non disputandum est". Ale to nieprawda. Widziałam niejeden kabaret, na różnym poziomie. Bywało przaśnie, erotycznie, politycznie. Zabawnie, mniej zabawnie. A tu - po prostu nudno straszliwie. Fajerwerki, kolory, światełka, brokaty, błyski i zwariowane kostiumy. Do tego głośna muzyka. Przyznaję, piosenki łatwo wpadają w ucho. Tylko treści w tym wszystkim brak. A wulgaryzmy? Przecież obrażają publiczność. Powinna się obruszyć. Nic z tego. Ceny biletów zobowiązują. Zachwyty krytyków zobowiązują. "Pożar w burdelu" ze słynnym burdeltatą, Andrzejem Konopką, jest na topie. Warszawa się bawi. Przykry zapach piwa - bo można je zakupić i spożywać w trakcie spektaklu, luz, swoboda.

Owszem, aktorzy grają sprawnie, nieźle parodiują znane osoby ze świata polityki, dziennikarstwa i teatru - Tomasz Drabek w roli Balcerowicza z roku 1989 i 2015, Oskar Hamerski, czyli Mad Max Kolonko, Wojciech Błach jako Mr. Cookies dobrze sobie radzą. Podobnie Monika Babula, która naśladuje Joannę Szczepkowską, obwieszczającą koniec komunizmu. Tylko niestety wszystko to bez ładu i składu, po wariacku. Nawet trudno mówić tu o absurdzie, bo trafniejszym wydaje się określenie - bez sensu.

"W <burdelu> wspaniałe jest to, że jesteśmy niezależni, nikt nam nie robi kolaudacji. Gramy, co chcemy. Jak ktoś czegoś nie rozumie - trudno" - powiedział kiedyś Łubieński. A media mainstreamowe chwalą, zachwycają się tym najmodniejszym hipsterskim wydarzeniem stolicy. Kto odważy się skrytykować, ten moher i poczucia humoru - inteligentnego! - nie ma. Czy tylko ja ośmielam się zauważyć, że król stał się nagi? Że dwugodzinny spektakl dłuży się i nuży?? Trudno, zostanę "od prąd" i zdania nie zmienię.



Anna Czajkowska
Teatr dla Was
14 sierpnia 2015