Jak z obsady "M jak Miłość" stworzyć spektakl

Muszę przyznać, że "Umowa, czyli łajdak ukarany" - trzygodzinny spektakl Teatru Narodowego - stanowił dla mnie wyzwanie. Po pierwsze, komedia z przełomu XVII i XVIII wieku nie należy do mojego ulubionego gatunku scenicznego; dalej - dotychczasowe dokonania aktorskie Małgorzaty Kożuchowskiej również nie budziły mojego podziwu. Wobec przedstawienia nie miałam żadnych oczekiwań, chciałam po prostu miło spędzić czas. I takie podejście sprawdziło się, gwarantując dobrą zabawę

Sztuka opiera się na miszmaszu intryg, knutych przez każdą z postaci. Ale od początku: Pani (Wiktoria Gorodeckaja) korespondencyjnie zaręcza się z niejakim Leliem (Grzegorz Małecki, grający również postać niejakiego Szymona, sąsiada Marty Mostowiak). Postanawia jednak dowiedzieć się czegoś więcej o swoim przyszłym mężu. W tym celu przebrana za Kawalera trafia na dwór Hrabiny (Małgorzata Kożuchowska – kolejna aktorka „M jak Miłość”), a tam okazuje się, że Lelio to bezwzględny łowca posagów, nieliczący się z uczuciami uwodzonych przez niego kobiet. Pani w przebraniu Kawalera decyduje się na zemstę z pomocą (a może – mimo przeszkadzającego jej?) służącego Trivelina (Jerzy Radziwiłłowicz). Okazuje się, że żaden z bohaterów nie jest w stanie wyjść bez szwanku przy mieszance pieniędzy, miłości i oszustwa...

Uwagę widza przykuwają dwa aspekty przedstawienia: scenografia oraz aktorstwo. Okazałe kostiumy (przyznam, że zastanawiałam się, w jaki sposób są one prane) oraz pomysłowo zaprojektowane dla sztuki tło to niewątpliwe atuty spektaklu, sprawiające, że jest on miły dla oka.

Co jednak w „Umowie, czyli łajdaku ukaranym” najważniejsze, to gra. Główną rolę – Pani oraz Kawalera – prezentuje Wiktoria Gorodeckaja, absolwentka warszawskiej Akademii Teatralnej z 2009 roku. W tym samym roku trafiła też pod strzechy Teatru Narodowego. Tak szybki angaż wzbudza więc duże nadzieje – i oczekiwania – wobec aktora. Gorodeckaja nie ugina się pod ciężarem presji, co więcej, gra z lekkością i świeżością, co pomaga w wykreowaniu zabawnej postaci. Pozostaje zobaczyć ją w poważniejszej roli – Balladynie (również Teatr Narodowy). Miłym zaskoczeniem była dla mnie również Małgorzata Kożuchowska. Teatr to sprawdzian dla zdolności aktora; Kożuchowska zdała go dobrze i zmieniła swój wizerunek w moich oczach z Hanki Mostowiak na aktorkę, zdolną do wcielania się w różnych bohaterów. Aktorstwo Jerzego Radziwiłłowicza to klasa sama dla siebie – głównie on powodował salwy śmiechu, płynące z Sali w odpowiedzi na (w mojej opinii) dosyć słabą literacko sztukę. Grzegorz Małecki w roli Lelia również spisuje się nieźle.

Czy mogę polecić „Umowę, czyli łajdaka ukaranego”? Jeżeli liczycie na rozrywkę na dobrym poziomie, kilka miłych zaskoczeń (muzyka!) – to coś dla was. Okazuje się, że „M jak Miłość” nie dyskwalifikuje aktorów po szkołach teatralnych i muszę przyznać, że ten spektakl nauczył mnie… większego obiektywizmu. Niemniej przedstawienie to ogląda się jak malarstwo rodzajowe – wszystko jest ładne, technika niezła, ale trudno o perełkę. „Umowa…” tą perełką nie jest.



Olga Byrska
ksiazeizebrak.pl
7 stycznia 2011