Jaka była Warszawska Jesień 2006
W sobotę zakończyła się 49. 'Warszawska Jesień'. W tym roku festiwal świętujący 50-lecie istnienia - pierwsza impreza odbyła się w 1956 r. - zdominowała muzyka polska. Mieliśmy objawienia, ale nie zabrakło też spektakularnych wpadek.Wydarzeniem był maraton kwartetowy. Koncert od początku zapowiadał się jako bezprecedensowe przedsięwzięcie i tak też się stało. Jednego dnia podczas dwóch sesji dwa polskie kwartety - Śląski i Dafo - zagrały 19 kwartetów smyczkowych. Wychodząc z jak najbardziej zasadnego założenia, że wszystko, co istotne w polskiej muzyce ostatniego półwiecza, odnaleźć można w kwartetach (napisano ich kilkaset), dokonano retrospektywy stylów i technik - sonoryzm (Penderecki, Szalonek), aleatoryzm kontrolowany (Lutosławski), postmodernizm (Szymański), flirt z elektroniką (Krupowicz), powrót od tradycji (Knapik, Górecki). 'Kwartetowe rekolekcje' spełniły swą artystyczną, ale na pewno i edukacyjną rolę - ważnym elementem układanki okazało się prawykonanie nowego utworu Tadeusza Wieleckiego 'Konieczność i przypadek' na kwartet i media elektroniczne. Oszczędne gesty instrumentalne wtopione w delikatną elektronikę. Poruszające. Bardzo podobał mi się recital wiolonczelisty Andrzeja Bauera, który od kilku lat konsekwentnie namawia kompozytorów, by pisali dla niego, na wiolonczelę i elektronikę. W Centrum Artystycznym M25 (nowej przestrzeni festiwalu) znakomicie zabrzmiała 'Broda' Cezarego Duchnowskiego. Mogła także podobać się, choć nie bez wątpliwości, premierowa 'Sonata' Pawła Mykietyna, kompozytora wciąż poszukującego nowych środków, nowej organizacji dźwięków - mikrotonalności (Bauer za interpretacje muzyki nowej otrzymał w tym roku 'Orfeusza', nagrodę krytyków). Trzeci mocny polski punkt - opera Oli Gryki 'SCREAM YOU', wchodząca w skład sagi 'Kommander Kobayashi'. Młoda kompozytorka stworzyła świetnie skonstruowaną, pełną humoru opowieść o wartkiej narracji - w Warszawie na statku kosmicznym pojawia dwóch bliźniaków rozdających substancję odurzającą... I po czwarte - doskonałym pomysłem było przypomnienie klasyki, dzieł niestety bardzo rzadko już dziś goszczących w salach koncertowych - Dobrowolski, Sikorski, Haubenstock-Ramati. Takich wycieczek w przeszłość w przyszłości przydałoby się więcej. Klapą festiwalu była opera Zygmunta Krauzego 'Iwona, córka Burgunda' według dramatu Witolda Gombrowicza, dzieło zamówione przez prezydenta Warszawy z okazji 100. rocznicy urodzin pisarza (prapremiera wersji koncertowej odbyła się w Paryżu w 2004 r. w ramach Sezonu Polskiego we Francji). Opera nudna, powtarzalna, jednostajna, przerysowana w swej koturnowości wokalnej, bez pomysłu zarówno na muzykę, jak i na inscenizację (Marek Weiss-Grzesiński). Oczywiście Warszawska Jesień to także repertuar zagraniczny, i tu festiwal zaproponował szeroką gamę doznań. Na długo pozostaną we mnie dźwięki ('Here Trilogy') oraz ('Quaderno di strada'). Dwa objawienia do ciągłego powracania. Szeroko zakrojona retrospektywa muzyki polskiej zdominowała tegoroczną Jesień. Pomysł znakomity, choć dziś - po zakończeniu festiwalu - chciałoby się, by selekcja wybranych utworów była znaczniej bardziej czytelna. Tak by obok arcydzieł nie przedstawiano muzyki, o której niebawem nikt już nie będzie pamiętać. Ale to jest ryzyko, które ponosi każdy festiwal muzyki nowej.
Jacek Hawryluk
Gazeta Wyborcza
1 października 2006