Jan Sebastian Bach, Glenn Gould i Jan Peszek

Aktor jest instrumentem dla siebie, gra sobą.
Andrzej Łapicki


Kolejny dzień wałbrzyskiego festiwalu to pokaz sztuki „Jan Peszek. Podwójne solo." w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego, będącej kompilacją granego od trzydziestu ośmiu lat bez przerwy „ Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaeffera oraz nowszego „ Dośpiewania. Autobiografii", które Jan Peszek zrealizował wspólnie z Cezarym Tomaszewskim, składając z puzzli własnej biografii quasi – muzyczną opowieść.

Patrząc na ten niejako performance aktora, tylko na początku zauważa się jego wiek, zmarszczki na twarzy i bruzdy na ciele. Za chwilę się o tym całkowicie zapomina, widząc, jak na scenie Peszek znowu staje się młodym mężczyzną, z chwili, kiedy zaczynał grać. Błysk szaleństwa w oczach, niesamowite wygibasy cielesne, zero śladów zmęczenia. Wydaje się, że aktor drwi sobie z fizycznych niedogodności i z tego, co wypada mu w „poważnym" wieku.

Ambitne, akademickie wykłady na tematy socjologiczne, filozoficzne, dyktaty o sztuce, które normalnie uśpiłyby widownię w pięć minut, przerywa błazeńskimi i groteskowymi czynnościami. Nie potrzebuje „mądrych" rekwizytów, wystarczą mu proste przedmioty : blaszana miska, drabina, jabłko. W jego rękach stają się artefaktami życia, np. sposób w jaki pochłania owoc, pełen „elan vital " łapczywie, wygłaszając równocześnie sentencje o sztuce, przemieniające się w bełkot. Kreuje w sekundę dramaturgiczne sytuacje, z miską lejącej się wody, imitującą przyjaciela, załatwiającego potrzebę fizjologiczną, prowadzi szekspirowski dialog. Wskakuje na drabinę jak na wieżę Babel swoich niemożliwości. Mówi to więcej o przemijaniu niż tomy znamienitych dzieł. Aktor zdaje sobie sprawę ze swoich ułomności, jednocześnie łamiąc wszelkie konwenanse i komfort widza. Zaburza jego percepcję głośnymi dźwiękami i oślepiającym światłem. Poprzez symboliczną biografię , reżyser wraz z aktorem stworzyli uniwersalną przypowieść o kondycji ludzkiej. Inny wątek to pamięć. W maleńkich wariacjach, które Peszek dośpiewuje do Glenna Goulda, który z kolei dośpiewuje do „ Wariacji Goldbergowskich" Jana Sebastiana Bacha, zawiera najcenniejsze wspomnienia. Są to w zasadzie urywki, strzępki, mikroślady wydarzeń, które odcisnęły na nim piętno.

Konstrukcja dzieła muzycznego, oddzielanego interwałami, pozwala uporządkować chaos treści i obrazów. Aktor jak kompozytor sam naciska pedał sygnalizujący następną część, niektóre są krótkie, zabawne jak śpiew łabędzia, inne rozwijają się w dłuższe sekwencje ruchowe, instalacje. Wyznacznikiem jest chyba intymność, np. położenie się na scenie w wyznaniu z dzieciństwa czy oddalenie od widowni, kiedy aktor konfrontuje się z własnym wstydem z przeszłości. W stroju Puka ze „Snu Nocy Letniej", wygłaszając jego kwestie po japońsku, staje się niejako szamanem, inicjującym przeniesienie się w metafizyczną przestrzeń dramatu.

Wzrusza, irytuje, rozśmiesza, zmusza nas do uwagi, ale przez cały czas nie zwalnia emocjonalnego napięcia. Rodzi się w widzach konstatacja o aktorskiej dychotomii, z jednej strony prorok z poczuciem misji, a z drugiej błazen, prestidigitator, przenoszący nas, zatopionych w codzienności jak w śnie, do świata czarów i niezwykłości. Peszek skanduje jak raper, z szybkością torpedy nazwy wszystkich teatrów, instytucji kulturalnych, w których wystąpił. Uznaje tu pełną demokrację, i tak obok Teatru Bolszoj w Moskwie i Odeonu w Paryżu, równie ważny był Dom Kultury w Andrychowie, skąd pochodzi czy Ośrodek Kultury w Dzierżoniowie, Teatr w Kielcach czy Wałbrzychu.

Myślę, że ten spektakl się w ogóle nie starzeje, jest jakby poza czasem, ciągle znajdując nowe konteksty. Sam aktor w festiwalowym klubie, przyznał, że zmiany widzi w sposobie reagowania publiczności. W czasach dawnych sytuacji politycznych, silniej oddziaływały teksty o sterowaniu rzeczywistością, dziś liczą się mocne efekty, szczególnie u młodych widzów. Mówił też o przeznaczeniu, o tym, że Schaeffer napisał scenariusz dramatu właśnie dla niego, mimo, że nie miał pojęcia jeszcze o jego istnieniu. Poczuł to w momencie, kiedy poznał młodego wtedy aktora. Nie wyobrażam sobie zarówno polskiego, a może i światowego teatru, bez tej absurdalnej i wzruszającej spowiedzi Aktora Jana Peszka.



Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
25 listopada 2016